Warszawa

Zaczarowany świat pani Julianny Michorczyk

Lubię w życiu tę niesamowitość i nieprzewidywalność, gdy budzisz się rano, zrywasz do codziennych, prozaicznych czynności - a los ma dla Ciebie w zanadrzu niespodziankę: niezwykłe spotkanie, zachwyt, wzruszenie, inspirację.

 

Siedziałam w poczekalni, pod gabinetem medycyny pracy. Wraz z synami - przeglądaliśmy lokalną prasę. Wtedy podeszła do mnie pewna Pani, zagaiła. Szczegółów rozmów prywatnych nie zdradza się, nadmienię jedynie, iż była to niezwykle miła, zapadająca w pamięć i serce konwersacja. Okazało się zresztą, że o ile z wizerunkami i twarzami zwykle mam problem, o tyle nazwisko tejże Pani jest mi doskonale znane. Michorczyk. Julianna Michorczyk.

 

Jak widać: niebanalnych ludzi poznać można nawet w zgoła banalnych okolicznościach. Na tym sympatycznym spotkaniu kontakt nasz się nie urwał. Bardzo to miłe poznać osobę, którą dotychczas podczytywało się - z przyjemnością - tu i ówdzie. Pani Julianna sprezentowała nam książeczkę własnego autorstwa oraz podarowała płyty z piosenkami dziecięcymi, powstałymi na bazie jej wierszy.

 

 

Urzekły mnie te piosnki (skomponowane przy współudziale p. Magdaleny Marszałek i p. Cezarego Cesarza). Zarówno słowa, jak i figlarne dźwięki wpadają w ucho i smarują duszę lukrem, którego smak poznać można jedynie mając te kilka lat. Poczułam się (znacznie) odmłodzona. Polecam tę słodką, melodyjną kurację-delektację.

 

Jeśli chodzi o (naszą kociogórską) literaturę... "A jak urosnę..." to wyjątkowy tomik, ilustrowany dziecięcymi dziełami. Feeryczne krajobrazy, bajeczna zabawa, czarodziejska aura, strojne w barwne uśmiechy owady, pogodne, radosne postacie - oto niezwykli mieszkańcy książeczki. Niezwykli również poprzez swe pochodzenie - wyrośli bowiem wprost spod pędzli, flamastrów i kredek... przedszkolaków. A czy ktoś zna się lepiej na magicznych kompozycjach niż tacy właśnie milusińscy? Chyba żaden wytrawny ilustrator, pomimo kunsztu, wiedzy, zdolności, pasji i niekwestionowanego talentu, nie jest w stanie w tak świeży, żywy i autentyczny sposób poskromić bajkowych bohaterów; ci bowiem częścią składową są nieokiełznanej dziecięcej natury, wyobraźni, może nawet... osobowości? Gdzież zatem szukać lepszych kandydatów na rysowników?

 

Prawdziwa wielkość tomiku nie wypływa jedynie z tych szczerych, naturalnych, prostodusznych, graficznych komentarzy. Źródłem nieprzeciętności jest także prosty (i jakże piękny w swej prostocie!) język autorki. Pani Julianna swoje życie zawodowe poświęciła najmłodszym (pracuje w trzebnickim przedszkolu), z racji czego doskonale rozumie się z "pełnoprawnymi ludźmi w rozmiarze mini". Przemawia do nich nie tylko subtelną polszczyzną, ale i sercem, poruszając z gracją delikatne struny fantazji. Widać, że łączy ją z przedszkolakami szczególny rodzaj więzi: potrafi spojrzeć na rzeczywistość z ich punktu widzenia, przyjąć podobną (swoistą, rzekłabym) postawę wobec świata, zrozumieć dziecięce emocje, odczucia i potrzeby.

 

Jest również doskonałą obserwatorką - nie tylko maluchów, ale i lokalnych spraw, przyrody, zmieniających się pór roku. Łapie chwile w magiczną siatkę zdań, a następnie skrupulatnie i z niebywałą troską wyłuskuje je, zgrabnie wypuszczając na przestrzenie kartek, niczym kolorowe motyle. Te fantazyjne motyle łaskoczą później przyjemnie nasz wzrok (i inne zmysły) nietuzinkowymi muśnięciami słów. Och, jak ja lubię ten stan!

 

W poezji pani Julianny tyle jest wysublimowanej afirmacji dzieciństwa, że kiedy dorosły czyta te perełki - oblewany zostaje rumieńcem tęsknoty. A dzieci? One wchodzą w ten przedstawiony świat bez reszty, jest im tak bliski, tak dobrze znany, tak przez nich ukochany.

 

To wszystko jest takie wdzięczne, ciepłe, spowite blaskiem uśmiechów i pogodną aurą. Przykłady? Proszę bardzo... Wiosna-malowniczka figlarnie przyzywa wietrzyk w trzebnickich ogrodach. Roztańczony sad, z listkami płynącymi niczym latawce po błękitnym niebie. Zaczarowany ołówek, potrafiący narysować deszcz wygrywający mazurki Chopina. Dziatwa rosnąca jak pączki na drożdżach. Biedronka-strojnisia w wykwintnej sukieneczce w kropeczki. Dziadek Mróz przybierający szyby w misterne hafty. Rodzinne serca połączone w czterolistną koniczynkę. Pędziwiatr-swawolnik, psotnik, bałamut, co nie szanuje pracy złotej pani jesieni i rozrzuca starannie ułożone listeczki. Urocze pejzaże, prawda?

 

W taki oto malowniczy sposób pani Julianna (zwana przez wielu panią Jolą) pomaga maluchom i starszakom wyłapać, zrozumieć i nazwać, ubrać w słów szaty, wszystko to, co ich otacza, spotyka, interesuje. Tym samym również uwrażliwia, uszlachetnia dziecięce odczucia, krystalizuje je, za co serdecznie - Pani Juliannie - dziękujemy!

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć