Tomasz Kosiorek: Czytelnicy Wierszyków rodzinnych mogą poznać wiele pokoleń Rusinków. Jak to jest mieć wśród przodków wikinga, porywacza i druida?
Michał Rusinek: To oczywiście mistyfikacja. Przynajmniej częściowa, bo w naszej rodzinie krąży legenda o pewnym prapradziadku, który określenie „wziąć sobie pannę za żonę” potraktował dosłownie: przyjechał i ją sobie wziął. Ale pomysł na książkę wziął się stąd, że co jakiś czas ktoś w naszej rodzinie – głównie moja mama – wpadał na pomysł odtworzenia drzewa genealogicznego. Wiele dokumentów się nie zachowało, więc drzewo pełne było białych plam. Postanowiłem je uzupełnić przy pomocy wyobraźni. Stąd ci Wikingowie...
TK: Na fotografii w książce możemy zobaczyć, że rodzeństwo Rusinków czasem robiło sobie psikusy. Czy przy tworzeniu Wierszyków rodzinnych byli Państwo grzeczni?
MR: Pojęcie grzeczności jest względne. Pisanie i ilustrowanie książek wydaje mi się czynnością wysoce podejrzaną i demoralizującą. Dziecko naszej znajomej, przeczytawszy wierszyk o jaskiniowcu, porysowało ściany w przedszkolu. A potem się tłumaczyło, że „tak było w książce”. Ergo – książka to zbójecka! Albo, innymi słowy, książka-psikus...
TK: Czy to inspiracja do stworzenia własnego drzewa genealogicznego?
MR: Oczywiście! Na końcu książki jest nawet instrukcja, jak to zrobić. Należy pamiętać o zwykle pomijanym, a fundamentalnie istotnym składniku: wyobraźni!
TK: Przełożył Pan Trzy opowiastki dla dzieci – Czerwony Kapturek, Jack, pogromca olbrzymów i Rumpelsztyk. To klasyka, ale podana bardzo współcześnie.
MR: Powiem więcej: to nie trzy, a sześć opowiastek. Bo mój ulubiony ilustrator, Edward Gorey, nie tylko zilustrował opowiastki Donnelly’ego, ale właściwie opowiedział – obrazami – własne wersje wydarzeń. Warto potraktować tę książkę jako klasyczny picture-book, gdzie ilustracje są równie ważne, jak tekst.
TK: Wisława Szymborska określiła Goreya mianem „odwyku dla nałogowych ponuraków”. Czy i w tej książce możemy na to liczyć? To książka dla dzieci czy dla dorosłych?
MR: Myślę, że Gorey nigdy nie narysował niczego dla dzieci. To znaczy TYLKO dla dzieci. Jego ilustracje są wielopoziomowe, bawią, zaskakują zarówno dzieci, jak i dorosłych. Każdy znajdzie w nich jakieś smaczki tylko dla siebie. To znaczy każdy, kto nie jest ponurakiem.
TK: Dziękuję za rozmowę.