Niedzielne popołudnie postanowiliśmy spędzić we wrocławskim Imparcie, oglądając spektakl ” Baśń o grającym Imbryku”. Widowisko, którego głównymi bohaterami byli Kowal, Muszka, i Koń sprawiło wiele radości moim córeczkom (Hani i Lili, odpowiednio 6 i 3 lata) oraz innym małym widzom. Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o nas, rodzicach… My także daliśmy się ponieść wyobraźni, grze świateł oraz dialogom.
Zdecydowanym atutem była kameralna scena i fakt, że dzieci mogły siedzieć bliziutko przy scenie na dywanikach… być może czarodziejskich?
Z całą pewnością pomogło im to nawiązać bliski kontakt z aktorami i brać czynny udział w widowisku, np. podpowiadając Koniowi, że ma pocałować omdlałą muszkę. Kiedy z kolei przyszedł moment lekkiego rozproszenia, siatka lądująca na głowy dzieci (zamiast na Muszce), wywołująca salwy śmiechu, błyskawicznie wszystko naprawiła.
Grający Imbryk, pięknie mieniący się kolorami, podarowany Kowalowi przez Wróżkę, miał cudowne właściwości. Otóż, stwarzał wyjątkowy nastrój w miejscu, w którym się znajdował. To właśnie za jego przyczyną trójka naszych Bohaterów przenosiła się z kuźni do zakładu szewskiego, następnie do sklepu i dworu hrabiego. Po to, aby ostatecznie wrócić do kuźni, czyli swojego ukochanego domu, który wszyscy doskonale znali i w którym się dobrze czuli.
Podsumowując, myślę, że najlepszą recenzją dla widowiska będzie pytanie Hani: „Czemu było tak krótko…?”
Hania i Lila z Rodzicami