Warszawa

Zima zła! - krótki przewodnik dla niepoprawnych pedagogicznie

Zima zła! - krótki przewodnik dla niepoprawnych pedagogicznie

 

„/…/I nie wie zwierz ni człek,
Bim – bom
Choć żyłby cały wiek,
Bim – bom
kiedy tak pada śnieg,
Bim – bom
Jak marzną mi paluszki.”

 

Zima oglądana z okna ciepłego mieszkanka bywa nad wyraz malownicza: nawet brzydkie budy garażowe i rachityczne drzewka osiedlowe – ukryte pod białą pierzynką tworzą krajobraz baśniowy. O ile uda nam się dostać do naszego samochodu (po gruntownym oskrobaniu, rozmrożeniu zamka, i odpaleniu kapryśnego akumulatora), i udać się na niedaleką (bo przecież daleko nie zajedziemy, skoro drogowcy permanentnie zaskoczeni) wycieczkę za miasto, pejzaże zimowe też bywają zniewalające.

 

Ale nie dajmy się zwieść, proszę Państwa! Zima to czas nad wyraz niebezpieczny, pełen NIEBEZPIECZEŃSTW I ZAGROŻEŃ czyhających na nasze dzieci. Oto kilka moich ulubionych!

 

Śnieg po kolana, oblodzona górka – to samograj! wystarczy dostarczyć maluchowi dowolny sprzęt – i wcale nie muszą to być „wypasione, wszystkomające” sanki! Kiedy improwizując z braku sanek, przytargałam swoim pociechom karton z pobliskiego sklepu: „naprawdę?? Mooożemy?!” – obłęd w oczach i jazda na całego. Jazda oczywiście dosłowna – z górki na pazurki. Na pazurki i… na kolanka, i na pupy, i na nosy i na zęby, różnie bywa…
Jak mawiają niektórzy (np. ci, którzy przesyłają sobie maile rozpoczynające się frazą: „Kiedyś na tylnym siedzeniu było wesoło, a nie niebezpiecznie” – polecam ten tekst rodzicom „wychowującym inaczej”): „Nie ma ryzyka, nie ma zabawy!”

 

Czasem po prostu lepiej nie patrzeć…
Więc nie patrzymy, a dziecię utytłane w śniegu, odmraża sobie paluszki, które my troskliwie rozmrażamy w domu przy akompaniamencie niekoniecznie Puchatkowych mruczanek.

 

Kolejna zimowa atrakcja to lodowisko. Niezależnie od zimowej aury – a aktualnie mam tu za oknem tyleż sympatyczną, co nieoczekiwaną wiosnę – wrzucamy do bagażnika łyżwy. Obok - bezrękawniki, by móc wyskoczyć z grubaśnych, krępujących ruchy, kurtek. I hulaj dusza! Prędzej czy później zawsze kończy się tak, że jakieś cudze dzieci – podjeżdżają do naszej „siejącej zamęt i zniszczenie” trójki i pytają czy mogą się dołączyć. W berka zawsze to lepiej gdy gromada większa! Łyżwy to fajny sport – bo istnieje realna szansa, że jeśli maluchy się wciągną – to „na starość” (czyli np. gdy skończą 14 lat) – wciąż jeszcze uda się ich wyciągnąć na taflę i nie będzie to dla nich nic obciachowego. Może nawet wyciągną ze sobą rówieśników i zamiast tkwić zahipnotyzowani przed monitorem kompa czy TV – pójdą zażyć nieco ruchu, o który zimą trudniej.


Podobnie jak w przypadku spontanicznej eksploatacji pagórków – tak łyżew nie trzeba aby zażyć frajdy ze ślizgawki. Zwłaszcza, że nie każdy ma szczęście mieszkać w takim Wrocławiu, który może poszczycić się pięcioma sztucznymi lodowiskami. Wystarczą podeszwy własnych butów, niekoniecznie bezpiecznych „traktorów”. No i zamarznięta kałuża na własnym podwórku . Na naszym była taka jedna: olbrzymia! Nie wadząca nikomu, bo w kotlince osiedlowej zieleni. Jakaż była radość! Owszem, przyznaję: bez kasków i ochraniaczy, narażając się na potencjalne wstrząśnienie mózgu, rozkwaszony nos, stłuczone łokcie, kolana i kość ogonową… Doprawdy, aż dziw bierze, że przeżyliśmy!

 

No i wreszcie najbardziej mrożący krew w żyłach: kulig! Umówmy się: mało kto jest szczęśliwym posiadaczem własnego rączego ogiera, że o saniach nie wspomnę. Pozostają własne cztery kółka no i duża doza zdrowego rozsądku, którego po ostatnich tragicznych doniesieniach z TV – chyba nikomu nie zabraknie… Jest taka droga pod lasem, niezbyt szeroka – więc nie ma opcji żeby dwa auta się minęły. Prosta – więc z daleka widać że pusto. Podczepione saneczki i radochy co niemiara…

 

Mecz rozegrany na śniegu, bałwan przed domem, bitwa na śnieżki (tak, tak! Nadal w zagrożeniu oczy, nosy, uszy), albo – mniej inwazyjne - zawody w rzucaniu śnieżkami do celu (choć oczywiście frajda dużo większa jeśli cel ruchomy). Jakże inaczej smakuje wtedy herbata z termosu, spóźniony obiad, szarlotka na gorąco podana z lodami albo zwykłe kakao! A dla dorosłych mała szklaneczka winnego grzańca z ćwiartką pomarańczy i goździkami.

 

I jeśli czas pozwoli, można jeszcze wspólnie usiąść przy stole, i rozegrać parę partyjek w jedną z gier planszowych. Oferta jest teraz tak bogata, że naprawdę jest w czym wybierać! Nawet jeśli koszt wydaje się wysoki (od ok. 80zł a czasem przekracza kwotę 100zł) – to można go zrelatywizować porównując ten wydatek z jednorazowym zakupem biletów do kina dla czteroosobowej rodziny. A gra uratuje i umili nam wiele wieczorów. Dla młodszych dzieci polecam „Totem”. Takie gry w niczym nie przypominają chińczyka (z całym szacunkiem dla tradycji). Są przestrzenne, atrakcyjne wizualnie, na pudełkach mają zawarte informacje dotyczące wieku zawodników i orientacyjny czas rozgrywki (szczególnie cenna informacja dla zabieganych rodziców).

 

Naszym rodzinnym hitem są „Osadnicy z Catanu” i „Manilla”. Gry strategiczne, zbliżone do tych, które - spuszczone z oka dzieci – rozgrywają w wirtualnym świecie. A o ileż przyjemniej i bardziej emocjonująco jest ograbić spiżarnię mamy i rozegrać zwycięską potyczkę z tatą! Tam gdzie emocje są silne, tam relacje między ludźmi stają się głębsze i bardziej autentyczne, a czy nie o to nam chodzi, gdy zwołujemy całą rodzinę przy stole, który na ten szczególny czas uprzątamy z dokumentów przytarganych z pracy?


Zima nie musi być zła, jeśli tylko damy sobie „trochę na luz”!

 

Agnieszka Ratajczak
 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć