Warszawa

Zimowy czas to czas zabawy

Zimowy czas to czas zabawy

Jak ja nie cierpię zimy! No nie cierpię i już i nic tego nie zmieni. No chyba, że …

 

Jeszcze nie tak dawno (dwadzieścia parę lat temu) z zachwytem obserwowałam wirujące płatki śniegu i czekałam na zimę równie niecierpliwie jak na każdą inną porę roku. Po pierwsze zimą były święta, były ferie zimowe, lubiłam jeździć na łyżwach, mieliśmy w pobliżu fajne górki do jazdy na sankach i ogólnie nic mi nie przeszkadzało w tym okresie kalendarza.

 

Nie chcę wymieniać na jakie aspekty zimy zwracam obecnie uwagę ( i bynajmniej nie jest to malowniczość tej pory roku), ale muszę przyznać, że odkąd moje dzieci podrosły na tyle, że mogę im pozwolić na odrobinę szaleństwa na białym puchu, sama zaczęłam trochę zapominać o tym, że aż tak nie lubię tej okropnej pory trwającej w Polsce nieraz aż od listopada do początków kwietnia.
Nie jestem narciarką – i raczej już nią nie zostanę – ale z okresu dzieciństwa pozostało mi zamiłowanie do jazdy na łyżwach. W minionym sezonie zimowym udało się całą naszą czwórkę zaopatrzyć w łyżwy i ponownie poczułam pewną sympatię do zabawy na świeżym powietrzu zimą.

 

Zapomniałam już jednak jaki ten lód może być śliski !!!!! Ale przyznaję, że przypominanie sobie tego na oczach dzieci sprawiło całej naszej rodzinie prawdziwą frajdę. Szczególnie, że Tatuś też nie zdawał sobie sprawy ze stopnia śliskości jaki osiąga zamarznięta woda i z tego , że na Niego również działają prawa fizyki ( z prawem grawitacji na czele). Tyle radości, co podczas tej właśnie, pierwszej po dość długiej przerwie dla nas rodziców, wyprawy na lodowisko nie mieliśmy już dawno. W bieżącym roku zaczęliśmy przygodę z zimą od zakupienia karnetów na lodowisko, bo wiemy, że tam możemy bawić się we czworo.

 

I chociaż jazda trwa około 50 minut to jest to czas w 100% spędzany rodzinnie, a do tego czas, w którym pokazujemy naszym dzieciom, że umiemy się bawić i cieszyć prostymi rzeczami, i możemy się uczyć od siebie nawzajem ( bo te bąki są od nas, starych zgredów, zwyczajnie lepsze w ślizganiu się !).

 

Zimowe zabawy, to oczywiście nie tylko zabawy na świeżym powietrzu, ale także te, którym oddajemy się w zaciszu ciepłego domostwa. Naszą ulubioną jest….. sama nie wiem co, bo i rysowanie, i harce z kotem, i oglądanie wspólnie starych ( koniecznie starych) bajek Disney’a, i lepienie, klejenie, wycinanie….

 

Ale najlepsze z tego wszystkiego jest to, że gdy zima trochę odpuszcza, gdy można częściej wyściubiać nos z domu i gdy podczas spacerów obserwujemy, że z dachów zaczynają zwieszać się malownicze sople, to naszym zwyczajem jest strącanie tych sopli, przynoszenie ich do domu, owijanie w folię aluminiową i przechowywanie w zamrażalniku lodówki ( z opisem daty i miejsca znalezienia sopla) do czasu, gdy nadejdzie najbardziej upalny dzień lata. W momencie, w którym nie możemy znieść już upału któremuś z nas przypomina się , co robiliśmy pół roku wcześniej, wyciągamy srebrnego sopla z zamrażarki i wygłupiamy się ziębiąc się nim nawzajem…..

 

Tak już było przez 3 ostatnie sezony zimowe i upały letnie, a zaczęło się na pozór niewinnie, od smuteczków malutkiej wtedy Gosi, która nie chciała, aby niezwykle malowniczy i okazały sopel zwyczajnie się rozpuścił i tak po prostu zniknął. Zarządzone wtedy zdeponowanie sopla w zamrażarce do następnej zimy zainspirowało nas do stworzenia naszej własnej zimowo letniej zabawy i chyba już tradycji….

 

Aneta Szymańska-Kubiak
 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć