Kilka dni po Dniu Matki i kilka dni przed Dniem Dziecka rozmawiamy z Panią Anną Kobus (autorką wielu książek podróżniczych i promotorką rodzinnego podróżowania) o wyjazdach z dziećmi...
Anna: Stereotyp jest taki: gdy pojawi się dziecko to koniec z wyjazdami, koniec z wolnością. A dzieci po prostu zmieniają tylko sposób podróżowania.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Będziecie totalnie niewyspani, zarobieni praniem, sprzątaniem, przewijaniem i odechce się wam wszystkiego. A już na pewno wyjazdu. Mam wrażenie, że część osób która to mówi, w ten sposób racjonalizuje swoje „poświęcenie się dla dziecka”. Tymczasem dziecko poświęceń nie potrzebuje, bo przyjmuje taki świat jaki mu damy, zaś na wyjazdach bywa... prościej. To prawda: jadąc w podróż będziemy niewyspani (ale tak samo jest w domu), nie wypoczniemy (jeśli wypoczynkiem jest dla nas leżenie na plaży), zaś maluszek może się rozchorować (ale by dostać zapalenia ucha lub biegunki nie trzeba nigdzie wyjeżdżać). Za to na wyjeździe wiele domowych problemów po prostu odpada, dzięki czemu często łatwiej o dystans do siebie i cierpliwość do dziecka. To prawda, że z małym człowieczkiem nie wyruszymy na bacpakerski tramping, trzeba zapomnieć o ambitnych programach (Indie w 3 tygodnie) i najtańszych hotelikach (za 2 USD). Lecz w zamian dostajemy niepowtarzalną szansę bycia rodzicami. Możliwość pokazania naszemu dziecku jak piękny i różnorodny jest świat, a od niego nauczenia się radości przeżywania każdej chwili. Podróżowanie
z niemowlakiem, mimo, że budzi najwięcej obaw, w gruncie rzeczy jest najprostsze. Malutki człowiek przyjmuje świat z zachwycającą otwartością, z godnością znosi zwiedzanie kolejnego muzeum a to tego najszczęśliwszy jest, gdy ktoś się nim zajmuje (o co w podróży naprawdę łatwo). Tak naprawdę każdy wiek jest dobry: dwulatek potrafi się bawić z rówieśnikami bez względu na
różnice kultury i języka, przedszkolak nie raz wprawi cię w zdumienie własnym widzeniem świata, zaś dziesięciolatek zaskoczy cię pytaniami i dociekliwością. Jeśli zastanawiasz się zatem kiedy wyruszyć z rodziną na szlak, być może warto to zrobić właśnie teraz, bo tak naprawdę czas idealny po prostu nie istnieje.
Anna: Michaś 4 tygodnie – spędziliśmy razem niedzielę palmową w Lipnicy Murowanej, a Staś 5-6 tygodni – wyjechaliśmy w Bieszczady i Pieniny. Podróżowanie z dwójką dzieci to zupełnie co innego niż z jednym dzieckiem, ale da się.
Anna: Birma, Tajlandia, Kambodża. Michaś miał 2 latka, Staś - 5 miesięcy. Potem była jeszcze Namibia z dwuletnim Stasiem i o półtora roku starszym Michasiem.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Wszyscy rodzice, których znamy zgodnie twierdzą, że trudne chwile w czasie wyprawy zahartowały ich jako rodzinę. Że ich dzieci dorosły i stały się bardziej odpowiedzialne (na miarę swych lat!). Po części to zasługa podróży, po części też niewątpliwie czasu jaki mogli im poświęcić podczas wyprawy. Jedna z mam po powrocie z półrocznym synkiem z Filipin wręcz stwierdziła, że wyjazd z dzieckiem powinien być obowiązkowym elementem urlopu macierzyńskiego, bo dopiero
z dala od wszechobecnych „dobrych rad” poczuła się naprawdę mamą. Oczywiście są też i trudne chwile. Gdy maluch płacze, marudzi, jest nieznośny i co krok wyprowadza nas z równowagi swym zachowaniem. Gdy razem z partnerem nie możemy się dogadać co w tej sytuacji robić i zamiast rozmawiać warczymy na siebie. Gdy mamy wszystkiego dosyć, marzymy o tym by się wyspać, odpocząć, a tu mały człowieczek domaga się uwagi. Tyle że to wszystko trwa krótko, najczęściej następnego dnia nie pamiętamy już o co nas tak zdenerwowało. W domu wszak takie sytuacje też się zdarzają, za to na wyjeździe jako bonus mamy piękne krajobrazy i życzliwych ludzi. Pamiętam jak po koszmarnej nocy w Paganie (chłopcy nie mogli się zdecydować, który z nich jest bardziej nieszczęśliwy) przepraszałam mieszkającego po sąsiedzku Francuza, za to że przez ich płacze nie mógł spać. Na co on powiedział, że nie ma sprawy, za to bardzo się martwi o chłopaków i jeśli tylko potrzebujemy jakieś leki, to wprawdzie on nie ma dla dzieci, ale może mógłby jakoś pomóc? Stanowczo nawet te trudne dni (i noce!) na wyprawie są łatwiejsze do przetrwania!
