Z autorką książki "Co robi język za zębami? Poprawna polszczyzna dla najmłodszych" rozmawiamy o tym, czym dla niej gramatyka, dlaczego zdecydowała się napisać tę książkę i co chciałaby usłyszeć od swojego czytelnika.
Zacznijmy od zabawy w skojarzenia: język? gramatyka? frazeologia? (no, dobrze przesadziłam, ale może Pani odpowie ;), nauka?
Agata Hącia: Wspólne skojarzenie do wszystkich tych haseł mam takie: moja pasja. To coś, co wypełnia mi życie i zawodowe, i częściowo prywatne. Ale rodzą mi się też oczywiście skojarzenia do każdego hasła z osobna. I tak: język - zagadki, gramatyka - klocki i układanki, frazeologia - pociąg, nauka - świat. Już się z tych skojarzeń tłumaczę.
Język - zagadki. Zgodnie z przysłowiem: im dalej w las, tym więcej drzew. Im więcej się o języku wie, tym bardziej ma się świadomość tego, czego się nie wie - i jak wiele tych niewiadomych, zagadek właśnie, czeka na rozwiązanie. Czasami jest ono proste, czasami - bardzo trudne, ale wtedy tym bardziej porywające, tym większą dające satysfakcję.
Gramatyka - klocki i układanki. Bo jak każdy chyba, kto się zajmuje nauką, stawiam sobie za cel odkrywanie systemu (językoznawcy chodzi o system językowy). Robi się to po to, żeby na podstawie poznanych, odkrytych właśnie reguł móc przewidywać przyszłe zjawiska oraz trafnie oceniać te, których właśnie jesteśmy świadkami. Takie odkrywanie systemu przypomina mi trochę zabawę klockami albo zabawę w układanki: mamy różne elementy, sądzimy, że tworzą one całość, ale są rozsypane. I staramy się z nich jakąś całość zbudować. Wierzymy przy tym, że tych naszych klocków jest w sam raz: ani za dużo, ani za mało. W językoznawstwie do takich zabaw najlepiej nadaje się tradycyjnie pojmowana gramatyka, czyli zestaw reguł, według których wyrazy się odmieniają i tworzą konstrukcje, na przykład zdania. Są jednak i takie koncepcje, zgodnie z którymi gramatyka obejmuje słownictwo, a nawet społeczne i psychologiczne zasady użycia języka. Jest mi to bardzo bliskie. I teraz proszę sobie wyobrazić, jaka wspaniała budowla może powstać w wyniku układanki z tak różnorodnych klocków! Wydaje mi się to niezwykle ekscytujące poznawczo.
Frazeologia - pociąg. To coś, co rysuję zawsze swoim studentom na zajęciach poświęconych frazeologii. Ten pociąg nie ma co prawda lokomotywy ani kół, ale ma wagony, które są ze sobą połączone specjalnymi łapkami. Oprócz tego łapki, czy też raczej łapy, ma pociąg jako całość. W ten sposób wyjaśniam istotę frazeologizmów i mechanizmy ich przekształceń. Frazeologizmy to takie specjalne jednostki języka, które składają się, powiedzmy w uproszczeniu, z kilku elementów, ale znaczenie mają jako całość (na przykład pies ogrodnika to ani pies, ani ogrodnika, tylko ktoś, kto sam z czegoś nie korzysta i wzbrania tego innym). W większości frazeolgoizmów nie wymieniamy składników (np. nie mówimy o kocie ogrodnika czy o psie stolarza - to już będą określenia dosłowne). Oprócz tego trzeba wiedzieć, w jaki sposób składniki frazeologizmu łączą się ze sobą (to są łapki między wagonikami pociągu) i jak cały związek wplata się w zdanie (o tym decydują już łapy). Ta prosta metafora pociągu, ilustrowana moimi trochę koślawymi rysunkami, świetnie nadaje się do objaśnienia istoty frazeologii. Stąd to skojarzenie. Zresztą, rysunki są bardzo przydatne podczas poznawania zawiłości językowych, nie tylko frazeologicznych. Można się bezkarnie pobawić ołówkiem, kredkami czy choćby kredą...
