Wyjechaliśmy do Wiednia w czasie ferii (w drugiej połowie lutego), więc zależało nam na tym, żeby szczególnie dobrze czuły się tam dzieci. Niestety, aura nie była sprzyjająca (wiatr i deszcz ze śniegiem), dlatego staraliśmy się wybierać atrakcje pod dachem.
Przed wyjazdem dość dokładnie zapoznaliśmy się z przeznaczoną dla rodzin broszurą wiedeńskiej Informacji Turystycznej i wydawało nam się, że jesteśmy dobrze przygotowani do czterodniowego wypadu w trakcie tygodnia. Jak się okazało, było jak w starym, nieśmiesznym dowcipie – tylko się nam wydawało.
Jedno z miejsc, na które bardzo liczyliśmy, Minopolis (miasto dzieci, w którym mogą się one wcielić w przedstawicieli około 90 zawodów), było otwarte wyłącznie w piątki, soboty i niedziele, od 13:00 do 19:00. Z podobnych względów już wcześniej musieliśmy skreślić z listy funkcjonujące wyłącznie w weekendy Dziecięce Muzeum w Schonbrunnie. Z kolei w innym dziecięcym muzeum, Zoom, położonym w tzw. MuseumsQuartier czyli Dzielnicy Muzealnej (obiecywaliśmy najmłodszej córce, zgodnie z informacją w broszurze, że pobawimy się tam wspólnie w wielkiej piaskownicy), miła pani poinformowała nas, że w tygodniu przyjmowane są wyłącznie zorganizowane grupy szkolne i przedszkolne.
Szczęśliwie, pozostałe punkty programu udało się nam zrealizować, a niektóre z nich przerosły nasze oczekiwania. Mimo to, jeszcze jednego miejsca nie polecamy zimą rodzinom. Opery. Nie, nie przyszło nam do głowy, żeby uszczęśliwiać potomstwo na przykład spektaklem baletowym. Po prostu wzięliśmy udział w zwiedzaniu gmachu, co było dość interesujące dla dorosłych, ale w sezonie (w przeciwieństwie do przerwy letniej) nie ma niestety możliwości wejścia na scenę i obejrzenia jej – atrakcyjnych dla dzieci – zakamarków.
Naszym pierwszym dobrym pomysłem była wizyta w Muzeum Techniki, położonym nieopodal pałacu Schonbrunn (Technisches Museum, Mariahilfer Straße 212; dzieci do 18 roku życia wchodzą za darmo, dorośli – za 10 euro). Każde z nas (od lat 3 wzwyż) znalazło tam dla siebie coś fascynującego. Nasza najmłodsza córka – ciekawą salę zabaw z układanką z drewnianych kółek zębatych i realistycznym modelem pojazdu straży pożarnej (naturalnych rozmiarów). Starsze dzieci – interaktywną wystawę poświęconą robotom, piętro z zabytkowymi pojazdami (na którym królował między innymi Ford T) i mini-studio telewizyjne. Dorośli – wystawę sprzętów domowych z ubiegłych epok czy starodawne instrumenty. Gwoli uczciwości muszę jednak dodać, że dzieci były trochę zawiedzione, że muzeum nie okazało się tak interaktywne jak Centrum Nauki Kopernik w Warszawie.
Kolejnym strzałem w dziesiątkę był Dom Muzyki (Haus der Musik, Seilerstätte 30), na którego pięciu piętrach nie sposób było się nudzić. Między innymi posłuchaliśmy tam w mini-sali koncertowej koncertu noworocznego Filharmoników Wiedeńskich, który przypadł do gustu nawet naszej trzylatce (ze względu na pokaz fajerwerków i pluszaki, które dyrygent rozdawał w prezencie członkom orkiestry); skomponowaliśmy walc, rzucając kostkami w interaktywnej grze; nagraliśmy własną płytę z motywami muzycznymi, odgłosami darcia papieru oraz wygłoszoną na Księżycu przemową Neila Armstronga; słuchaliśmy odgłosów tokijskiego metra i deszczu meteorytów; a wreszcie – dyrygowaliśmy Filharmonikami Wiedeńskimi (również „interaktywnie”). Jedno z nas, swoim osobliwym brakiem poczucia rytmu, sprowokowało nawet orkiestrę do przerwania koncertu i oznajmienia, że oni potrafią wiele znieść, ale dyrygent musi się jednak trochę skoncentrować.
Dzieci do trzech lat zwiedzają Dom Muzyki bezpłatnie. Cena biletu dla dzieci poniżej 12 lat to 5,50 euro, a dla dorosłych – 12. Jeśli zależy nam na zabraniu ze sobą takich gadżetów jak zapis wspomnianego walca, certyfikat „dyrygenta”, czy własne nagranie, musimy się liczyć z dodatkowymi kosztami, od 2.90 euro wzwyż.
Miejscem, w którym doświadczyliśmy z kolei lata w środku zimy, była motylarnia (Schmetterlinghaus) w centrum miasta. Można tam zachwycać się bujną roślinnością i jej przepięknymi, uskrzydlonymi mieszkańcami objadającymi się kawałkami bananów i jabłek wyłożonymi na talerzykach, albo prześledzić w wylęgarni cykl rozwojowy motyla. Jedynym rozczarowaniem jest rozmiar palmiarni. Z zewnątrz wydaje się ogromna. W środku okazuje się, że jest to tylko ułamek wielkiego budynku. Wstęp dla dziecka wieku 3-5 lat – 3 euro, dzieci starsze – 4,50, dorośli – 6.
Pokusą plenerową, której się nie oparliśmy, było najstarsze zoo na świecie, czyli Tiergarten Schonbrunn, otwarte w lutym między 9:00, a 17:00. W tym przypadku stosunkowo niewielkie rozmiary okazały się atutem. Udało się nam obejść prawie cały ogród zoologiczny (ciągnięta przez traktorek kolejka nie jeździ zimą) – i nie zamarznąć. Dzieci zobaczyły tam tak ciekawe zwierzęta, jak koale, pandy czy mrówkojady, i kilka gatunków pingwinów – w porze karmienia, co było jeszcze większą atrakcją. Trzylatek ma tam wstęp bezpłatny, za dzieci od lat 6 do 18 zapłacimy 7 euro, a za bilet dla osoby dorosłej – 15 euro.
We Wiedniu polecamy jeszcze gorąco Naturhistoriches Museum, o którym można by napisać obszerną książkę, a w którym zobaczyć można wszelkie zakonserwowane stworzenia (od szkieletów dinozaurów po motyle), a nawet wywołać wybuch wulkanu (na szczęście tylko na ekranie). Zaś po zimowym spacerze niezrównana jest filiżanka gorącej czekolady w jednej z urokliwych wiedeńskich kawiarni.
mama Magda