Rozmowa z Ewą Malec – historykiem sztuki, redaktorką, właścicielką Księgarni Hiszpańskich w Warszawie i Wrocławiu.
Dlaczego Księgarnia Hiszpańska we Wrocławiu?
Po dziesięciu latach mieszkania w Krakowie zdecydowałam się zmienić miejsce, powietrze, ludzi wokół siebie i przewietrzyć głowę. Dwa i pół roku temu przyjechałam więc do Wrocławia, będąc już wtedy właścicielką warszawskiej i krakowskiej Księgarni Hiszpańskiej. Wrocław to miasto, w którym mieszkała moja babcia, zwyciężyły więc względy sentymentalne, ale nie tylko. Przyjeżdżałam tu jako dziecko i zawsze uważałam, że mieszkańcy są bardzo otwarci, a duża ilość przestrzeni, czego w Krakowie trochę brakuje, sprzyja działalności kulturalnej. Otrzymałam też bardzo pozytywny odzew od władz miasta i osób, z którymi rozmawiałam o moich planach.
Hiszpańska, ale nie tylko księgarnia, prawda?
Tak. Hiszpańska, bo zarówno język hiszpański jak i tamtejsza kultura były mi zawsze bardzo bliskie, mam więc w księgarni podręczniki do nauki hiszpańskiego, słowniki, ale również literaturę piękną dla dorosłych, dzieci i młodzieży i to nie tylko po hiszpańsku, również po polsku, choć są to na razie w trzech czwartych tłumaczenia z hiszpańskiego. Chcę, by to miejsce przyciągało ludzi i zatrzymywało ich na dłużej, mamy więc tutaj również kawiarnię, z poszerzającym się ciągle asortymentem, i kącik dla dzieci. Organizujemy warsztaty dla maluchów, bezpłatne konwersacje po hiszpańsku, spotkania autorskie i małe koncerty.
Pamiętasz pierwszą serię książek dla dzieci, którą sprowadziłaś?
Oczywiście. W latach dziewięćdziesiątych sprowadziliśmy do warszawskiej Księgarni Hiszpańskiej serię "Barco de vapor", czyli "Parostatek", Wydawnictwa SM, dla różnych przedziałów wiekowych dzieci, porównywalną z polską "Poczytaj mi, mamo". Nie ma Hiszpana, który nie miałby w domu choć kilku książek z tej serii, a ja sama bardzo lubiłam ich tytuły.
Masz jeszcze jakieś ulubione wydawnictwa hiszpańskie promujące literaturę dziecięcą?
Chociażby wydawnictwo Media Vaca – Pół Krowy, które jest teraz jednym z moich ulubionych. Każdy z ich tytułów jest inny, dziwny, bardzo starannie wydany i po prostu piękny. Ich nakładem ukazało się zresztą w Hiszpanii kilka pozycji bezpośrednio lub pośrednio związanych z Polską. Wydali „Alicję po drugiej stronie lustra” z ilustracjami Franciszki Themerson, „Pali się” Brzechwy, ostatnio wyszła „Warszawa” Grażki Lange. Na szczęście książki z tego wydawnictwa sprowadza poznańskie Tako, które również bardzo lubię, więc nie muszę się już martwić żmudnym procesem ściągania ich z zagranicy (śmiech). Z polskiej literatury dziecięcej wydano też w Hiszpanii książki Mizielińskich „Co z ciebie wyrośnie” i „Kto kogo zjada’.
Podobno pozwalasz dzieciom dotykać książek w twojej księgarni?
Mogą o tym zaświadczyć wszyscy rodzice, którzy przychodzą tu ze swoimi dziećmi. Nie jestem zwolenniczką bezstresowego wychowania i uważam, że małych ludzi trzeba uczyć kontaktu z książką, ale nie można im zabraniać brania jej do ręki, oglądania, wąchania. Jeśli nie będziemy pozwalać dzieciom dotykać książek, to skąd będą wiedziały, w dorosłym życiu, ile przyjemności może sprawić obcowanie z literaturą?
Z domu?
Pewnie, że tak, ale z badań Biblioteki Analiz wynika, że to księgarnia jest najczęściej pierwszym miejscem kontaktu dziecka z książką, nawet nie biblioteka, tylko księgarnia, czyli miejsce do którego przychodzi rodzic z dzieckiem. Księgarnie traktuje się komercyjnie, bo to przecież „sklep z książkami”, a tymczasem małe księgarnie to często centra kultury, w których dyskusje o czytelnictwie toczą się niemal codziennie. Nie chodzi w nich tylko o pieniądze. Mamy u siebie całoroczny punkt bookcrossingowy, gdzie można wymienić się książkami, planujemy otwarcie biblioteki w Księgarni Hiszpańskiej, jest możliwość przyjścia na kawę i przeczytania interesującej nas pozycji na miejscu.
To dlaczego małe księgarnie umierają?
Właśnie dlatego, że jako jedyne spośród trzech instytucji: wydawnictw, bibliotek i księgarni nie są uważane za instytucje kultury i nie są objęte żadnych programem wsparcia finansowego, a często nie mają szans z takimi molochami jak Empik. Wystarczyłoby, aby obniżono im czynsz, a większość z nich stanęłaby na nogi.
Mam nadzieję, że Księgarni Hiszpańskiej śmierć nie grozi.
Ja również. Bardzo chciałabym zostać we Wrocławiu, bo lubię to miasto i dobrze się tutaj czuję. Czasem mam wrażenie, że Hiszpańska to moje dziecko, które dopiero zaczyna raczkować, może więc nic dziwnego, że nie mogę się doczekać by zobaczyć jak „idzie do szkoły”. Mam dużo pomysłów, które będę powoli realizowała. Wiele z nich kręci się wokół dzieci, bo to im, przede wszystkim, chcę zapewnić przyjazną atmosferę i dobre warunki rozwoju. Traktuję klientów jak potencjalnych przyjaciół, bo uważam, że jeśli podejdzie się w ten sposób do prowadzenia księgarni, to będą z tego tylko korzyści. Reszta nie należy już do mnie (uśmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Karolina Grabarczyk
Ewa Malec (zdjęcie: archiwum własne)
Ewa Malec (zdjęcie: archiwum własne)