Nauka - świat. Mogłabym dodać: który stoi otworem. Inne moje skojarzenia z nauką to radość i przyjemność. Nauka nie kojarzy mi się z stereotypową nudą szkolnych ławek, tylko z pewnym pytaniem, które towarzyszy mi od dziecka: "jak poznać i zrozumieć to wszystko, co jest w świecie takie ciekawe, wręcz fascynujące?". Można to robić na różne sposoby, oczywiście; ja akurat wierzę w naukę. Zdecydowanie wolę ją od szklanej kuli i wróżenia z fusów. Poza tym prawdziwe oddanie nauce jest bardzo romantyczne! Jakaś wielka idea potrafi zawładnąć ludzkimi myślami i uczuciami tak bardzo, że staje się w pewnym sensie miłością życia. Od tej miłości uciec się nie da...
Jak Pani wspomina swoje początki nauki gramatyki języka polskiego?
Na pewno było to przed rozpoczęciem nauki szkolnej: pamiętam, że zauważałam pewne niekonsekwencje językowe, coś mnie frapowało, zastanawiałam się nad tym, jak funkcjonują słowa, jak się odmieniają, skąd się biorą ich znaczenia. A zatem przejawiałam typową dziecięcą ciekawość świata i skierowałam ją ku sprawom językowym. A potem, w szkole, miałam wspaniałe nauczycielki języka polskiego, które w uporządkowany sposób objaśniały ten tajemniczy ciągle świat. Szczerze na to odpowiedziałam; nie interesowały mnie oceny, tylko zagadnienie, które czeka na rozwiązanie. W szkole podstawowej uwielbiałam zwłaszcza lekcje poświęcone składni i rozbiory zdań - były to dla mnie po prostu układanki logiczne, a czasem nawet zadania detektywistyczne. Zrobienie rozbioru zdania wymaga odpowiedzi na pytania: co, z czym, jak i dlaczego się wiąże. Wprowadza zatem porządek - lub raczej odkrywa porządek tkwiący w języku i w tekście. Wiem, że wiele osób wspomina takie zadania gramatyczne nie z rozrzewnieniem, lecz z grymasem; może jednak gdyby podejść do tego tak jak Sherlock Holmes, wciąż głodny zagadek i tajemnic, odkryje się piękno systemu? Chętnym polecam zwłaszcza zdania z powieści Sienkiewicza; wygibasy umysłowe gwarantowane. A przy okazji można powędrować trochę przez stare słownictwo i zabawić się w językowego archeologa.
Wg Pani, po co nam gramatyka?
Pozwala nam się komunikować. Same słowa nie wystarczą. Przekona się o tym każdy, kto chciałby za pomocą samego tylko słownika porozumieć się na przykład z cudzoziemcem. To za mało. Gramatyka nadaje słowom i naszym komunikatom porządek. Jeśli przyjąć umownie, że słowa to foremki, w które wlewamy myśli, to gramatyka jest kucharzem, który te foremki wstawia do piekarnika, wyciąga i podaje do jedzenia. Nadaje im zatem odpowiednią, strawną postać. Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że gramatyka nie jest czymś zewnętrznym w stosunku do nas, ludzi. Gramatyka rodzi się w nas, z nas wypływa, między nami krąży. Na świecie jest kilka tysięcy języków, każdy ma inną gramatykę. Czasami różnice międzyjęzykowe są niewielkie, czasami - ogromne. Można sobie zadać pytanie, o czym to świadczy. Czy przypadkiem nie odzwierciedla to różnic w sposobie myślenia? Innymi słowy: czy na to, jak są skonstruowane gramatyki, nie wpłynął kiedyś sposób postrzegania świata przez naszych przodków - i odwrotnie: czy to, jakim językiem mówimy, jakiej gramatyki i jakiego słownictwa używamy, nie wpływa na to, jak odbieramy rzeczywistość? Są badania, które to właśnie potwierdzają. A zatem gramatyka - na równi ze słownictwem (jeśli w ogóle je rozdzielać) - pozwala nam poznawać świat i lepiej się w nim poruszać. I mówię to całkiem serio.
