Czy zastanawialiście się kiedyś, czy da się stworzyć historię, która oczaruje czytelnika w każdym wieku? Zarówno tego całkiem małego, ale także niemal nastoletniego, jak i dorosłego? Chcielibyśmy Wam udowodnić, że to możliwe – dlatego zapraszamy do przeczytania wywiadu z człowiekiem, który tego rodzaju opowieści ma już na koncie.
Ostatnio swoją premierę miała książka „Inspektor Parma i przestępstwa w sieci”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Poradnia K. To już trzeci tom przygód duetu detektywistycznego: Parmy i Szperka. Przy okazji tego wydarzenia mieliśmy okazję porozmawiać z autorem tej fantastycznej serii i nieco zagłębić się w szczegóły samej historii, jak i jego warsztatu pisarskiego. Koniecznie przeczytajcie! Rozmowę prowadzi Aleksandra Barczyk, a jej gościem jest Christopher Siemieński.
Aleksandra Barczyk: Panie Krzysztofie, dziś możemy przeczytać już trzeci tom przygód „Inspektor Parmy“. Czy kiedy zaczynał Pan pierwszą część, czyli „Spisek żywnościowy” to spodziewał się Pan, że będziemy rozmawiać przy okazji trzeciego tomu?
Christopher Siemieński: Nie. Szczerze mówiąc jestem w lekkim szoku. W wielkim skrócie: od momentu kiedy podjąłem decyzję, że napiszę książkę, do momentu, kiedy została wydana minęło 7 lat. Wiele wydawnictw w ogóle nie było zainteresowanych. Oczywiście, moje pierwsze próby literackie to nie „Inspektor Parma”. Dopiero z czasem wpadłem na „Parmę” i gdy szukałem wydawnictwa do współpracy, to próbowałem zainteresować je pierwszym rozdziałem, bo myślałem, że zrobię po prostu pięć książeczek, które będą o żywności. Tak naprawdę, gdy kilka lat temu spotkałem się z Poradnią K, to tak im to przedstawiłem. Oni odpowiedzieli: „Dobra, panie Krzysztofie, super książeczka, ale jest to dla nas wysokie ryzyko, żeby tylko jedną wydać. Pan jest nieznany, więc proszę napisać kolejne cztery. Jak Pan będzie miał pięć książeczek, to możemy wrócić do rozmowy”. Wtedy dopisałem te kolejne książeczki, ale ostatecznie Poradnia K zrobiła z tego jeden tytuł. To nawet lepsze rozwiązanie.
Gdy była już ustalona data wydania i mój brat, który ilustruje, zaczął rysować, dostałem informację: „Wszystko super, panie Krzysztofie, ale teraz proszę już szykować następną część, wspaniale byłoby, gdyby była gotowa jak wyjdzie pierwsza”. Byłem zaskoczony, ale zgodziłem się. Pierwszą pisałem około 2 lata. Drugą natomiast pisałem przez 8 miesięcy. Obie książki były pisane po nocach, bo gdy zaczynałem ten projekt, moja żona była w ciąży z moim pierwszym dzieckiem, a teraz mam trójkę i nie chciałem odbierać czasu moim dzieciom. Pisałem tak naprawdę dopiero po tym, jak dzieci zasypiały.
Dlatego tak długo to trwało. Trzecią książkę napisałem w dwa i pół miesiąca. Podczas lockdown’u, kiedy moja żona – pediatra – walczyła z pandemią, to ja zajmowałem się dziećmi. Pierwszy raz miałem okazję pisać w ciągu dnia i okazuje się, że jest to znacznie łatwiejsze niż nocą (śmiech).
Czyli poszło całkiem szybko w porównaniu do poprzednich. Natomiast odnosząc się do tematyki – w dużym uproszczeniu: pierwsza część jest o żywieniu, druga o ekologii, trzecia – najnowsza – o cyberświecie. Myślę, że trzeba zauważyć, że nie boi się Pan wielkich tematów w literaturze dla najmłodszych.
