Moje marzenie pracy z dziećmi, które nie mają domu, zaczęło się jeszcze w szkole podstawowej.
Jeszcze nie wiedziałam, jak to będzie konkretnie wyglądać. Będąc w liceum brałam wiele razy udział w akcjach zbierania darów do Domów Dziecka. Ale zawsze miałam poczucie jakby niedokończonej sprawy. Mijał okres świąteczny i…co się dzieje z tymi dziećmi…myślałam często.
Moja rodzina, to rodzina wielopokoleniowa. Zawsze w domu było pełno gości, regularnie spotykaliśmy się z ciociami, wujkami i kuzynostwem.
A tam dzieci są same, myślałam. Nawet ich rodziców nie ma przy nich.
Już w trakcie studiów rozpoczęłam praktyki w domu dziecka i pogotowiu opiekuńczym, a potem w domu małego dziecka, gdzie zetknęłam się z dziećmi nawet 2-3 tygodniowymi, porzuconymi lub zabranymi z patologicznych domów. Stan tych dzieci był przerażający.
Po studiach rozpoczęłam pracę w domu dziecka, w grupie chłopców średnich, od 8 do 15 lat. Pierwszych świąt spędzonych w tej pracy nie zapomnę do końca życia. Najgorszy był komentarz starszych chłopców po świętach, gdy licytowali się otrzymywanymi prezentami i kto trafił do bogatszej rodziny. Wiedziałam, że wielu z nich blefowało. Najgłośniej chwalili się ci, którzy zostali na święta w domu dziecka. ICH NIKT nie wybrał, nikt nie chciał.
Wtedy dojrzała we mnie decyzja, że trzeba zrobić coś więcej.
Od dawna już przyglądałam się różnym formom opieki zastępczej. Wybrałam Wioskę Dziecięcą. Czytałam już o tej formie podczas studiów. Tam był do pomocy cały sztab ludzi: pedagog, logopeda, psycholog.
Pierwsze święta Bożego Narodzenia były bardzo trudne. Przygotowania przedświąteczne, porządki w domu, dekoracje, cała oprawa wigilijna. Nie jest łatwo opanować całą gromadkę rozbrykanych dzieci. A potem, gdy dzieci cieszyły się już prezentami, gdy cały świąteczny szum ucichł, pojawiła się tęsknota za moją rodziną. To były moje pierwsze święta spędzone poza domem, pierwsze tylko z dziećmi, których wtedy, niecałe 2 miesiące po ich przyjściu, nie odbierałam jeszcze jako swoje. Wyszło zmęczenie ostatnich dni, napięcie ostatnich tygodni i świadomość, że do moich rodziców, będę mogła pojechać dopiero za kilka tygodni. Nie było łatwo. Do tej pory, nawet, jeśli pracowałam daleko od domu, na święta byłam z nimi.
Wtedy postanowiłam, że w moim wioskowym domu będzie tak, aby te dzieci, już jako dorosłe tęskniły za tą świąteczną atmosferą, przyjeżdżały, jeśli to tylko będzie możliwe i same przeniosły zwyczaje do swoich domów.
Dlatego staram się kultywować w moim wioskowym domu najpiękniejsze tradycje polskie.
Ciąg dalszy na drugiej stronie
Przygotowanie do świąt- czyli urodzin Pana Jezusa ( jak tłumaczę młodszym dzieciom), zaczynają się właściwie już pod koniec listopada. Zaczynamy wspólne sprzątanie całego domu, po kolei dzieląc się obowiązkami. Równocześnie zaczynamy rozmawiać o zwyczajach świątecznych i każdy( nawet mama) pisze list do świętego Mikołaja.
Tylko u nas jest ten prawdziwy św. Mikołaj, to znaczy taki, którego nikt nie widzi, nawet mama. Pozostałe, to przebierańce, też czasami przynoszą drobne prezenty. Ale najważniejszy jest ten prawdziwy. Dzieci zapoznają się z legendą o św. Mikołaju, kolorują kolorowanki. Młodsze zamiast listu, robią piękny rysunek, na którym rysują prezenty, te najbardziej wymarzone. Tylko mama wie, gdzie znajdują się specjalne skrzynki pocztowe, do których wrzuca się TE listy. I naprawdę to działa, zawsze pod choinka znajdują coś z tego, co było w liście.
Dzień przed wigilią w całym domu pojawiają się świąteczne dekoracje. Ale jeszcze nie palimy lampek, nie puszczamy kolęd…
Wysyłamy mnóstwo życzeń, dla wszystkich krewnych i znajomych. Każdy przygotowuje drobne prezenty dla pozostałych domowników. Nawet dla naszego pieska- Saby.
Poranek wigilijny jest od rana pełen emocji, dzieci ubierają naszą dwumetrową choinkę. A mama w tym czasie przygotowuje potrawy wigilijne. A jak wiadomo potraw musi być 12, bo tylu apostołów było wokół Pana Jezusa. I sianko musi być pod obrusem. Więc starsze dzieci muszą już wcześniej pomyśleć o nim.
I, oczywiście, szopka świąteczna z wszystkimi figurkami ( oprócz trzech króli rzecz jasna, bo oni dopiero pojawią się 6 stycznia). Jest więc co przygotowywać.
Wreszcie, nie wiadomo, kiedy robi się ciemno i dzieci wypatrują pierwszej gwiazdki na niebie. Wszystko już gotowe, dzieci i mama pięknie ubrane, choinka gotowa i stół pięknie nakryty. WRESZCIE JEST, PIERWSZA GWIAZDA! W całym domu gasną światła, zapalamy światełka na choince, zapalamy świece, wszyscy gromadzimy się przy stole. Najpierw modlitwa- kiedyś zaczynała mama, teraz najstarszy chłopiec, 26 latek pełni tę rolę. Czyta biblię, modlimy się za najbliższych, znajomych, przyjaciół oraz za Bharambessę i Ombeni Fitinę, dwoje dzieci w Afryce, którymi od lat się opiekujemy (to prawie członkowie naszej rodziny). Potem łamiemy się opłatkiem i składamy sobie życzenia.
Mama włącza piosenkę kapeli góralskiej:
„ To już pora na wiliją , to już cas, a tu jesce ktosik chybioł pośród nas. A tu jesce ktosik ku nom może przyść, bo przi stole wolne miejsce ceko dziś….”
Tak, przy naszym stole jest jedno puste miejsce, stoi puste nakrycie, jeśli by ktoś zapukał do drzwi, zaprosimy.
Wiadomo, że w tym dniu wszystkie potrawy, które są na stole, trzeba spróbować, aby być zdrowym przez cały rok i aby nikomu, niczego nie zabrakło. Dlatego każdy stara się po trochę zjeść każdej potrawy. Nie jest trudno, bo pościliśmy cały dzień, więc wszyscy zjadają ze smakiem i zupę grzybową, i barszcz z uszkami, i wszelkie ryby, i kapustę z grzybami, i kutię, i co tam jeszcze na stole się znajduje.
Po wieczerzy wigilijnej zasiadamy wokół błyszczącej choinki i zaczynamy śpiewać kolędy. Chcemy, aby św. Mikołaj dokładnie słyszał, że tu są grzeczne dzieci, że obchodzimy święta. Śpiewamy więc kolędy, jedna za drugą, pastorałki. Potem dzieci idą śpiewać do swoich pokojów, a mama szybciutko myje naczynia. Bo jak by to wyglądało, że przyjdzie św. Mikołaj ze swoim pomocnikiem Gwiazdorem, a tu brudno w kuchni? Zaraz potem biegnie do pokoju dzieci, aby razem z nimi pośpiewać. I sami nie wiemy, kiedy pod choinką pojawiają się prezenty. Nawet Saba nie upilnowała nigdy i nie zaszczekała. Taki sprytny ten PRAWDZIWY św. Mikołaj.
Oczywiście jest radość, bo prezentów cała masa i każdy znajduje coś, o czym marzył. Potem zabawa. Nie wiadomo, kiedy robi się bardzo późno. Młodsze dzieci, zmęczone, powoli idą spać. Przytulają do siebie swe najnowsze zabawki.
Ale starszych czeka jeszcze jedna atrakcja. Przecież to noc narodzin Pana Jezusa, a wszyscy wiemy jak było tej nocy.
„ Północ już była, gdy się zjawiła nad ciemną doliną jasna łuna…”. Więc i my, jak kiedyś pastuszkowie, biegniemy (bo przecież zimno) do kościoła o północy, na Pasterkę. Będzie co opowiadać na drugi dzień maluchom, będą oni niecierpliwie czekać na czas, gdy na tyle urosną, aby móc pójść na Pasterkę z całą rodziną.
Z maluchami zostaje ciocia Kasia i Saba. Od lat się zastanawiamy, jak to jest z tym mówieniem zwierząt w tę noc, nigdy nam Saba nic nie powiedziała ludzkim głosem. Ale, że jest jej z nami, dobrze to wiemy, mówi nam to za każdym razem, kiedy wracamy do domu, machając mocno swoim ogonkiem.
A potem mijają świąteczne dni, pełne zabawy, śpiewów przy choince i radości. I TAKICH Świąt życzymy Wam Wszystkim.
Ela - mama SOS z SOS Wioski Dziecięcej w Biłgoraju