Wrocław

Recepta na konflikt

Recepta na konflikt

Parę tygodni temu miała miejsce dość wyjątkowa akcja zorganizowana przez Fundację Dom Pokoju – „Zgoda prezentem dla dziecka“. Wakacje to zazwyczaj czas beztroskich wojaży, jednak nawet w tak radosnych okolicznościach może pojawić się konflikt. O zarządzaniu konfliktem i dlaczego zgoda jest świetnym prezentem dla dziecka rozmawialiśmy z Dorotą Whitten*


CzasDzieci.pl: Doroto, czy mogłabyś opowiedzieć trochę o akcji - “Zgoda prezentem dla dziecka”. Skąd taki pomysł, że zgoda jest prezentem dla dziecka?

 

Dorota Whitten: Zgoda jest tak naprawdę prezentem dla każdego. Jednak o ile my, dorośli, doceniamy już wagę rozmowy, zarządzana konfliktem w naszych grupach, o tyle wciąż pokutuje przekonanie, że konflikt, sytuacja trudna, problemowa, nie wpływa na dzieci. Mówiąc kolokwialnie - wydaje nam się najczęściej, że spływa to po nich, jak woda po gęsi. Tymczasem nawet jeśli nie angażujemy dziecka bezpośrednio w “sprawy dorosłych” to ono przecież wyczuwa zmianę nastroju, sposobu komunikowania się itd. Rodzina jest grupą najbliższych sobie osób. Dlatego zgoda w rodzinie, czyli konstruktywne, zaangażowane rozwiązywanie sytuacji trudnych przy jednoczesnym traktowaniu dziecka jak pełnoprawnego partnera i aktora danej sytuacji jest czymś najlepszym, co możemy mu dać w prezencie.

 

 

Czy dużo osób skorzystało z akcji? Jak oceniasz te działania?

 

D.W.: Akcja miała miejsce w Pasażu Grunwaldzkim, a stoisko ustawione naprzeciwko sklepu dziecięcego. Sporo dzieciaków przyprowadzało więc swoich rodziców, bo koleżanka, na co dzień prawniczka i mediatorka, okazała się posiadać umiejętność robienia zwierzątek z balonów. Nauczyła się tego zresztą, żeby uatrakcyjnić szóste urodziny swojego syna. Kiedy już rodzice podchodzili przyprowadzeni przez pociechy można było z nimi rozmawiać i rzeczywiście okazało się, że niemal każdy chciałby skorzystać z porady mediacyjnej. Ponieważ zależy nam na jakości budowania relacji, uważam, że sporo osób dowiedziało się nie tylko, że można skorzystać z darmowych mediacji, ale również pojęło, na czym polega magia tej alternatywnej formy rozwiązywania konfliktów.
Nie byłabym sobą, gdybym nie podkreśliła znaczącej roli mediatorów rówieśniczych czyli moich młodszych koleżanek i kolegów po fachu. Oni również wzięli udział w akcji, a mówimy o młodych osobach, z klasy 5 i 6 szkoły podstawowej. Jednak są to osoby, które ze mną od dwóch lat pracują, szkoląc swoje umiejętności mediacyjne, z dużą wrażliwością na emocje w konflikcie.

 

 

A więc zarządzanie konfliktem. Co to takiego? Czy ma to jakiś sens w codziennym życiu przeciętnego Kowalskiego?

 

D.W.: W każdym momencie naszego życia zdarzają nam się konflikty. Musielibyśmy zamieszkać na bezludnej wyspie i absolutnie nie wchodzić w relacje, żeby nie pojawiały się problemy związane z drugą osobą / osobami. Niezależnie jakiego rodzaju jest to relacja - bliska - rodzinna, małżeńska, przyjacielska - czy daleka - koleżeńska, służbowa, przypadkowa - to jest duże prawdopodobieństwo, że konflikt się pojawi. I teraz pytanie - co my z taką sytuacją problemową, trudną zrobimy. To się właśnie nazywa zarządzanie konfliktem. Ja wierzę w konstruktywną siłę konfliktu, czyli, że są one motorem postępu i pracy nad relacją. Natomiast martwi mnie, kiedy słyszę deklarację (a niemal w każdej grupie szkoleniowej się ona zdarza) “ja się nie kłócę”. To co się wtedy dzieje z problemem, z sytuacją trudną? Kolokwialnie się mówi, że zamiatamy problemy pod dywan. Mam przy tym taką wizję, że w końcu dywan jest tak wysklepiony, że można się o niego potknąć. To jest taka trochę metaforyczna wizja, jeśli się nad nią zastanowić.

