Marianna Oklejak: Poznałyśmy się przy pracy nad „Basią”, na spotkaniu w kawiarni Kolonia. Teksty były już wtedy gotowe, ale jeszcze nie w postaci książki. Ilustracje powstały później.
Zofia Stanecka: Zanim spotkałam Mariannę, poznałam jej rysunkową Basię. Od razu pomyślałam, jak fantastycznie pasuje do tego, co sobie wymyśliłam. Szczególnie zachwyciła mnie ilustracja, której nie ma w książce: Basia siedząca na ławce obok pajączka.
Marianna Oklejak: Chciałam, na podstawie całego tekstu, stworzyć postać wyrazistą i rozpoznawalną od początku, żeby nie było pokusy zmieniania jej przy pracy nad kolejnymi tomami . Tak powstawały Basie leżące na podłodze, przytulające się do nogi taty i siedzące na ławce obok pajączka.
Zofia Stanecka: : Tamten rysunek pokazywał bardzo żywą relację między Basią i pajączkiem. Była w nim fantazja i poczucie humoru. W rysunkach Marianny zachwyciły mnie też od samego początku zabawne szczegóły, doskonale podpatrzone gesty: to, jak Basia patrzy boczkiem, dłubie w czymś palcem czy kręci nóżką, i detale jej wyglądu: opadające rajstopki , nałożone niedbale skarpetki i bluzki w paski opinające wystający brzuszek. A więc wszystko, co sprawia, że Basia jest Basią. Bardzo lubię, gdy autor ilustracji lub rysunków w filmie animowanym umie, nie rezygnując z fantazji, tak pokazać dziecko, żeby było ono naprawdę dziecięce i prawdziwe. W rysunkach Marianny jest taka prawda o dziecku.
Zofia Stanecka: Niezwykłe plastycznie są filmy Miyazakiego. Uwielbiam na przykład „Mojego sąsiada Totoro”. Mimo charakterystycznej japońskiej maniery rysowania, bohaterowie jego filmów są bardzo prawdziwi. Reżyser zanurza ich w całkowicie fantastycznym świecie leśnych duszków i istot mitycznych, a jednocześnie pokazuje to, co robią w życiu codziennym: przygotowują jedzenie, wspinają się na schody, wchodzą do morza, ostrożnie stawiając stopy tak, żeby nie nadepnąć na ostry kamyk. W filmach Miyazakiego zachwyca mnie połączenie nieskrępowanej niczym siły wyobraźni z niezwykłą zdolnością obserwowania codzienności.
Marianna Oklejak: Mnie się nadal podobają czeskie filmy rysunkowe: „Żwirek i Muchomorek”, „Rumcajs”. Moim mistrzem animacji jest Jurij Norsztein. Jako dziecko lubiłam czarno białego Butenkę, Sempego, a nieco później odkryłam Saula Steinberga. Staram się ostrożnie i uważnie oglądać to, co mnie otacza, a z notatek pamięci, obrazków przechowywanych na ścinkach i w komputerze tworzy się własny świat obrazu. Myślę jednak, że tylko wtedy jest się w stanie powiedzieć coś dobrego, jeśli się mówi od siebie, a nie kogoś naśladuje.
Zofia Stanecka: Powiedziałabym, że jest to w miarę zwyczajny świat polskiej rodziny, w której dzieci są czasem zadowolone, czasem nie, czasem grzeczne, czasem nie, a rodzice starają się wobec nich dobrze postępować, co nie zawsze jest łatwe. Jest to świat przyjazny, bo członkowie tej rodziny kochają się i starają się wspólnie rozwiązywać problemy, jednak nie jest idealny. Zdarza się, że ktoś jest w nim nieszczęśliwy, zmartwiony, że złości się, że czegoś mu brakuje…
Zofia Stanecka: Kiedy piszę „Basie” przede wszystkim chcę, żeby były zabawne i prawdziwe. Gdy jednak pojawia się w książce problem lub konflikt, staram się tak pokierować bohaterami, żeby dorośli, zanim zaczną dzieci „wychowywać”, najpierw spróbowali zrozumieć ich emocje, nawet te trudne czy niewygodne.