Anna: Baliśmy się. Ale w pewnym momencie człowiek bardziej chce jechać, niż się boi :) Podróż zawsze wymaga przygotowań, ta z dzieckiem dokładniejszych.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Na pierwszy wyjazd wybierz miejsce, gdzie czujesz się w miarę pewnie, by do stresu wyjazdu z dzieckiem nie dokładać sobie stresów związanych z zupełnie nową kulturą i otoczeniem. Idealne są wyjazdy w Polskę, najlepiej do przyjaciół lub kwatery agroturystycznej przyjaznej dzieciom. Gdy sprawdzimy już w praktyce jak nam wychodzi rodzinne podróżowanie można pomyśleć o
dalszych kierunkach. Wybierając kraj kieruj się nie tylko jego atrakcyjnością turystyczną, lecz także dostępem do służby zdrowia i ryzykiem chorób tropikalnych (bo o ile Papua na wyjazd z dzieckiem się nie nadaje, o tyle Turcja lub Tajlandia są doskonałymi kierunkami). Zbierz maksymalnie dużo informacji: jakie są możliwości kąpieli, place zabaw, asortyment w sklepach – im więcej
będziesz wiedzieć tym mniej cię zaskoczy na miejscu (choć wszystkiego przewidzieć się nie da). Zaplanuj ramowy budżet, co pozwoli uniknąć problemów z brakiem gotówki w połowie wyjazdu. Upewnij się, czy będziesz mieć możliwość skorzystania z bankomatów (są kraje, gdzie może być to problematyczne).
(„Smoki i smoczki”)
Jedziemy zatem do Tajlandii, Birmy i Kambodży z prawie dwuletnim Michasiem i
pięciomiesięcznym Stasiem. Wraz z nami wyrusza Ola, pełnoletnia córka Krzysia z poprzedniego małżeństwa, bo dla niej to ostatnia szansa na podróż z tatą – za chwilę rozwinie skrzydła i sama wyleci w świat. Już teraz zresztą wyjazd na obóz bębniarski w Bieszczady, czy wypad z rówieśnikami do Gołdapi jest znacznie bardziej atrakcyjny niż rodzinne podróże. Przed wyprawą dziesiątki godzin spędzamy na zbieraniu informacji. Gdybyśmy wyruszali sami, wiele rzeczy
zostawilibyśmy improwizacji. Przejazd nocą po wybojach w najtańszym autobusie? Czemu nie! Hotelik za 2 USD? Proszę bardzo! Ale jadąc z maluchami (Olę traktowaliśmy jako dorosłego partnera wyjazdu) trzeba zrezygnować z podróżowania w stylu „im taniej tym ciekawiej”. Przygotowania przypominają manewry wojenne. Zawieszam na drzwiach naszego biura wielką kartkę z rozpisanymi kolejnymi zadaniami: szczepienia, skompletowanie apteczki, wynajem auta na miejscu, adresy sprawdzonych hoteli...
Anna:
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Bardzo często słyszy się: po co ciągnąć takie małe dziecko ze sobą, umęczysz się, a przecież on nic z tego nie zapamięta! Problem takiego myślenia tkwi w naszym postrzeganiu świata, które nijak się ma do punktu widzenia dziecka. Przede wszystkim – czy żyjemy po to, by pamiętać? Zróbmy sobie rachunek sumienia. Co pamiętamy z poprzednich wakacji, sprzed dwóch lat, z wypraw
jako nastolatkowie? Niewiele. Mamy protezy w postaci zdjęć, filmów, notatek, ale nasza pamięć przechowuje jakieś pojedyncze obrazy czy historie, raczej wrażenie że było pięknie i byliśmy szczęśliwi, niż cały opis tego co się zdarzyło. A jednak te zdarzenia, to co przeżyliśmy podczas podróży, spotkania z ludźmi – to wszystko wpłynęło na nas, budując część naszej osobowości. I być może to samo dają podróże naszym dzieciom? Dla nas sprawa jest prosta: jeździmy razem, bo
jesteśmy Rodziną. Dzieci są jej nieodłączną częścią. Oczywiście czasem chce się od nich odpocząć, czasem nawet trzeba się urwać tylko we dwoje, by przypomnieć sobie dlaczego właściwie staliśmy się parą.
