Kiedy rozpoczął Pan prace nad Babcochą, od razu wyglądała ona jak
teraz czy też jej wizerunek ulegał zmianie?
Nie od razu. Na początku była chudziutka jak patyczek, siedziała na chmurze okrakiem i towarzyszyło jej spore stadko trochę rozkojarzonych nietoperzy. Inaczej wyglądało też Orzechowe Licho, również było szczuplejsze, bardziej wyciągnięte i może trochę nawet przez to groźne. W ogóle, tak mi się teraz wydaje, bardziej to były realistyczne ilustracje. Dopiero później zacząłem szukać sposobu, konwencji, jakiegoś wytrychu, bo zwykłe klucze zgrzytały i niczego nie otwierały... Uwielbiam tę książkę, więc szukałem długo i nawet całkiem, jak na mnie, wnikliwie, grzebiąc gdzie i w czym się tylko dało. Najpierw natrafiłem na malowane wiejskie kafle, potem - naturalną koleją rzeczy - na średniowieczne i renesansowe ilustracje o charakterze sensacyjnym i reporterskim (ale jako że świat był wtedy bardziej przesycony wszechobecną cudownością, więc i charakter reporterskich relacji znacznie odbiegał od tego, co, a przede wszystkim jak, relacjonuje się dziś, i o to mi chodziło) i wreszcie ludowe malarstwo z jego absolutnie swobodnym podejściem do koloru, nieskrępowanym żadnymi zupełnie zasadami, wliczając to zwykły zdrowy rozsądek :). A w końcu i tak się okazało, że wszelkie konwencje są za ciasne, bo Babcocha wszystkim im wymyka się z niezwykłym urokiem i taktem, grzecznie i mimochodem, stając sobie troszkę obok, ale nie za daleko, tak w sam raz o tyle, żeby zwieść troszkę mniej uważnego czytelnika. Staje sobie obok i udaje zwykłą małą książeczkę, złożoną z bardzo krótkich rozdziałów. Bardzo sprytnie! Koniec końców więc wszystkie te pomysły się wymieszały. Z kafli zostało trochę ornamentów tu i ówdzie, ze starych rycin sposób przedstawienia akcji, trochę komiksowy, pozwalający pokazywać jednocześnie różne momenty historii na jednej ilustracji, lekka toporność postaci i dyskretne szrafowanie, takie rycinowe "cieniowanie" rysunku (dużą radość sprawiało mi umieszczanie w tym trochę niemodnym, nieco bestiariuszowym sztafażu zupelnie wspołczesnych elementów pejzażu, rowerów, limuzyny, młynarza w dresie). Kolor też trochę złagodniał, choć nie wszędzie - karkołomne koleżeństwo zielonego i różowego na okładce wywołało okrzyk rozpaczy Bardzo Ważnej dla mnie Osoby, która z książkami dla dzieci ma do czynienia na co dzień, więc na pewno wie, co krzyczy i dlaczego. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że wszystkie te wynurzenia brzmią dość zabawnie, bo od drugiej strony od strony czytelnika, nic z tych dziwacznych rozterek zapewne nie daje się zauważyć, no ale skoro już padło takie pytanie, to się wynurzyłem i opowiedziałem. Ach, no i wreszcie udało mi się spełnić chodzące za mną od dawna marzenie o namalowaniu czegoś prawdziwymi farbkami - zdecydowana większość koloru w książce, to najprawdziwsze szkolne plakatówki za 27zł, 50gr. Ależ to była frajda!
A może autorka - Justyna Bednarek - miała wpływ na to jak będą
wyglądali bohaterowie jej książki?
Tak, trochę miała. Justyna na ogół się nie wtrąca w moje rysowanie, ale tu delikatnie zaprotestowała przeciw zbyt chudej postaci czarownicy. Poprosiła, żeby zrobić Babcochę bardziej pyzatą i z całą pewnością miała rację, dzięki temu Babcocha bardzo zyskała na wiarygodności. I w ogóle - zyskała. Stała się sobą.
Ma Pan ulubioną postać w tej książce?
Nie wiem. Może Orzechowe Licho? Myślę, że byłoby - będzie - w takim razie nie tylko moją ulubioną postacią, bo jest cudownie napisane i bardzo daje się lubić. ALe tak naprawdę lubię w tej książce to, że wszyscy jej bohaterowie są bardzo prawdziwi, jak na, było nie było baśń. Nawet czarnych charakterów Justyna do końca nie osądza i wszyscy są na tyle wielowymiarowi, na ile to możliwe w ramach przyjętej baśniowej konwencji - zresztą w końcu rzecz się dzieje w prawdziwej Polsce, i w prawdziwym miejscu. Konwencja w ogóle nie jest tu dobrym określeniem, bo Babcocha, znów, zgrabnie się konwencjom wymyka, czerpiąc z nich przy tym pełnymi garściami. Fajnie, że nie jest to wielka książka mieszcząca się wyłącznie pod pachą, bo można ją wszędzie ze sobą zabierać i zaglądać do niej, kiedy komu przyjdzie na to ochota.
Gdyby mógł Pan coś do tej książki dopisać - jak wyglądałaby Pana
wersja Babcochy?
Nie umiałbym. Nie umiałbym nic dopisać równie fajnie, więc starałem się tylko dorysować to i owo najlepiej jak potrafię.
Daniel de Latour i Justyna Bednarek
Rozmawiała - Oliwia Brzeźniak