Zofia Stanecka: Nie jestem ekspertem od wychowania. Fakt, że piszę dla dzieci i o dzieciach, nie sprawia, że jestem w tej kwestii w jakikolwiek sposób mądrzejsza od innych matek. Choć na pewno w czasie pisania towarzyszy mi poczucie odpowiedzialności za to, co przekazuję swoim czytelnikom. Wierzę, że, próba zrozumienia emocji dziecka jest bardzo ważna i konieczna do tego, żeby czuło się ono bezpieczne i kochane. Myślę, że dziecko, które czuje, że jest rozumiane, chętniej zaakceptuje to, co w wychowaniu konieczne, nawet, jeśli będzie to dla niego niewygodne. Taka próba zrozumienia nie zawsze jest dla rodziców łatwa. My, dorośli, też przecież mamy swoje emocje…
Zofia Stanecka: Basia kombinuje, że gdy będzie miała dyżur w kuchni, może uda jej się podjeść cukier puder lub pobawić się przelewaniem soku z butelki do zakrętki. Takie pomysły lepiej najpierw zrealizować, a dopiero potem zastanawiać się, co powiedziałaby o nich Mama. A tak już na poważnie, to myślę, że każdy ma prawo do swoich mini sekretów. Idealna sytuacja jest wtedy, gdy dziecko ma tyle zaufania do rodziców, że jeżeli chce, to może im powiedzieć wszystko.
Zofia Stanecka: Na pewno tak. Przy czym jestem przekonana, że dzieci wiedzą o wiele więcej, niż my, dorośli, sądzimy. Nie da się przed nimi ukryć tego, że się czymś martwimy. Dzieci wyczuwają nasz niepokój i boją się, bo nie wiedzą, co się dzieje. Myślę, że powinniśmy z nimi rozmawiać o naszych uczuciach otwarcie. O tym, że rodzice też mogą być czasem smutni lub zdenerwowani. Moim zdaniem nie powinniśmy jednak obarczać dzieci, zwłaszcza małych, naszymi kłopotami i wykorzystywać ich jako konsultantów przy rozwiązywaniu naszych dorosłych problemów. Dzieci muszą mieć poczucie bezpieczeństwa. A żeby tak się czuły, nie możemy im kłamać, ale też nie musimy zapoznawać ich ze wszystkimi szczegółami naszych własnych spraw.
Zofia Stanecka: Każde dziecko przynajmniej raz w życiu zetknęło się z kłótnią rodziców. To nie musi być od razu wielka awantura, ale czasem nawet niewielka różnica zdań bywa przez dzieci przeżywana jako coś dramatycznego. Opisywanie rodziny, w której nigdy nie występują konflikty byłoby fałszywe. W tej książkowej kłótni rodzice starają się dokończyć spór, gdy dzieci już śpią, ale ja celowo obudziłam Basię. Chciałam, żeby doszło do konfrontacji. Myślę, że nie ma takiej kłótni między rodzicami, o której dziecko w jakiś sposób by nie wiedziało. Każda jest poprzedzona napięciem w głosie, zmarszczeniem brwi… Może być tak, że dziecko obudzi się w nocy i słyszy podniesione głosy, choć nie musi rozumieć, o czym mowa. Wydaje mi się, że taka sytuacja jest dla niego jeszcze bardziej frustrująca. Kłótnia, choć nie jest czymś dobrym, bywa częścią życia rodziny i pokazanie jej to pewnego rodzaju oswojenie. Syn mojej przyjaciółki powiedział z ulgą, że najbardziej lubi „Mamę w pracy”, bo u niego w domu też tak bywa. A ponieważ kłótnia książkowa kończy się pogodzeniem i rozwiązaniem problemu, czytające dziecko może mieć nadzieję, że tak właśnie kończą się nieporozumienia między rodzicami. Bywają, ale mijają.
Zofia Stanecka: Mam nadzieję, że rodzice będą mieli szansę pośmiać się sami z siebie i zobaczyć, że nie tylko ich dzieci zachowują się czasem skandalicznie.