Ale wyjazdy bez dzieci to często ogromna tęsknota. Telefony z końca świata i poczucie pustki. Dlatego warto podróżować razem. By historia naszej rodziny wzbogacała się o kolejne wspólne przeżycia. By mieć czas dla siebie – bo podczas podróży łatwiej jest nam być z dziećmi. Nie rozpraszać się domowymi obowiązkami, nie zadowalać zdawkowym kontaktem, tylko naprawdę razem być. Obserwować nowe osiągnięcia naszego szkraba. Tłumaczyć mu dlaczego Budda mieszka w Azji i po co słoniom trąby. Razem dorastać. Być w pełni rodzicami. Dla malucha jeden dzień to jak dla nas tydzień. Tyle się przecież dzieje: i kałuże do zbadania, i gąsienica na drodze, i patyczek do rzucenia. Mam wrażenie, że dziecko wypuszczone na dwór nie jest w stanie się nudzić. Żyje w każdej minucie pełnią życia (no może z wyjątkiem chwil, gdy bardzo chce mu się spać i nijak zasnąć nie umie, albo za wcześnie się obudzi). Podczas gdy my usiłujemy uwiecznić każdą chwilę poprzez zdjęcia czy filmy, ono istnieje tu i teraz. Ono właśnie teraz chce byśmy mu poświęcili swój czas, byśmy razem z nim odkrywali świat. Myślę zatem, że nie ma dla niego większego znaczenia, że nie będzie pamiętać wyprawy w naszym rozumieniu. Będzie szczęśliwe mając rodziców na własność, chlapiąc się w wodzie i budując zamki z piasku. Głaszcząc wielbłąda i bawiąc się z rówieśnikami o innym kolorze skóry. Odkrywając, iż świat jest
znacznie większy (i ciekawszy!) niż pokój z zabawkami.
Anna: Tolerancja, obserwacja potrzeb dziecka, rozsądne planowanie trasy.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Nie wytyczaj zbyt ambitnego programu. Duże miasta i muzea pełne zabytków raczej nie wzbudzą entuzjazmu najmłodszych uczestników wycieczki: może okazać się, że przejście czterystu metrów po starówce jest ponad siły małego człowieka (tak nam się zdarzyło w chorwackim Trogirze). Za to następnego dnia bez problemu te same dzieci pomknęły przez siedem godzin wśród Plitwickich
Jezior. Stąd jeśli nie chcesz by rodzinny wyjazd zmienił się w szkołę przetrwania, weź pod uwagę potrzeby dziecka. A gdy już wiesz gdzie chcesz jechać zasięgnij opinii osób, które w danym kraju były. Może się okazać, że miejsca opisywane w przewodniku jako „must see”, z dzieckiem wcale nie będą takie interesujące (za to uzyskasz nader strategiczne informacje gdzie jest plac zabaw a gdzie najlepsza lodziarnia w mieście!). Jeśli maluszek jest nieśmiałym introwertykiem nie będzie szczęśliwy w egzotycznym kraju budząc powszechną ciekawość – dla niego najlepiej jest wybierać kraje, gdzie nie będzie wyróżniać się z tłumu. Za to jeśli trafił ci się domator, który najlepiej czuje się w znanym otoczeniu, wtedy dobrym pomysłem są wyjazdy co roku w to samo miejsce.
Anna: Na to co NAS jako rodzinę interesuje. Co MY chcemy zobaczyć, przeżyć.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Kiedy i gdzie jechać? To dylemat nierozwiązywalny jak gordyjski węzeł. Możesz go jednak łatwo rozplątać zdając się na promocje lotnicze (i znienacka trafić do Kolumbii lub Hongkongu) albo przygotować listę podróży marzeń i potem w miarę możliwości je realizować. Podczas podróży do Azji i obu Ameryk uwzględnij, że czeka was zmiana czasu. Nim przestawicie się z jet lagu minie pewnie trochę czasu, więc nie planujcie, że pierwszego dnia obejdziecie większość zabytków
Singapuru. Niektóre dzieci potrzebują też czasem trochę czasu by się zaaklimatyzować – bądź zatem bardziej wyrozumiały, gdy domagają się więcej uwagi lub mają gorszy apetyt. Jeśli masz mniej niż dwa tygodnie lepiej poszukać bliższej destynacji. Wiosna i jesień to doskonały czas na podróże wokół Morza Śródziemnego. Wrzesień i październik są szczególnie atrakcyjne, gdyż woda
w morzu jest ciepła, a pogoda gwarantowana (a wręcz upalna). Tygodniowy wyjazd do Turcji lub Chorwacji pozwoli wam odpocząć i nabrać nowych sił przed zimą!