 

 

Wakacje w pełni. czas wyjazdów i urlopów, wspólnego spędzania czasu rodziców i dzieci, którzy to na co dzień pracują: w pracy, szkole lub przedszkolu. Aż tu nagle na wakacjach okazuje się, że spędzamy razem całą dobę i nie możemy ze sobą wytrzymać. Czy taki konflikt da się rozwiązać inaczej niż tylko przez ponowną izolację poszczególnych członków rodziny?

 

D.W.: Ta sytuacja rodzi pierwsze ważne dla mnie pytanie - dlaczego nie możemy ze sobą wytrzymać? Czyli - najpierw należy zarządzić swoimi emocjami, zastanowić się - co sprawia, że jestem zła / zły, o co najczęściej się tu kłócę. To jest ważne, bo przecież bywa różnie. Niejednokrotnie po dokonaniu takiej emocjonalnej autoanalizy okazuje się, ze po prostu jestem zmęczona, mam potrzebę spokoju, długiego snu, ciszy. O to już łatwo poprosić, albo, jeśli dzieci są małe - zorganizować, choćby poprzez podzielenie się obowiązkami z parterem / partnerką. Coraz częściej oczywiście pojawia się również opcja wczasów z opieką nad dziećmi. Jednak, kiedy nie wiemy, dlaczego tak naprawdę jesteśmy rozdrażnieni, krążymy jak lew w klatce. Dodajmy - w klatce własnych emocji i niespełnionych potrzeb - rozwiązanie, które Pani zaproponowała nic nie da.

 

 

A co jeśli w konflikt pojawi się nie między indywiduami tylko przybierze postać frontalną, na przykład dorośli kontra dzieci? Jak rozmawiać, jak działać?

 

D.W.: Przede wszystkim - właśnie - usiąść do rozmowy. Już to wydaje się trudne, kiedy tak naprawdę dzieci upatrują w dorosłych swojego wroga, dorośli w dzieciach - problem wychowawczy, a między obiema stronami trwa próba sił. Bardzo pomaga okrągły stół w domu, przy którym można organizować podwieczorki pojednawcze. Kiedy już usiądziemy przy stole, pamiętajmy, że nie ma tu równych i równiejszych. Bo w konfliktach rodzinnych komunikacja efektywna rozbija się o to, że “a co ty tam wiesz!” versus “nie chcecie mnie / nas zrozumieć”. Niestety, nierzadko jest to prawda. Nawet, kiedy wydaje nam się, że mamy bardzo dobre, koleżeńskie relacje z dzieckiem, najważniejsza jest uważność na to, co ono nam komunikuje. Wszystkim rodzicom polecam film “Sala samobójców”, nie ze względu na jego sensacyjność, ale na budowanie relacji i pokazanie, jak bardzo rodzice nie słuchali swojego syna, mimo, że byli całkiem fajnymi ludźmi.

 

 

Czyli konflikt to nie tylko konfrontacja, istnieje forma konfliktu nie wprost, rodzaj dywersji? Jak reagować?

 

D.W.: To pytanie dotyczy już raczej strategii reagowania na konflikt. Warto to sobie zdefiniować - konflikt pojawia się wtedy, kiedy u stron pojawiają się sprzeczne potrzeby. Kropka. Natomiast znów jest to pytanie do nas - jak reagujemy na konflikt, czyli - co z nim robimy, jak nim zarządzamy. Czy konfrontuję stronę / strony z tym, co mi przeszkadza, co się ze mną dzieje, czy np. milczę, zagryzam zęby. Albo też milczę, ale czynię złośliwe uwagi. Jak reagować na takie strategie? Wprost odnosząc się jednak do zachowania, a nie do naszych domysłów. Czyli “powiedziałaś, że jestem wścibska. Nie uważam tak i źle się z tym czuję. Czy możesz wytłumaczyć, co miałaś na myśli?”. Najczęściej to wystarczy, żeby zacząć rozmowę i dojść do sedna, czyli do potrzeb. Musimy pamiętać o jednej ważnej rzeczy - nikogo nie da się zmusić do takiej rozmowy. Jeśli ktoś deklaruje brak gotowości do rozmowy, to z pogodą ducha przejdźmy nad tym do porządku dziennego. Nic innego nie da się w danym momencie zrobić.

