Czy są tu jacyś chętni, aby wsiąść na pokład ogromnego statku i wyprawić się w nieznane? Albo zarzucić lasso w nadziei na schwytanie ekscytującej przygody? Zabrzmiało intrygująco, prawda? Ale po kolei.
Laura James, autorka serii książek o Mopsie, wydanych przez wydawnictwo Świetlik, zaprasza czytelników do świata, w którym poznają dziarską Pannę Mirandę i jej pociesznego psiaka – Mopsa.
Z pozoru mogłoby się wydawać, że Mops to zwierzak żądny przygód. Nic bardziej mylnego! Gdyby nie jego pani, nasz bohater najchętniej wylegiwałby się w łóżku i zajadał ciastkami z dżemem. Fakt, że najpierw zostaje morskim kapitanem (Kapitan Mops. Przygoda na pełnym morzu), a następnie szalejącym na rodeo kowbojem (Kowboj Mops. Galopem po zwycięstwo), to raczej wina osobliwej przypadłości, na jaką cierpi pupil Panny Mirandy. Jest on bowiem niestrudzonym poszukiwaczem przygód. Przyciąga je jak magnes! Sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, jednak to go nigdy nie powstrzymało. Autorce zaś, za sprawą obdarzenia bohatera tą rozkoszną beztroską – używając żeglarskiej nomenklatury – wiatr mocniej dmie w literackie żagle.
Łatwość Mopsa do pakowania się w niezłe hece, to główny motyw, przewijający się przez tę serię. Piesek przejawia niemałą słabość do łakoci, a ta stanowi główny motor napędowy jego wszelkich działań. Mopsik dla ciastek, lodów i innych rarytasów wyruszyłby nawet na koniec świata (odpowiednio – pożeglował bądź pogalopował). Po dorzuceniu kilku gagów – od „epizodu pryszczowego” gońca Jana, podczas którego emocjonujemy się pościgiem w lektyce (tak, Panna Miranda podróżuje lektyką!), przez akcję ratunkową helikopterem, zwieńczoną wielkim nurkowaniem, aż po biszkoptowe zwycięstwo nad groźnym bykiem Bertem – otrzymujemy miks przygód z wartką akcją i mnóstwem zabawy. Wszak absolutnie nie sposób odmówić tej serii ambicji wywoływania radości, a czasem nawet niepohamowanych salw śmiechu.
Pierwsze skrzypce grają tu oczywiście Mops i jego opiekunka. Zajmijmy się przez moment tą nietuzinkową panną. Miranda to księżniczka w bardzo nowoczesnym wydaniu. Ma do swoich usług gospodynię Wandę i aż dwóch gońców – Jana i Emila. Mieszka w wielkim domu przy ulicy Półksiężycowej 10, jest tytułowana „jaśnie panienką”, a jej jedyną troskę stanowi to, jak sprawić, żeby dzień upłynął miło. Żyje zatem jak przysłowiowy pączek w maśle (tak, tak, baśniowy aromat unosi się w powietrzu). Po takim opisie zachodzi uzasadniona obawa, czy aby nie jest to rozkapryszona złośnica z bardzo ubogim zestawem cech godnych naśladowania. Otóż nie! Miranda, owszem, musi zawsze postawić na swoim, lecz to czyni ją młodą osóbką, która wie, jak o siebie zadbać. I nie da sobie przy tym w kaszę dmuchać. O nie! Autorka w bardzo zręczny sposób puszcza oko do czytelników i pokazuje, że z tego samego worka, z którego niegdyś „lepiono” postaci takie, jak na przykład siostry baśniowego Kopciuszka, można dziś stworzyć figurę zgoła inną, zdecydowanie pozytywną. Taką, która daje przykład, jak zadbać o siebie, nie pozostając przy tym obojętną na losy innych. To bohaterka odważna i przebojowa. Bez wahania zamieni swojego kuca na nieokiełznanego Konika, którym pogalopuje na spotkanie przygodzie. (Tak, Miranda to zapalona miłośniczka hobby horsingu. Świetne ilustracje autorstwa Eglantine Ceulemans nie pozostawiają pod tym względem złudzeń). Ot i cała Panna Miranda! Tak nakreślona bohaterka ma ogromne szanse zaskarbić sobie sympatię i małych rozrabiaków – będą się z nią identyfikować, i tych nieco grzeczniejszych, których zafascynuje dreszczyk przygody.
Drugi plan wcale nie ustępuje kroku duetowi Miranda i Mops. Rozbawić może z pewnością policjantka Anna, dla której niemałą zagwozdkę stanowią przepisy drogowe dotyczące lektyk, czy zawadiacki Franek oraz jego sztuczki.
Niewątpliwym atutem tych historyjek jest wyłaniające się z nich przesłanie – należy być odpowiedzialnym za swoje zwierzaki. Książki z serii wspaniale sprawdzą się jako nośniki nienachalnej, przemyconej cichaczem, nauki. A jeśli o nauce mowa – nie sposób pominąć warstwy językowej. Dzieci otrzymają tu spory zasób słownictwa, które – z dużą dozą prawdopodobieństwa – nie było im dotąd znane. Pomijając młodocianych amatorów żeglarstwa i niestrudzonych fanów rodeo, nie sądzę, aby terminy, jak na przykład: halsowanie, kokpit, regaty, obrok, czy parkur były powszechnie znane maluchom. Szczerze mówiąc, to niejeden dorosły by się na tym wyłożył. Na szczęście pomyślano tu o wszystkim. Na końcu każdej części serii zamieszony jest słowniczek, który w komfortowy sposób przeprowadzi każdego czytelnika przez meandry terminologiczne, związane z morskimi wyprawami i jazdą konną.
Wszystko to opakowane zostało w solidną dawkę serdecznego humoru, która nie pozostawi obojętnym nawet najbardziej wymagającego, dziecięcego czytelnika. Pozostaje mieć nadzieję, iż Panna Miranda pozostanie niestrudzona w poszukiwaniu nowego hobby dla swojego Mopsika, a my wkrótce dowiemy się o tym z kolejnych części tej przezabawnej serii.
Sylwia Sarzyńska