Anna: Na pewno odradzamy wyprawy ambitnego adventure i survivalu. Z dzieckiem nie ma co pchać się w wysokie góry czy ekstremalne przygody. Ale większość świata jest bezpieczna i dostępna.
Anna: Hm... Dzieci pewnie stają się bardziej tolerancyjne dla innych religii i kolorów skóry. Widząc różnorodność świata, wychodzą poza stereotypy.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Edukacja małego podróżnika to jak spacer po polu minowym, bo świat z bajek i wierszyków jest bardzo poukładany. Wiadomo: „Murzynek Bambo w Afryce mieszka” a wielbłąd „w garbie wodę nosi, pić nie musi prosić”. No i jedziemy z dziećmi na pustynię, widzimy wielbłąda i po dłuższej rozmowie z jego opiekunem okazuje się, że garby służą mu (wielbłądowi, nie opiekunowi) jako magazyn tłuszczu. Ale to dopiero początek edukacyjnych kłopotów. Często bowiem reguły
obowiązujące w jednym kraju, w innym są zupełnie bezużyteczne. Weźmy takie śmieci: wiadomo, trzeba je wrzucać do śmietnika. Tyle tylko że w wielu krajach Afryki czy Azji śmietników nie ma, a w Indiach skórki od bananów wręcz rzuca się na pobocze by mogła je zjeść krowa. A czasem to, co na śmieci wygląda, wcale nimi nie jest!
– Tata, śmieci! – wołał Michaś na widok kołyszących się wieńców z kwiatów na rzece Chao Praya w Bankoku. I trzeba było tłumaczyć, że tym razem to nie śmieci, lecz ofiara dla bogów. U nas plastikowe butelki należy zgniatać (i wyrzucać do recyclingu) natomiast w Afryce się je daje, lub zostawia na poboczu obok wioski, bo na pewno się komuś przydadzą.
Anna: Tak, zdecydowanie. Choćby postrzeganie rodzicielstwa w innych kulturach.
(„Podróżuj z dzieckiem”)
Gdy zostałam mamą zaczęłam zwracać uwagę na to, jak wychowuje się dzieci w innych kulturach i odkryłam, że wiele prawd uznawanych w Europie, zupełnie jest niezrozumiałych dla egzotycznych mam. Choćby noszenie dziecka: gdyby powiedzieć afrykańskiej mamie: „nie noś, bo się przyzwyczai” zupełnie nie wiedziałaby co mamy na myśli. Bo przecież to naturalne, że dziecko ma się zawsze przy sobie. Mało tego – na Bali (Indonezja), maluch przez pierwszych 6 miesięcy swego życia jest non stop noszony przez wszystkich członków rodziny. Uważa się bowiem, iż jest on darem od bogów a w jego ciele mieszka dusza przodka, więc nie może dotknąć stopami nieczystej ziemi. Dopiero po ustalonym czasie rodzice udają się z nim do kapłana, który podczas ceremonii po raz pierwszy stawia stopy maluszka na ziemi. Jest jeszcze jedna sprawa, nie mniej ważna niż techniczne przygotowanie wyjazdu. Pewien siedemnastolatek opowiadał mi o swych wakacjach w Grecji, spędzonych w świetnym hotelu z basenem. Niezwykłe w tej opowieści było to, że przez cały wyjazd pozostał zupełnie nieświadomy, gdzie tak naprawdę jest. Był zdumiony dowiedziawszy
się, że był w kraju gdzie narodziła się kultura europejska i że to właśnie tu, na górze Olimp, jest siedziba bogów. Basen jest super. Nasi chłopcy po objeździe Turcji też uznali, że byłoby świetnie spędzić kiedyś cały wyjazd nad wodą. Skoro jednak jedziesz z dzieckiem w świat, warto czasem ruszyć się znad tego basenu i opowiedzieć mu o kraju, w którym jesteście. Nie suche fakty czy katalog zabytków jest tu ważny, a znajomość baśni, legend lub książek. Może zostanie w głowie małemu włóczykijkowi, że Hodża Nasreddin rozwiązywał trudne zagadki w Turcji, a Pinokio mieszkał we Włoszech. Dla naszych synków Bullerbyn to już konkretne miejsce na mapie Szwecji, a spacer śladami małego Nilsa w Karlskronie jest jednym z ulubionych wspomnień. Dlatego zawsze zabieramy ze sobą książki: w Namibii czytaliśmy „Przygody szympansa Bajbuna Mądrego”, w
Egipcie „Asterix i Obelix – misja Kleopatra”, zaś na wyjazdach nurkowych towarzyszy nam „2000 mil podmorskiej żeglugi”. Podróże kształcą, warto to wykorzystać.
