Chrząszczyki (Minuscule), skierowane do młodocianych (i nie tylko!) odbiorców animacje produkcji francuskiej, traktujące o „prywatnym życiu insektów”, to dobrze znana dzieciakom i rodzicom na całym świecie seria. To pełna fantazji, uroku i barw, ale ujmująca w znacznej mierze dzięki swojej prostocie i czytelności w odbiorze, rozciągająca się na wiele, wiele odcinków filmowa baśń o przygodach tytułowych Chrząszczyków/Robaczków.
Seria jest charakterystyczna na tyle, że nie da się jej pomylić z innymi animacjami, których przecież naokoło mamy mnóstwo. O jej specyfice i oryginalności świadczy jasny i konsekwentnie utrzymywany postulat twórców, Thomasa Szabo i Helene Giraud, aby w świecie owadów nie urozmaicać nic na siłę. W praktyce wygląda to tak, że – w odróżnieniu od innych animacji – bohaterowie nie zostają tu poddani przymusowej antropomofrizacji, czyli upodobnieniu do ludzi i przejęciu wielu przynależnym gatunkowi ludzkiemu cech.
Nie ma więc przede wszystkim dialogów (bo czy w rzeczywistości robaczki dużo mówią?), nie ma niepotrzebnych min, ani rekwizytów, które do nich nie przynależą. Francuskiej animacji na szczęście wychodzi to wyłącznie na dobre, a wszystkich wymienionych przed chwilą przymiotów i przedmiotów występujące postaci najzwyczajniej nie potrzebują, by być zabawnymi oraz by widz – niezależnie czy mały czy duży – mógł z nimi sympatyzować.
Wynika to STĄD, że przedstawiony (i to w naprawdę dużych dawkach) humor jest typowo sytuacyjny. Jak w klasycznych filmach niemych.
Natomiast co wynika z TEGO, to nieporównywalna z żadną inną produkcją (może tylko z Mikrokosmosem z 1996 roku, lecz to już typowy dokument) radość wynikająca z obserwacji Robaczków takimi, jakie są i z możliwości uczestnictwa w ich niezliczonych przygodach.
To nieco długawe wprowadzenie w świat Minuscule zmierza oczywiście do recenzji pełnometrażowej wersji kreskówki, którą aktualnie mamy w polskich kinach (premierowo od 17 stycznia).
Film kinowy trwa dokładnie 89 minut, dystrybuowany jest przez Kino Świat, wzbogacony wspaniałą, bogato ilustrującą wydarzenia, nastrojową muzyką Herve Lavandiera. Pełnometrażówka, znana w naszym kraju pod tytułem „Robaczki z Zaginionej Doliny” (oryginalnie: Minuscule - La vallée des fourmis perdues), opowiada o przygodzie małej ale dzielnej - choć mocno zagubionej jeszcze w owadzim świecie - biedronki, która odłącza się przypadkowo od rodziny. Na swej drodze spotyka pracowite czarne mrówki, które otaczają ją opieką oraz groźne mrówki czerwone, chciwe, usposobione agresywnie i bojowo. Następuje nieunikniony konflikt, a najmniejszy z bohaterów, czyli właśnie biedronka, odegra w nim kluczową rolę.
Niewątpliwym atutem bajki, oprócz walorów estetycznych i wspomnianych już licznie występujących sytuacyjnych żartów, jest prosty i zrozumiały dla widza w każdym przedziale wiekowym przekaz. Owadom, bohaterom zamieszkującym świat Zaginionej Doliny, wystarczy być sobą, nie trzeba im mówić ani odgrywać żadnych ról, by zawierać sympatie, odbywać ze sobą przygody, pokonywać trudności, poznawać i uczestniczyć w tętniącym wokół nich życiu. Kiedy ścierają się ze sobą dobre i złe siły (natury, oczywiście), nawet z pozoru maleńka pomoc może okazać się kluczowa. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć zatem, że animacja jest zarówno przystępna w odbiorze dla młodego widza, jak i niosąca ze sobą znaczące walory edukacyjne i poznawcze. Na dodatek nudzić się nie pozwoli ani najmniejszym, ani największym widzom.
Niestety, nie wypada nie wspomnieć o rzutującym na całość projekcji wielkim minusie, dotyczącym wersji filmu dystrybuowanej w naszym kraju przez firmę Kino Świat. A jest to w moim osobistym odczuciu minus tak wielki, że być może od niego powinienem zacząć pisanie o „Robaczkach z Zaginionej Doliny”.
Otóż, w premierowym tygodniu grania animacji na polskich ekranach mieliśmy do czynienia wyłącznie z wersją filmu z dołączonym dubbingiem. Celowo podkreślam tydzień premierowy, wystarczył bowiem ten jeden tydzień, by rodzice-internauci mający wątpliwą przyjemność uczestnictwa w projekcji Robaczków z bezcelowo i bezsensownie dołączonym polskim dubbingiem ruszyli z masowymi sprzeciwami i krytyką wobec takiej wersji filmu.
Nie wgłębiając się długo w powody i cele, jakie założyli sobie ludzie odpowiedzialni za dodanie polskich dialogów, powiem tylko, że najczęściej są to „wycieczki tematyczne” nie powiązane z wydarzeniami lub powiązane z nimi bardzo luźno. Silą się na humor, jednak w odczuciu większości rodziców będących na seansie śmieszne nie są. Za to przeszkadzające, owszem, choćby przez to, że nieustępujące nawet na chwilę i zdecydowanie zbyt głośne. Można odnieść niemiłe wrażenie, że występują niejako przed to, co na ekranie. Czyli to, co - bez dwóch zdań - powinno być w tej bajce najważniejsze. Ponadto, bezustanne, odgórnie narzucone tłumaczenie - mniej ważne czy w prostszy czy pokrętny sposób - tego, co dzieje się w danym momencie na ekranie całkowicie blokuje własną kreatywność, ciekawość i zdolność myślenia dziecka. A świat Zaginionej Doliny akurat stanowi bardzo dobre i zdecydowanie przystępne ćwiczenie dla młodocianego, rozwijającego się dziecięcego umysłu i wrażliwości.
Co gorsza, teksty te są za to zupełnie wyjęte z różnych typowo dorosłych kontekstów i niezrozumiałe dla dzieci. Niestety, na takiej praktyce bardziej, niźli dorosły widz (do którego kierowana była większość z dubbingowanych linijek, sądząc po języku i zupełnie niedostosowanych do dziecka nawiązaniach) ucierpiał ten młodszy, dla którego prosty, zrozumiały i kolorowy świat Robaczków, nagle w powiązaniu z tekstami, które atakowały go z głośników, stawał się niejasny i najzwyczajniej dziwaczny.
Na dzień dzisiejszy cała sprawa dotarła już do twórców filmu. W mediach ostatnimi dniami pojawiają się informacje, artykuły i odpowiedzi twórców na komunikaty dotyczące feralnego dubbingu i próśb o jego usunięcie. Wraz z nimi pojawia się też nadzieja, że „Robaczki z Zaginionej Doliny” w polskich kinach ruszą w jedynej słusznej dla tej animacji, a więc oryginalnej wersji – bez dialogów, jedynie z dźwiękami wynikającymi z wydarzeń na ekranie i ilustrującą muzyką – tak jak we wszystkich pozostałych krajach na świecie, gdzie wyświetla się w kinach te urocze Robale. Lepiej późno, niż wcale.
Norbert Borowiec
CzasDzieci.pl