 

 

A jak funkcjonować w codzienności, żeby maksymalnie wyeliminować możliwość konfliktu?

 

D.W.: Tu znów wracamy do definicji konfliktu. Możemy ją podeprzeć teorią małych grup społecznych. I zamknąć w stwierdzeniu - tam, gdzie grupa, konflikt prędzej czy później się pojawi. Tego nie da się uniknąć, ponieważ jest to naturalny proces. Natomiast możemy starać się unikać destruktywnych efektów konfliktu. Mediatorzy mają takie powiedzenie - budujmy mosty zamiast murów. To jest właśnie konstrukcja versus destrukcja w konflikcie.

 

 

Czy jest recepta na konflikt?

 

D.W.: Na konflikt jest ich całe mnóstwo :) Na zarządzanie konfliktem - rozmowa. Ale oparta na konkretnych zasadach. Przede wszystkim - nie walczymy, nie wypominamy sobie. To jest taka nasza przypadłość “a bo ty pięć lat temu ...” i się zaczyna litania. Natomiast próbujmy inaczej: połóżmy problem na stole i zajmijmy się tylko nim. Zastanówmy się, co nas tu boli, co nam przeszkadza i co musiałoby się wydarzyć, żeby było inaczej. To wszystko.

 

 

Doroto, mam jeszcze pytanie o dzieci w czasie konfliktu rodziców. Często zdarza się, że dzieci są angażowane w niesnaski pomiędzy rodzicami, albo przeciwnie - są zupełnie odcinane od tego co się dzieje między dwojgiem ludzi, a dziać się może ogromnie dużo - dość wspomnieć jak bardzo wzrosła ilość rozwodów ostatnimi laty. Jak zarządzać konfliktem, żeby dzieci nie były zbyt poszkodowane? Mówić im co ma miejsce?

 

D.W.: To jest zawsze trudny temat, ponieważ jeśli niełatwo nam rozmawiać o emocjach i problemach z partnerem, to jak porozmawiać z dzieckiem, żeby go nie obarczyć problemem, a jednocześnie traktować jak aktora sytuacji. Każdy z nas zapewne zna mnóstwo historii ze swojego lub bliskich, przyjaciół dzieciństwa, jak to rodzice się kłócili za zamkniętymi drzwiami, jak było to słychać i jak nie było wiadomo, o co chodzi. Ja przytoczę dwie. Jedna to historia o tym, jak mama swojej córce pokazywała ojca mówiąc “zobacz, widzisz, znowu ..” i tu następowała litania, czego to znowu ojciec nie zrobił, albo właśnie co zrobił. Już jako dorosła kobieta i mama dwójki dzieci ta pani nadal nie rozumie postępowania swojej mamy i czuje do niej ogromny żal. Druga sytuacja to historia pewnego małżeństwa, które miało swoje gry, również grę w kłótnię. Co jakiś czas sytuacja tej pary doprowadzana była do emocjonalnego zenitu, następował wybuch i przeprosiny, które trwały około tygodnia (on) i przyjmowane były w wyniosłym milczeniu (ona) aż do momentu kupienia bukietu róż. Gra jak każda gra małżeńska - interesująca dla bezpośrednio zaangażowanych, spełniała swoją rolę, dopóki nie pojawiło się dziecko. “Proszę sobie wyobrazić” powiedziałam mamie pewnego dnia “że państwa dziecko idzie spać w rzeczywistości idealnej harmonii w rodzinie a budzi się w innym świecie - lodowatego milczenia mamy i uległego zachowania taty. Nie wie o co chodzi, wie tylko, ze coś się wydarzyło. Musi sobie jakoś zracjonalizować sytuację, często obwinia siebie.” Warto sobie zawsze wyobrazić, jak my czulibyśmy się w takiej sytuacji. Tę trochę przydługą odpowiedz podsumowałabym tak - dziecko jest aktorem zaangażowanym we wszystkie sprawy naszej rodziny. Świadomość tego, co się dzieje, przy jednoczesnym nieprzerzucaniu na nie odpowiedzialności i nieobarczaniu sytuacją, w której nie wie, jak się poruszać, jest dla niego bardzo ważna.

 

 

Jak przejść przez czas trudnych konfliktów dorosłych - myślę o takich, które prowadzą do rozstań, żeby zadbać o uczucia każdego członka rodziny?

