Na czym polega magia świąt? Czy tworzą ją ozdoby i lampki na choince? Wielkie prezenty i suto zastawiony stół? A może magia świąt polega na tym, że mamy czas być blisko z rodziną?
Ten rok jest dla mnie jakiś taki inny od poprzednich - niecieszący. Grudzień niezadowoleniem osnuty. W tym czasie inni tryskają humorem i entuzjazmem, chcą czytać jedynie przyjemne artykuły - a ja psuję nastrój malkontenctwem.
A potem myślę sobie: na pewno są i tacy, co podobny do mojego niż zaliczają - i może czyjeś niezadowolenie nie jest powodem ku pokrzepieniu, ale zawsze jakoś tak raźniej, gdy czujemy się mniej osamotnieni w swoim niezrozumieniu i gnuśności. Gdy tak ponarzekam, z pewnością pod koniec znajdę światełko w tunelu. I może innym wskażę kierunek? Zatem: do świąt odliczamy...
Na listę okołoświątecznych gryzaków ciała i duszy wpisuję: przeciekający grzejnik i popsuty piec - jakby wydatków w grudniu było mało. Zapalenie płuc, które od przeszło dwóch tygodni męczy ciało syna, zdejmując i mnie sen z powiek. Portfel, w którym wciąż za mało, by spełniać pragnienia - począwszy od prozaicznych wydatków, skończywszy na gwiazdkowych marzeniach przedszkolaków. Ogrzewania gazowego pozwolę sobie nie komentować!
Powinność przedświątecznego pucowania wszystkiego, co w zasięgu wzroku, a ja poczułam jakąś awersję do sprzątania. Mój kompletny brak talentu kulinarnego, podczas gdy zewsząd spływają apetyczne inspiracje, sprawia, że kurczę się w sobie, i kurczę... No i jeszcze - kurczę - ta kawalerka, tak malutka, że wygospodarowanie jakiegoś skrawka na choineczkę graniczy niemalże z cudem. Brak zdolności manualnych - a chciałoby się zabłysnąć własnoręcznymi ozdobami. I ten "czasobrak" wszechogarniający, szturmujący grudniową przestrzeń. Niedawne swary w rodzinie, jesienna pogoda za oknem, dżdżysta i bura, nijak nie podciągająca się pod śnieżynki i dzwonki.
Czy tylko ja tak mam? Czy wpadłam w jakiś paskudny, grudniowy dół? Wszędzie "merrychristmasowe" pieśni, światełka, ozdoby, czerwone płaszczyki - a mi, o dziwo, buźka się nie śmieje. Jak nigdy jeszcze, jak żadnego roku...
Wiem... za dużo, za szybko, za mocno. Zbyt pobieżnie, powierzchownie, nazbyt wymagająco. Nie tędy droga ku świętom, nie tędy ku radości. Świąteczna iskra wypływa z głębi, nie rozpala jej reklamowa iluminacja. Bo prawdziwa magia to nie element komercji, to nie społeczny pęd, to nie wyścig "najlepiej-najpiękniej-najwięcej-naj..." - to refleksja, bliskość, wybaczenie (również sobie samemu). Przystanięcie nad tym żłóbkiem, pełnym misternej prostoty, bijącym blaskiem dobra - i pozwolenie, by zrodziło się w nas na nowo to wszystko, co w codziennym pędzie gdzieś umyka, plącze się, gubi. Gdy zedrzemy tę marketingową szopkę, te wszelkie przymusy, powinności, maski - dotrzemy do sedna: miłości w opłatek zaklętej. I czasu na serdeczności, dla siebie i dla bliskich.
A teraz, gdy wiem już, co drapie moją duszę, gdy czepialstwo rozłożyłam na czynniki pierwsze, spokojnie mogę wejść w najbliższy tydzień. Odpuszczę sobie przedświąteczną dezynfekcję - nigdzie się nie przylepiamy, więc tragedii nie ma. Jedzenie - no jakieś tam będzie, może nie tak dostojne jak w innych domach, ale to przecież święta serc, a nie żołądków. Choineczka nie będzie nam pachniała lasem, nie będzie strojna i okazała pod sufit, ale nada miły akcent najbliższym dniom. Nie zostawię majątku w sklepach, nie postawię się, nie zastawię - nie o to w życiu chodzi! A o to by być z bliskimi!
Wykonamy kilka pokracznych ozdób - nie będą majstersztykami, ale umilą wspólnie spędzany czas. Obdarujemy kilka osób własnoręcznymi, trochę niezdarnymi, kartkami świątecznymi, nie mającymi nic wspólnego z misternymi dziełami, ale będącymi życzliwym gestem. Podreperujemy sztukę cieszenia się z rzeczy drobnych, doceniania małych okruszków szczęśliwości. Afirmować będziemy czas "nicnierobienia" - bo to, wbrew pozorom, także niełatwe zadanie. Pomyślimy nad tym, jak być milszym dla siebie - nie tylko od święta. Wyłączymy komputer, telewizor i będziemy dla siebie, będziemy ze sobą - nie obok jedynie. Przełamiemy się marzeniami, życząc sobie, by życzenia nie pozostały jedynie pobożnymi życzeniami...
I kto wie, może nawet śnieg spadnie?
mama Anna