Ta książka powstała, bo..?
Powodów jest kilka. Przede wszystkim - lubię się dzielić tym, co wydaje mi się interesujące, i tym, co mnie porywa. Poza tym pamiętam przy tym, jak w dzieciństwie brakowało mi tego typu książek, więc w pewnym sensie zrobiłam coś dla siebie jako niegdysiejszego dziecka. Myślę jednak, że wiele obecnych dzieci (a i tych dawnych) podziela mój punkt widzenia, więc - po prostu: chciałam zrobić coś dla dzieci, w naturalny sposób ciekawych świata. A prawdziwym "wyzwalaczem" tej książki była propozycja, którą złożyło mi Wydawnictwo Naukowe PWN w osobie znakomitej Pani Redaktor dr Dąbrówki Gujskiej (w książce pod nazwiskiem: Mirońska). Gdyby nie ta propozycja, a także wszystkie późniejsze starania wielu osób z PWN, moje chęci i zapiski, inspirowane radiowymi felietonami dla dzieci, prawdopodobnie leżałyby wciąż w szufladzie.
Największą radość w tej książce sprawiło Pani?
Odkrywanie ciekawostek językowych, które umieściłam w różnych rozdziałach. To był powrót tego dziecięcego detektywa, który ukierunkował mnie zawodowo i którego w sobie pielęgnuję.
A największą trudność?
Starałam się zawsze pisać ze świeżą głową i tak, żeby każdy rozdział był nie wykładem, lecz materiałem do wspólnej, także głośnej, lektury. Rodzajem trochę gawędy, trochę dialogu. To oznaczało, że za każdym razem wyobrażałam sobie różne sceny, przeżywałam je, rozpatrywałam w różnych konfiguracjach, a potem przekładałam na słowa. Było to, przyznaję, dość wyczerpujące.
Co chciałaby Pani usłyszeć od czytelnika tej książki?
Że się dobrze bawił, czytając, i że odkrył coś dla siebie.
Czytając tę książkę dowiedziałam się wiele o świecie przyrody, etykiecie i zapomniałam, że czytam o języku, gramatyce.
Przewrotnie się cieszę, słysząc te słowa. Przewrotnie - bo przecież to jest książka o języku, a nie o przyrodzie... Ale prawdziwie się cieszę, bo ta opinia potwierdza to, co myślę: język pozwala nam lepiej poznać świat i lepiej się w tym świecie poruszać. Szczerze więc za tę opinię dziękuję.
Kiedy pierwszy raz wzięłam "Co robi język za zębami" do rękichciałam tę książkę tylko przejrzeć, a... czytałam ją przez godzinę. To było niesamowite uczucie, czułam się "wciągnięta". Może Pani zdradzić przepis na sukces?
Nawet Pani nie wie, ile te słowa słowa dla mnie znaczą... Nie mam chyba żadnego przepisu. Po prostu w to, co piszę, starałam się włożyć i rozum, i serce. Ale przecież książka to także ilustracje Macieja Szymanowicza! Znakomite ze wszech miar, moim zdaniem. Więc jeśli "Co robi język za zębami?" się podoba, to zasługi są dzielone.
Pisze Pani, że wierzy w, iż w gramatyce, kryje się magia. Skąd ta wiara.
Z naukowego doświadczenia, oczywiście.... Wrócę do tego, o czym mówiłam na początku: im dalej w las, tym więcej drzew. Im więcej wiemy o języku, też o gramatyce, tym wiemy o nich mniej. Im więcej zagadek rozwiążemy, tym więcej ich się rodzi. I nigdy nie ma się ich dość! Czy to nie jest magiczne?
Rozmawiała: Oliwia Brzeźniak