"Wehikuł czasu to byłby cud!" - od dni paru wędrowały mi po głowie słowa z dobrze znanej piosenki. I wtedy zaświtała mi pewna myśl... Powiedziałam synom: szykujcie się na wyprawę. Oczywiście jeden przez drugiego poczęli dopytywać się "gdzie i po co", ale to była niespodzianka. Zdradziłam jeno, że będzie wdzięcznie, dźwięcznie i sympatycznie. Nie skłamałam, było... A wszystko za sprawą "Muzycznych bajek", koncertu z cyklu "Filharmonia Familijna".
Brakowało nam tych instrumentalnych spotkań, z niecierpliwością przeto czekaliśmy rozpoczęcia roku szkolnego i powrotu Filharmonii Familijnej. Pierwsze przedstawienie było prawdziwą podróżą wehikułem czasu właśnie. Synowie początkowo byli zdziwieni, bowiem nie zauważyli żadnej różnicy. Nie mogli jej zauważyć, albowiem dokonała się mentalnie, wewnętrznie; we mnie (choć - jak sądzę - nie tylko we mnie). Oto przeniosłam się w świat dzieciństwa, na łąki pełne pachnących wierszy, popod wzgórza dowcipu, nieopodal ruczaju rwących rytmów i rymów. Zrywałam naręcza kwiecistych wspomnień, wspinałam się na melodyjne wyżyny pamięci, łapałam w siatkę chwili echo minionych dni i z radością nurzałam zmysły w symfonicznym potoku poezji, muzyki, teatru. Cudna kompilacja.
Myślę, że wszyscy rodzice czuli to samo. Zrzucili z siebie płaszcze dorosłości i obnażyli swoje prawdziwe ja; znaczy... wszyscy byliśmy dziećmi. W końcu każdy dorosły to przerośnięte dziecię, nieprawdaż? Dawno tak dobrze się nie bawiłam, nie śmiałam tak perliście, nie klaskałam w dłonie z takim entuzjazmem i nie recytowałam pod nosem wierszy z takim niekłamanym zachwytem. Dzieci przeżywają wszystko szczerze, czysto i całym sobą. Turkotało mi w uszach od toczącej się po torach, gwiżdżącej, świszczącej, buchającej parą i spływającej tłustą oliwą, ociężałej Lokomotywy. Dostawałam uszopląsu od wszystkich tych ćwierków, świstów, pitpilitów, czyrków, czykczyrików, stuków i puków dochodzących z Ptasiego radia (na szczęście przyfrunęła ptasia milicja i tak się skończyła ta leśna audycja, z brzozowego gaju). Zajrzałam z wizytą do dawnych znajomych, państwa Trąbalskich i chciałam...yyyy, no fakt, coś chciałam, ale że nie zrobiłam supła, więęęęc... co chciałam? Hmm, zapomniałam. Wyszłam stamtąd, strażaków spotkałam i razem z nimi na akcję pojechałam. Paliło się, więc pędziliśmy galopem, przez Sienkiewicza, przez Kołłątaja, prosto w aleję Pierwszego Maja, potem Nawrotem, Rybną, Browarną, a tam od dymu już było czarno; i trąbiliśmy: tram-tra-ta-tam! Gdybyście też byli - podobałoby się Wam. A już po wszystkim znaleźliśmy się na pewnych tajemniczych wyspach, tych samych, na których podobno widziano Kota w butach. Poznałam też seler, który - gdzieś Na straganie - nieustannie wzdychał, gdyż widział jakiś feler. Ja nie widziałam; nie było lipy!
Dziękuję serdecznie wykonawcom - studentom Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu za moc radości, uśmiechów i wzruszeń.
Dziękuję Chórowi Chłopięcemu Filharmonii Wrocławskiej za pasję, cudną muzykalność i przepiękne wykonania piosenek "Nasz Pan Lewkonik", "Ko-ko kokoszko", "Na wyspach Bergamutach".
Dziękuję Orkiestrze Symfonicznej za niezapomniane doznania muzyczne, dyrygentowi, Panu Janowi Walczyńskiemu - za bajeczne kompozycje oraz Panu Krzysztofowi Grębskiemu, narratorowi - za mistrzowską reżyserię.
Już nie mogę doczekać się kolejnych muzycznych poranków! Szkoda tylko, że tak prędko przemijają...
Szkoda też wielka, że dzisiejsze bajki nie są okraszane tak wytrawnymi dźwiękami.
Niech się święci Rok Tuwima, wiwat!
Anna Jełłaczyc wraz z Igorem i Borysem