Warszawa

Zwiedziłem cały  świat z Tomkiem Wilmowskim

Zwiedziłem cały świat z Tomkiem Wilmowskim

Rozmowa z Maciejem Tomaszewskim - znakomitym aktorem Wrocławskiego Teatru Współczesnego, miłośnikiem książek i życia.

 

Pamięta pan smak swojego dzieciństwa?
Pamiętam doskonale nie tylko smak, ale też zapach, zwłaszcza karbidu.


Karbidu?
Tak. Ten drażniący, wybuchowy związek chemiczny o wspaniałym, podniecającym zapachu w reakcji z wodą wydziela dużo gazu. Wystarczyło włożyć kawałek do puszki, wlać do środka kilka kropli wody i zapalić zapałkę. Prawie natychmiast powietrze wypełniał huk eksplodującego naczynia, zapewniając nam potrzebną w tym wieku dawkę adrenaliny. Wiele rzeczy było w tamtych czasach niedostępnych, ale akurat karbid do nich nie należał. Zdobywaliśmy go zakradając się na bocznice kolejowe, gdzie można go było znaleźć po prostu na ziemi albo w wagonikach.


Brzmi niebezpiecznie.
To były inne czasy (uśmiech). Nikt wtedy nie skupiał się tak bardzo jak teraz na kontrolowaniu zabaw swoich dzieci, które, nawiasem mówiąc, robiły wszystko aby tego nadzoru uniknąć. Poza tym oprócz inicjowania spektakularnych wybuchów mieliśmy też bardziej przyziemne zabawy: jeździliśmy na rowerach, bawiliśmy się w berka, chowanego, graliśmy w palanta. Brak dostępu do popularnych dziś źródeł rozrywki uruchamiał w nas spore pokłady inwencji twórczej (śmiech). Wspominam też czasem smak ówczesnej lemoniady i oranżady, którymi gasiliśmy pragnienie po dniu pełnym wrażeń. Nic nie mogło się z nim równać pewnie w dużej mierze dlatego, że nie było alternatywy. Poza tym jestem z pokolenia książkowego. Literatura zawsze zajmowała bardzo ważne miejsce w moich życiu i nic się w tej kwestii nie zmieniło aż do dzisiejszego dnia.


Rodzice panu czytali?
Tylko w bardzo wczesnym dzieciństwie. Potem sam składałem litery, bo sprawiało mi to dużą radość i dawało satysfakcję. Oddawanie się lekturze było dla mnie zawsze bardzo intymnym zajęciem.


Skąd więc popularna dziś teoria, że trzeba dziecko nauczyć miłości do literatury?
Pewnie trudno jest ją odkryć w domu, w którym nie ma książek, a rodzice traktują czytanie jako stratę czasu, ale nie sądzę by dało się jej nauczyć. W ogóle nie da się nikogo zmusić do miłości. Można nauczyć szacunku, ale miłość trzeba w sobie odkryć samemu, a potem jeszcze ją pielęgnować, żeby wydała owoce. W czasach mojego dzieciństwa również byli tacy, którzy czytali bardzo dużo i tacy, którzy w tym nie gustowali, ale i jedni i drudzy zawierali przyjaźnie do końca życia na podstawie literatury. Nie było nikogo kto nie wiedziałby co to jest przymierze krwi.


Literatura miała na młodzież duży wpływ?
Ogromny. Kształtowała mnie, moich kolegów, przyjaciół, całe nasze środowisko od najmłodszych lat. Byłem zapisany do wszystkich bibliotek jakie były w mieście. W latach siedemdziesiątych, na które przypadło moje dzieciństwo i bardziej świadoma młodość, dostęp do książek był niewielki, a ja pochłaniałem olbrzymie ilości.


To znaczy?
Pamiętam, że nasza nauczycielka w podstawówce organizowała konkursy czytelnicze. Zwycięzców zabierała na lody do kawiarni Zefirek, co było bardzo pożądaną nagrodą dla większości z nas. Potrafiłem przeczytać dwadzieścia osiem do trzydziestu lektur miesięcznie, wzbudzając tym nieustannie podejrzenia wśród pań z biblioteki szkolnej. Doszukiwały się drugiego dna mojego zapału czytelniczego, widząc w nim jedynie chęć pokonania reszty konkurentów. Przepytywały mnie z treści przeczytanych książek tak dokładnie, że nie mogły mieć już na koniec żadnych wątpliwości (śmiech).


Zdawał pan egzamin za każdym razem?
Tak. Literatura wypełniała całe moje życie, wypożyczałem więc książkę rano, czytałem ją na przerwach, a po skończonych lekcjach oddawałem do biblioteki. Na początku wybierałem niezbyt skomplikowane pozycje dla małych czytelników. Nieco później odkryłem „Winnetou” Karola Maya oraz Alinę i Czesława Centkiewiczów. Spod ich pióra wychodziły wspaniałe, pełne podróżniczej pasji książki, które miały dla mnie także ogromną wartość poznawczą. Alfred Szklarski dostarczył mi swoimi powieściami jednych z najwcześniejszych, a zarazem najbardziej intensywnych literackich doznań, przekazując jednocześnie informacje z geografii, historii i biologii. Książki były w latach siedemdziesiątych jedną z niewielu dostępnych form poznawania świata, zwiedziłem więc cały świat z Tomkiem Wilmowskim. Życie w Polsce było wtedy szare, mimo, iż w innych rejonach kuli ziemskiej eksplodowało kolorami. Mało było wydań książkowych z barwnymi ilustracjami, zdjęciami czy mapami, żyliśmy więc wyobraźnią.

