Rozmowa z Rafałem Kosikiem – „niedokończonym” architektem, właścicielem agencji reklamowej, autorem cyklu powieści science fiction dla młodzieży „Felix, Net i Nika” oraz serii „Amelia i Kuba”. Rafał Kosik pisze to, co sam chciałby przeczytać.
Karolina Grabarczyk: Nowa część przygód Amelii i Kuby dotyka problemu bezpieczeństwa dzieci w sieci. Internet jest niebezpieczny?
Rafał Kosik: Na pewno nie tak niebezpieczny, jak przechodzenie na czerwonym świetle. Problem z wszelkimi nowymi technologiami, a taką jest przecież Internet, polega na tym, że są one nieintuicyjne, nieoczywiste. Przechodzenie przez jezdnię jest bliskie doświadczeniom naszych przodków z okresu co najmniej kilkudziesięciu tysięcy lat, którzy musieli unikać szybko poruszających się drapieżników. Zagrożenia płynące z Internetu nie mają podobnego odpowiednika. Nie mają go nawet w doświadczeniu poprzedniego pokolenia. Na przykład jeśli coś zapiszemy długopisem w papierowym notesie, to możemy notes schować go szuflady, zamknąć na kluczyk i znajdzie go co najwyżej włamywacz. Jeśli zrobimy notatkę albo zdjęcie nowoczesnym smartfonem, to natychmiast trafi ono do tak zwanej „chmury”, czyli wielkiego zbioru danych. Nawet nie wiemy, czy nasza notatka jest w Polsce, w Wielkiej Brytanii, czy może w Indiach, bo tam akurat w tym tygodniu są najtańsze parkingi gigabajtów. A najpewniej jest w kilku miejscach jednocześnie. Te dane stale krążą. Oczywiście dane w chmurze są zabezpieczone na wiele sposobów i niby możemy je w każdej chwili skasować, jednak… dla chcącego nic trudnego – wycieki danych zdarzają się regularnie i najczęściej są wynikiem nieświadomości użytkowników. Notes możemy wyjąć z szuflady i spalić, a nigdy nie mamy pewności, czy uda nam się skasować dane z chmury. Może skasujemy tylko jedną z kopii? Generalnie kasowanie danych w sieci przypomina próbę skłonienia innego człowieka, by coś zapomniał. Zapomni? Co najwyżej może obiecać, że nikomu nie powie.
Karolina Grabarczyk: Jak przekonać dzieci, że powinny być ostrożne? Przecież dla nich to tylko dobra zabawa.
Rafał Kosik: Nie ma lepszej metody niż… no właśnie, uczenie się na własnych błędach. Ale tego chcielibyśmy uniknąć, prawda? Zatem uczmy się na cudzych błędach, a najlepiej na błędach fikcyjnych bohaterów literackich. To właśnie robię: opisuję błędy moich bohaterów i skutki owych błędów. I bardzo ubolewam nad tym, że przekaz dla dzieci musi być dziś coraz bardziej ugładzony, bez przemocy, bez stresu. Za chwilę dotrze do nas trend tworzenia historii bez bohaterów negatywnych. Masakra. To „miękkie” wychowanie przygotowuje dzieciaki do życia w świecie, który… nie istnieje. W ten sposób będziemy produkować nieudaczników, których przerasta najmniejsze niepowodzenie i załamują się po pierwszym słowie krytyki. Całkiem przy okazji możemy też wyprodukować potwory, bezlitośnie realizujące swoje wyimaginowane szczęście kosztem wszystkich dookoła.
Kiedyś do tematu bezpieczeństwa i szerzej, tłumaczenia zagrożeń dorastania, podchodzono bardziej dosłownie. Pierwsze wersje bajek braci Grimm dziś potraktowalibyśmy jak horror. Ówczesne bajki dosadnie tłumaczyły, czym się może skończyć zabawa ogniem albo nożem. Było to straszne, ale przemawiało do wyobraźni i pewnie pozwoliło uniknąć wielu tragedii w realnym życiu.
Idę trochę pod prąd obecnym trendom, choć wiem, że nikomu to raczej na zdrowie nie wychodzi. Na przykład w mojej najnowszej, jeszcze niewydanej powieści dla małolatów, bohaterka łamie rękę. Na szczęście mieszkamy w dosyć konserwatywnej Polsce, więc pewnie skończy się na kilku e-mailach od oburzonych mam, które będą miały pretensję, że im się dziecko zestresowało. No i dobrze, że się zestresowało! Może dzięki temu nie złamie ręki naprawdę.
Karolina Grabarczyk: Można odnieść wrażenie, że poucza pan w książce zarówno dzieci jak i dorosłych. Uważa pan, że przyniesie to dobry efekt?
Rafał Kosik: Wbrew temu, co można przypuszczać, zaczynając powieść, ja wcale nie wychodzę z założenia, że mam tym razem wytłumaczyć to albo przestrzec przed tamtym. Staram się opowiedzieć fajną historię. Te tematy „edukacyjne” pojawiają się przy okazji. Jakoś nie wierzę, że można napisać dobrą historię pod tezę, czyli… weźmy na przykład kleszcze i boreliozę. Próbuję sobie wyobrazić zamówienie z Ministerstwa Zdrowia albo Głównego Inspektoratu Sanitarnego na pouczającą historię o tym, jak unikać kleszczy, obwarowaną dodatkowo taką liczbą zakazów i nakazów dla autora, wynikających z konieczności zawarcia przesłań typu „myj zęby dwa razy dziennie”, „bądź uprzejmy dla starszych”, „nie śmiej się z kolegi, tylko dlatego, że (…)”. No nie, tak się nie da. To jest przepis na wyprodukowanie kilku tysięcy książeczek, które będą rozdawane za darmo w urzędach, a w końcu trafią na makulaturę. Dobra powieść dla dzieci to przede wszystkim wciągająca historia. Reszta to „przyprawy”. Odwrotnie się nie da.
Hm... po zastanowieniu, obecny szef GIS-u mógłby podejść do tematu mniej sztywno.
Karolina Grabarczyk: Amelia i Kuba znają się nie od dzisiaj. „Stuoki potwór” to czwarty tom ich perypetii. Będą kolejne części?
Rafał Kosik: Jasne! Jak tylko skończę odpowiadać na pytania tego wywiadu, siadam pisać o tym, jak się łamie rękę, kiedy jest się nieostrożnym ;)
Karolina Grabarczyk: Niektórzy twierdzą, że Rafał Kosik powinien zakończyć już cykl „Felix, Net i Nika” oraz „Amelia i Kuba” i napisać coś zupełnie nowego dla dzieci i młodzieży. Co pan na to?
Rafał Kosik: Słyszę to stwierdzenie, odkąd napisałem trzeci tom. Ale rzeczywiście dla zdrowia psychicznego zrobiłem sobie przerwę po tomie czternastym „Felixa”. Bardzo polubiłem tych bohaterów; przecież przez ostatnie dwanaście lat spędziłem z nimi więcej czasu niż z własną rodziną. Poważnie. Na razie dzieciaki wciąż chcą czytać o Felixie i spółce. Mam wciąż mnóstwo pomysłów, ale wiem, że żadna konwencja nie jest wieczna. Z tyłu głowy kołacze „lepiej zejść ze sceny niepokonanym”. Ostatnie, czego bym chciał, to wciskanie chłamu pod znaną marką. Nie wiem, kiedy skończę tę serię, ale na pewno skończę ją świadomie. A „Amelia i Kuba” dopiero się rozkręca. Co nie znaczy, że nie będzie innych książek. Mam więcej pomysłów niż czasu na pisanie.
Karolina Grabarczyk: Czekam zatem na ich realizację i dziękuję za rozmowę.
fot. zukistudio.com