„Pszczółka Maja. Film” to współczesna animacja, która świetnie operuje językiem współczesnego dziecka, a przy tym wychodzi zwycięsko z potyczki z naprawdę ważnymi i trudnymi tematami.
Jeśli jest coś, co autentycznie mnie przeraża, to na pewno nie jest to wojna, głód i perspektywa śmierci, a trzydziestoletni kombatanci, którzy przez swoje nikłe doświadczenie życiowe oceniają filmy, absolutnie nieprzeznaczone dla ich kombatanckich oczu.
Że pełnometrażowa animacja „Pszczółka Maja. Film” wywoła falę wspomnień było pewne. Sam, będąc trzydziestosześcioletnim facetem, (który, żeby było zabawniej odchodzi dziś urodziny) z łezką w oku wspominam czasy, kiedy z moją kuzynką siadaliśmy przed babcinym telewizorem marki Rubin wyczekując na „Dobranockę”. Ale czy idąc z córką do kina na nową „Pszczółkę Maję” szedłem przygnieciony ciężarem wspomnień? Nie. Po pierwsze posiadanie dziecka obliguje do posiadania pewnej wiedzy (generalnie i bez dzieci posiadać się ją powinno, ale nie bądźmy drobiazgowi) – nowa „Pszczółka Maja. Film” nawiązuje bezpośrednio nie do starej, topornej animacji z naszego dzieciństwa, a nowej serii, którą w Polsce można kupić na DVD a i oglądać w telewizji.
Wchodząc na salę, wiedziałem, że czeka mnie animacja współczesna i dynamiczna. Po drugie: wspomnienia niestety to najgorszy doradca, zakrzywiają, bowiem rzeczywistość, sprawiając często, że idealizujemy rzeczy, których jakość wcale nie była tak wysoka, jak nam się wydaje. Chcecie dowodu? Proszę bardzo. W ubiegły weekend oglądałem z moim dzieckiem „Wodne dzieci” – na wpół animację, na wpół film aktorski, który w czasach mojego dzieciństwa był mym ukochanym filmem. Dziś oglądany… no cóż ujmę to tak – widzę braki, ogromne braki, ale też doceniam prosty emocjonalny przekaz, który trafiał do dziecka.
Ta długa rozbiegówka czemuś służy. Otóż przeczytałem na zaprzyjaźnionym przecież z nami portalu FILM.ONET recenzję z nowej „Pszczółki…” autorstwa pani Urszuli Lipińskiej i zamarłem. Czy my byliśmy na tym samym filmie? To, co pani Lipińska nazywa koszmarem, moim zdaniem jest jedną z najczulszych i najlepszych animacji dla dzieci zrealizowanych poza amerykańskimi studiami. Lipińska piszę, że „w nowej Mai trudno rozpoznać tę starą: nie ten uśmiech, nie ten wdzięk, nie ta mądrość i nie te ruchy. Pozostaje tylko komputerowa pszczoła, słodka, ale nie do końca słodka w ten sam sposób, jak ta dawna Maja, zapamiętana z dzieciństwa.” I ma rację. Nowa Maja przypomina tę z nowego serialu, a nie zapomnianą ramotkę. Co do słodkości postaci wypowiadać się nie będę, gdyż każdemu z nas podarowano inne kubki smakowe. Na obronę Mai mogę napisać tylko tyle. Trzyipółletnia dziewczynka, która siedziała na moich kolanach przez całą projekcję, była nią zachwycona. Dla niej cały film był jednym wielkim emocjonalnym rollercoasterem. Zaczęło się od chichotów, potem było zamykanie oczu, proszenie o zasłanianie ich, wtulanie się, chichot, zdziwienie a w puencie radość i ulga. Byliśmy wspólnie na wielu bajkach. Część z nich ją znudziło („Pan Peabody i Sherman”), część rozbawiło („Rio, 2”) ale taką reakcję jak nowa Maja wywołała tylko jedna – nowy „Dzwoneczek…”.
Czyli jednakowoż nie jest tak jak pisze pani Lipińska. Nikt nie zdeptał wspomnień mojej córki (chyba, że z poprzedniego życia, a o tym nie wspominała), nikt jej nie zanudził miałką animacją, ani nie obrażał jej inteligencji. Przeciwnie. „Pszczółka Maja. Film” to współczesna animacja, która świetnie operuje językiem współczesnego dziecka, a przy tym wychodzi zwycięsko z potyczki z naprawdę ważnymi i trudnymi tematami. Bo ten film, (czego pani Lipińska nie raczyła zauważyć) to opowieść o inności i tym jak uczyć dzieci akceptacji. Maję poznajemy tu, jako malutką pszczółkę, która ze swoją energią i ciekawością świata, odstaje od reszty ula. Bycie outsiderem nie jest rzeczą łatwą, o czym nasza pszczółka szybko się przekonuje, odkrywając przy tym, że pszczoły (czytaj ludzie) posiadają niebywałą lekkość osądzania i kategoryzowania innych.
Motyw odrzucenia, akceptacji inności i trudnej sztuki tolerancji poruszany jest w większości bajek dla dzieci. Chcecie obejrzeć bardzo złą bajkę o inności – włączcie sobie „Rybki z ferajny” gdzie motyw transseksualnego rekina prowadzony jest tak topornie, że dzieci nie mają pojęcia, o co w nim chodzi, a rodzice muszą dwoić się i troić, aby w przejrzysty sposób wytłumaczyć dziecku, dlaczego rekin myśli, że jest delfinem. W „Pszczółce Mai” tej toporności nie ma. Są za to emocje, prosta opowieść, świetna zabawa kolorami i mądry przekaz. Wasze dzieci to docenią. Wy (dorośli) nie będziecie znudzeni. A pani Uli radze zostawiać wspomnienia tam gdzie tam gdzie ich miejsce – w tle głowy. Niech pani zapamięta pewną mądrą maksymę – gdy piszemy o przeszłości, każdy z nas tworzy fikcję. Reakcja mojego dziecka na nową Maję z fikcją nie miała nic wspólnego. Za to z czystą radością wiele.