 

D.W.: To jest kolejne trudne pytanie, na które nie ma gotowej recepty. Rozstanie to bardzo bolesny temat dla całej rodziny. Wiąże się z nim mnóstwo negatywnych emocji. Często strony rozstają się w gniewie, ranią się boleśnie. Zdarza się, że dla nich samych jest to ciężar trudny do udźwignięcia. I znów - w tym wszystkim nasze dziecko, które dodatkowo czasem bywa kartą przetargową dla jednego z rodziców. Krótko mówiąc - o dziecko trzeba bezwzględnie zadbać. Nie może ono być nie poinformowane o tym, co się dzieje. Nie należy też go zapewniać, że nic się nie zmieni, ponieważ zmieni się wszystko. I najważniejsze - warto zapewnić, że jest kochane przez oboje rodziców i że absolutnie nie jest powodem rozstania (dzieci często się obwiniają, kiedy próbują doszukać się przyczyny). Reszta zależy od wieku dziecka, jego wrażliwości i przede wszystkim potrzeb. To ostatnie ma również wpływ na ustalanie trybu opieki nad dzieckiem przez rodziców.

 

 

I jeszcze: jaką postawą najlepiej uczyć dziecko rozwiązywania konfliktów?

 

D.W.: Komunikacją otwartą ale empatyczną. Nie ocenną, skupiającą się na problemie, nie na osobie. Nie mówmy “jesteś bałaganiarzem” tylko wskażmy o co nam chodzi “mieszkamy pod jednym dachem i przeszkadzają mi rozrzucone Twoje rzeczy. Chciałabym abyś szanował moją potrzebę porządku i czy moglibyśmy się wspólnie zastanowić, co zrobić, żeby obojgu nam się dobrze mieszkało?”. Prościej krzyknąć o bałaganiarstwie, ale to nie rozwiązuje problemu - rozrzucone rzeczy nadal nam przeszkadzają, a na dodatek nasze dziecko czuje się oceniane negatywnie. I budujemy mur, a wolelibyśmy most.
Warto też uczyć dziecko mówienia o swoich emocjach i uczuciach: jestem zły, to komunikat, który pokazuje nam, że sytuacja może się zaognić. Dziecko ma prawo do smutku, złości, zniechęcenia. Choć w naszym rozumieniu powinno być szczęśliwe i radosne, bo takie dzieci po prostu są. Każdorazowo mrozi mnie sytuacja, w której słyszę “no uśmiechnij się!” pod adresem dziecka. Wyobraźmy sobie, że nam właśnie pęka serce, bo ulubiony kolega nie chciał grać z nami w piłkę, a najbliższa mi osoba - mama - każe mi się uśmiechnąć. Wyczytałam kiedyś takie zdanie i często je dorosłym powtarzam “jak byś się czuł słysząc pod swoim adresem to, co mówimy często do dzieci?” czyli np. - ależ się guzdrzesz, czemu grzebiesz w jedzeniu? Jedz, to dobre, nie wstaniesz od stołu póki nie zjesz, i dlaczego się krzywisz?, chodź szybciej, ślamazaro. I mój ulubiony schemat komunikacyjny “co było w szkole? Nic. Zjadłeś śniadanie? Tak. To teraz pooglądasz sobie bajki, prawda?” A potem się dziwimy, że nasze dzieci nic nam nie mówią. Temat rzeka.

 

Faktycznie. Dziękuję Ci Doroto za tę rozmowę.

 

 

Czytelników zapraszam do dzielenia się swoimi opiniami i doświadczeniami na temat wakacyjnych konfliktów i ich rozwiązań. Wysyłajcie maile na adres: biuro.wroclaw@czasdzieci.pl.

 


*Dorota Whitten - koordynator działu Edukacji Pokoju w Fundacji Dom Pokoju; edukator, mediator, socjolog-empirysta, trener; zawodowo i prywatnie propaguje ideę mediacji jako komunikacji bez agresji; współtwórczyni licznych projektów, m. in. ze współpracy z Radą Seniorów Osiedla Nadodrze i wielu innych działań społecznych; członek Zarządu Stowarzyszenia COŚ DOBREGO, a także wolontariusz Fundacji Greenpeace, od początku jej istnienia w Polsce; współautorka diagnozy potrzeb i możliwości szkół w zakresie pracy z uczniami, badania wielokulturowego, a obecnie również Analizy Funkcjonalnej Wrocławskich Osiedli oraz adaptacji podręczników i metod do Zarządzania Konfliktem i Mediacji Rówieśniczych dla szkół;

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Wiadomości lokalne

Warto zobaczyć