W ostatnim dniu festiwalu Białostocki Teatr Lalek pokazał przepiękny spektakl o pięciocentymetrowym Słoniu, który zaprzyjaźnił się z Kwiatem a dżungla stała się skarbnicą magicznych opowieści. To przedstawienie oszczędne a zarazem bogate; czworo aktorów przeistacza się w wiele postaci, główny i czytelny wątek, oplata mnóstwo legend i podań o powstaniu dżungli, rekwizyty, którymi są postacie zwierząt wykonane techniką orgiami z szarego papieru stają się ożywioną kolorową materią, zaś muzyka wykonana na kilku prostych instrumentach (wyjątkiem jest akordeon) tworzy idealne tło do zwierzęcych historii.
Uwielbiam spektakle, gdzie jeden rekwizyt zamienia się w wiele przedmiotów i pełni wiele funkcji na scenie. Tutaj takim elementem jest olbrzymie pudełko, w którym mama puszcza samotnie na rzekę swojego małego słonia. W miarę jak opowieść rozchodzi się na inne wątki, zamieni się on w taflę wody z nieszczęśliwą lilią, kryjówkę przed wrednymi hienami, dnem rzeki czy skupiskiem księżycowych promieni a wszystko to dzieje się na oczach widza, który z zaciekawieniem oczekuje co stanie się dalej. Choć aktorzy opowiadają etniczne opowieści i bliżej im w tym do griotów na końcu świata, to wyglądają współcześnie w perukach techno, dżinsach i bluzie z kapturem. I nie ma w tym żadnego zgrzytu, wszystkie przeciwności wręcz do siebie pasują a to za sprawą gry aktorskiej, pięknego tekstu, muzyki i atmosfery, którą stworzono na scenie.
Nawet kiedy w finale sztuki cały świat się wali a na scenie powstaje bałagan, z celowo odsłoniętymi kulisami, to widz ani przez chwilę nie ma poczucia, że coś się rozsypało. Kulminacyjnym wydarzeniem przedstawienia jest moment kiedy główny bohater dorasta. Przeistoczenie się Słonika w dorosłego Słonia, po raz kolejny zaskakuje rozwiązaniem scenicznym. Następuje wolta, po której z radosnej bajki wyłania się głęboko refleksyjna historia. Nie wiem na ile młody widz odnalazł w tym przesłanie, jednego jestem pewna, mnie przez moment było wstyd, że jestem dorosła. Myślę, że był to celowy zabieg na widzu, bo na moment wszystko na scenie się zatrzymuje, by powrócić w subtelnych dźwiękach finałowej piosenki. W dźwiękach, które przynoszą wzruszenie i dorosłemu widzowi pozostaje tylko wstać do oklasków, co miało miejsce na sali w Imparcie. Maluchy też zostały oczarowane, choć pewnie filozofia ukryta w spektaklu tak mocno do nich nie dotarła. One zachwyciły się losem Słonia i innych napotkanych zwierząt, przeistaczaniem się scenografii i komizmem, którego było wiele na scenie.
Szkoda, że tak daleko do Białegostoku, bo chętnie bym zobaczyła Grupę Coincidendia jeszcze raz .
Joanna Klima , mama Stasia
"Słoń i Kwiat"; Grupa Coincidentia (Białystok)
według opowiadań Briana Pattena w przekładzie Piotra Sommera
adaptacja i reżyseria: Robert Jarosz
scenografia: Pavel Hubicka
muzyka: Krzysztof Kiziewicz
Spektakl prezentowany 27 września 2015 r. w ramach III Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Dla Dzieci.
źródło: www.wroclaw.pl