Zofia Stanecka: Tata Basi pod wieloma względami jest tatą niemal idealnym. Umie śpiewać i rozstawiać namiot, gra na gitarze, zna się na grzybach… Nawet, jeśli bywa śpiący po dyżurze w szpitalu, ma czas dla dzieci – kąpie noworodka, robi zakupy i chodzi z Basią na spacery. Zależało mi jednak na tym, żeby Basiowy Tata, choć niemal idealny, nie był nieprawdziwy. Jak każdy tata ma więc normalne, ludzkie cechy i rozmaite słabości. Na przykład, niby jest rozumiejący, ale gdy Mama wraca do pracy, a do domu zakrada się bałagan, zachowuje się w sposób bardzo odbiegający od idealnego. Najważniejsze jest jednak to, że jest obecny w życiu rodziny. Moim zdaniem tatusiowie są dzieciom bardzo potrzebni.
Marianna Oklejak: Czytałam sporo. Zawsze bardzo lubiłam baśnie. Do dziś wracam do lektur uznawanych za typowo dziecięce i odnajduję radość w ponownym ich czytaniu. Właśnie mam na tapecie pierwszy tom z serii „Mary Poppins”. Myślę, że dla kogoś takiego jak ja, zajmującego się książką dla dzieci i obrazem ważne, żeby się od dziecięcego świata nie odcinać, żeby zachować nitki powiązań i hołubić w sobie jego okruchy.
Zofia Stanecka: Do dziś moim mistrzem jest Bolesław Leśmian. Uwielbiam jego baśnie, przede wszystkim „Sindbada żeglarza” i „Klechdy sezamowe”. U Leśmiana zachwyca mnie jego podejście do słowa. Do każdego słowa. Dzięki temu, jak pisał, jak traktował język, świat przez niego opisywany namacalnie pachnie i smakuje - i to w sposób niepowtarzalny i z niczym nieporównywalny. Leśmian każdą, nawet najprostszą czynność potrafił opisać w sposób całkowicie magiczny. A już to, co zrobił z opisem zawartości Sezamu w „Ali Babie”, to czysta poezja, w najlepszym tego słowa znaczeniu. W dzieciństwie wielokrotnie wracałam do „O czym szumią wierzby” Kennetha Grahama i do „Kubusia Puchatka”. Czytałam książki o wilkach Curwooda i Londona, rozmaite baśnie i w ogóle wszystko, co wpadło mi w ręce. Z zapartym tchem przeczytałam wszystkie książki Dickensa. Zaczytywałam się „Opowieściami z Narnii” C.S. Lewisa i nawet poświęciłam im pracę magisterską. Miłość do twórczości Tolkiena została mi do dziś. Do dziś też fascynuje mnie niemal cała dawna literatura angielska, nie tylko ta dla dzieci. Miłość do tych wszystkich książek zawdzięczam rodzicom, a przede wszystkim Mamie, która pracowała jako bibliotekarka i podsuwała mi różne lektury. Dużo czytałam sama, ale codziennie wieczorem, prawie do końca liceum czytałyśmy też razem na głos.
Zofia Stanecka: W moich wspomnieniach te chwile wspólnego czytania są momentami absolutnego szczęścia i, bez względu na to, jakie burze przetaczały się nad rodziną, spokoju, bliskości i bezpieczeństwa. Dziś, kiedy czytam z moimi dziećmi, jest to dla nas czas pokoju, wyciszenia, czas bardzo wspólny. Gdy czytam jako mama, odkrywam na nowo, czym jest dzieciństwo, ale też dostrzegam w czytanych książkach wiele zawartych w nich prawd o dorosłych. Dla dziecka przedstawiony w książkach świat dorosłych jest tylko tłem opowieści, często nieistotnym, ale czytający rodzic może dostrzec w nim odbicie własnych zmagań. Jestem przekonana, że na wspólnym czytaniu korzystają nie tylko dzieci. W książkach dziecięcych można znaleźć wiele inspirujących rzeczy na każdym etapie życia.