Fascynował pana ten odległy świat?
Zawsze pociągała mnie geografia, co roku dostawałem więc od wujka z Gdańska mapę ścienną jednego kontynentu. Nie umiem opisać mojej radości gdy wieszałem ją obok pozostałych. Do dzisiaj mój dawny pokój w rodzinnym domu przypomina składnicę kartograficzną – relikt przeszłości. Teraz myślę, że kierowała mną również potrzeba koloru, poznania świata, który wtedy rzeczywiście wydawał się bardzo odległy. Byliśmy za młodzi by pić alkohol, a o narkotykach nikt nawet nie słyszał, nie mieliśmy więc dodatkowych bodźców. Stymulatorami dla naszej wyobraźni były książki, mapy, ilustracje. Nie tyle czytaliśmy, co zanurzaliśmy się w świat lektury.


Żył pan w fikcyjnym świecie?
Tak. Dużo później, gdy byłem już na studiach zorientowałem się, że żyję życiem bohaterów książkowych, a nie swoim własnym. Przestraszyłem się. Musiałem zmniejszyć dawkę literackiego trunku, ale nigdy nie stałem się całkowitym abstynentem (uśmiech).


Dziś młodzież żyje w wirtualnej rzeczywistości.
Niestety jest to niebezpieczne zjawisko. Gdybym trzydzieści lat temu pozwolił książkom całkowicie zawładnąć moim światem ominęłoby mnie prawdziwe życie i na pewno bym tego teraz żałował. Dziś mam wspaniałą rodzinę, satysfakcjonującą pracę, jednym słowem kilka dowodów na to, że nie zmarnowałem danego mi czasu. Młodzi ludzie bazują dziś w dużej mierze na wspólnych grach, zabawach i komunikacji w internecie. Podobnie jak ja kiedyś, nie żyją własnym bytem, zamykając się w wirtualnej rzeczywistości, a prawdziwe życie jest tutaj. Co się stanie gdy walnę pięścią w stół?


Zadziałają prawa fizyki. Stół uderzy w pana.
Dokładnie: poczuję ból, będę miał fizyczny kontakt z otaczającym mnie światem - nawet jeśli niezbyt przyjemny to rzeczywisty. Nie chodzi o to by dostarczać sobie cierpienia, ale o to by być tu i teraz.


Czasem ból jest potrzebny. Pozwala nam się rozwijać.
Cierpiąc najwięcej się uczymy, natomiast zamykając się w wirtualnej przestrzeni tracimy możliwość obcowania z prawdziwym światem, który przestaje być ważny i cenny. Nie wytrzymując konkurencji z komputerem, staje się szary i beznadziejny. W młodym wieku niewiele osób zachwyca się  przyrodą, czy po prostu kolejnym przeżytym dniem i ja też nie słuchałem śpiewu ptaków gdy miałem piętnaście czy dwadzieścia lat.  Dopiero w miarę upływu czasu zaczyna się dostrzegać piękno w zwykłych, codziennych rzeczach. To naturalny proces, trzeba sobie jednak zdawać sprawę, gdzie kryje się niebezpieczeństwo.


W internecie?
Uciekanie w nierzeczywisty świat, z obawy przed realnym, zawsze jest niepokojące niezależnie od tego co jest jego nośnikiem. Dla mnie były to książki, a dla pani może to być coś zupełnie innego. W przypadku internetu chodzi o to, że dostarczane za jego pośrednictwem bodźce wchodzą w nas bez wysiłku, są nam przekazywane w fantastycznej, lekkostrawnej formie, a to nie zawsze jest dobre wyjście. To co kiedyś trzeba było przeżyć samemu teraz dostajemy za darmo.


Kiedyś było lepiej?
Wszyscy mamy tendencję do idealizowania siebie i swojego dzieciństwa. Przeczytałem ostatnio, że jeden z  najstarszych tekstów sumeryjskich, który udało się odszyfrować zaczyna się słowami: och, ta dzisiejsza młodzież! Upadają obyczaje. Siedem tysięcy lat temu ludzie rozmawiali dokładnie o tym samym o czym ja i pani teraz, co oznacza, że świat zmierza ściśle w tym kierunku, w którym powinien zmierzać.


Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

 

 

Rozmawiała Karolina Grabarczyk

 

Maciej Tomaszewski (zdjęcie: archiwum własne)

 

Maciej Tomaszewski (zdjęcie: archiwum własne)

 


Maciej Tomaszewski (zdjęcie: archiwum własne)

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Wywiady

Warto zobaczyć