Anna: Trzeba się dzielić. Czasem (najczęściej) nie da się wszystkiego zobaczyć, co planujemy.
Anna: Poprzez książki z dzieciństwa i tatę-kapitana przysyłającego kartki z różnych stron świata.
(„Smoki i smoczki”)
Kiedy miałam pięć lat dostałam od taty pocztówkę z afrykańskim dziećmi zbierającymi lotosy. Na odwrocie (poza napomnieniami bym była grzeczna) obiecywał mi przywiezienie z rejsu gadającej papugi. Papuga nigdy do naszego domu nie trafiła, ale zyskałam coś znacznie cenniejszego: świadomość, że świat jest w zasięgu ręki. Że jeśli się marzy o jakimś miejscu na mapie – można
tam dotrzeć. Wystarczy tego naprawdę chcieć. A Krzysztof jeździł z rodzicami na Mazury, do Jugosławii, na studiach po Europie i tak już mu chęć poznania świata została.
Anna: Namibia. Spełnienie marzenia po 15 latach :) Prawdziwa przygoda!
Anna: Bezapelacyjnie Beskid Niski!
(„Polska pełna przygód”)
Za każdym razem gdy tu jesteśmy widzimy ile tracimy, gdy nas tu nie ma" wpisał się kiedyś Krzysztof do księgi pamiątkowej "Domu na Łąkach". Święta prawda! Beskid Niski zauroczył nas dawno temu i wciąż wracamy tu z radością. Jedno z najlepszych miejsc, by rozpocząć przygodę z Beskidem Niskim, to Dolina Bielicznej. Potok kilka razy przetnie nam drogę, więc albo trzeba będzie zdjąć buty, albo przestać się przejmować tym, że w butach chlupie. W nagrodę czeka nas malutka cerkiew, odcinająca się bielą ścian od zieleni lasu wokół, szeroka łąka i... podejście na Lackową. Jeśli jednak trafiliśmy do Darłowa znajdziemy tu bardzo atrakcyjną alternatywę dla plaży: królestwo drewnianych gier. Zero plastiku, dinozaurów i masowej rozrywki. Leonardia powstała z pasji - jej twórcy Mirosława i Dariusz Sendalowie mieli ambitny cel: dać dzieciom (i dorosłym!) możliwość poznania gier sprzed lat, a nawet stuleci. Pomysły czerpali z dzieciństwa, książek o średniowieczu, a także czasów Leonarda da Vinci. Drewniany cymbergaj czy flipper okazał się dla młodego pokolenia (przyzwyczajonego do smartfonów i tabletów) objawieniem!
Zresztą cały plac usiany grami zręcznościowymi i logicznymi to niezwykła oaza. Bo kto by przypuszczał, że malutkie labirynty potrafią wciągnąć człowieka z kretesem, a mecz drewnianymi piłkarzykami dostarcza emocji niczym liga pierwszej klasy! Arkus, Ledo, Balanser czy Rapido - obco brzmiące nazwy tutaj stają się zaklęciem do zabawy. Na miejscu czeka blisko setka gier: dla indywidualistów i całej rodziny, dla młodszych i starszych, na cały dzień albo tylko na kilka minut. Przechodzenie kolejnych trudności dostarcza wiele satysfakcji, zresztą zawsze można zrobić sobie przerwę, zjeść wiktuały z piknikowego kosza po czym wrócić do kolejnych zmagań. To niebywałe, że w czasach powszechnej elektroniki zabawy sprzed wieków wciąż dają radość i są tak ekscytujące!
Anna: Wrócić do Afryki :) na baaardzo długo - tak z pół roku albo i rok... :)
Dziękujemy i... w drogę!