Tak. Tutaj są różne źródła motywacji. W grę wchodzą dwie rzeczy. Pierwsza to kwestia kryminału. Jego forma nie jest najłatwiejsza. Struktura pisania jest również z góry określona. Muszą być fałszywe tropy, musi być trochę akcji. To było dla mnie duże wyzwanie, ale stwierdziłem, że to najlepsze, aby w ogóle zainteresować dzieci. Wyszedłem z założenia, że konkuruję z ekranem, więc jedyny sposób, żeby ta konkurencja miała siłę, to wstawić jakąś zagadkę, która będzie wyzwaniem dla młodych czytelników. Technicznie najbardziej skomplikowany wątek to cyberbezpieczeństwo. Gdy mówimy o cybertechnologii to pojawia się dużo trudnych pojęć i większość dzieci w ogóle nic nie wie na ten temat. Nikt z nimi o tym nie rozmawia. W książce poruszam różne tematy: od sztucznej inteligencji, przez uzależnienie od ekranu i na przykład deep fake’i. Dzisiaj wszyscy się zachwycają, że można mieć apkę, gdzie wmontowujemy swoją twarz na ciało Johnny’ego Depp’a, który gra w „Piratach z Karaibów”, ale jak się zastanowimy, co to tak naprawdę znaczy, jest to dość przerażające. Na razie wszyscy jesteśmy oszołomieni tą technologią i tymi możliwościami. Patrzymy na to jak na takie supernowinki, np. „Zobacz, co mogę zrobić w telefonie. Zobacz to: tu się starzeję albo tutaj w aplikacji można zmienić się w kobietę”. Tak naprawdę to jest dość przerażające, bo można z tym pójść o krok dalej i na przykład sfałszować mowę jakiegoś prezydenta, który deklaruje gotowość do wojny. Konsekwencje są gigantyczne i uważam, że za mało się o tym mówi.
Czy w takim wypadku uważa Pan, że w szkole powinno się poświęcić więcej czasu cyberbezpieczeństwu?
Tak, tak uważam. Piszę bardzo skomplikowane książki jak na wiek docelowych czytelników, ale naprawdę zaskakuje mnie to, że żadne dziecko mi nie mówi, że to jest niedobre. Wszyscy – od sześciolatków do dwunastolatków – zachwycają się tymi opowieściami z różnych powodów. Nie spotkałem się z czymś takim, że „jestem zniechęcony, bo jest to za trudne”. To ważny sygnał. Oznacza to, że trzeba trochę poważniej traktować dzieci w dyskusjach społecznych. Nie mówię oczywiście, że mają podejmować samodzielne decyzje o swojej przyszłości, mając 8 lat.
Ogólnie chodzi o to, że ewidentnie mogą wchłonąć więcej skomplikowanej informacji niż nam się wydaje. Mój syn ma informatykę w szkole. Nie mam, co prawda, pełnego wglądu w jego zajęcia, ale głównie dostaję informację, że wyglądają one następująco: „Wpisz tutaj nazwę po angielsku albo zagraj w Pacmana”. Okej, super, ale ewidentnie jest więcej do zrobienia. Zachwyt dzieci nad książkami pokazuje, że po prostu chłoną informacje i że naprawdę dużo można przekazać. Jednym z tematów, które poruszałem to uzależnienie od ekranu. Dla mnie to jest szokujące, że w szkołach dzieciom non-stop tłumaczymy, że narkotyki i używki są niebezpieczne oraz jakie są konsekwencje ich brania, ale nikt nie mówi o uzależnieniu od ekranu. Wszyscy wiemy, że to istnieje, ale nikt nie chce o tym rozmawiać. Po części my sami jesteśmy ofiarami, bo często jesteśmy uzależnieni od naszych komórek. Moje dzieci zwracają mi uwagę: „Papulu, co ty tak cały czas w komórce siedzisz”. Wtedy ją odkładam i mówię: „Masz rację, przepraszam”. Staram się też poruszyć ten temat. Nie wydaje mi się, że to temat tabu, tylko, że jest po prostu niedoceniany.
Mało dostrzegalny problem?
Tak i gdzieś tam jest taka myśl, że dzieci są małe, co one z tego rozumieją. Tymczasem, one mnóstwo rozumieją, tylko trzeba z nim porozmawiać na ten temat.
W ostatnich latach przenikanie się świata rzeczywistego i świata elektronicznego jest namacalne. Jeden nie istnieje bez drugiego. Jak Pan się w tym odnajduje?
To jest dobre pytanie. Dzisiaj żyć bez jakiegokolwiek z nich zwyczajnie się nie da. Tylko pytanie, do jakiego stopnia przywiązuje się wagę do świata wirtualnego. Regularnie spotykam się z takim pojęciem, że dziecko gra w gry online, strzelaniny i później mówi: „Mój kumpel, z którym gram...”. Myślę sobie wtedy: „To nie jest twój kumpel, ty go kompletnie nie znasz”. Żyją w przekonaniu, że rozmawiają przez Internet, czytają, korespondują, grają w grę, więc to znaczy, że się znają. Gdy byłem nastolatkiem to Internet dopiero stawał się modny. Facebook powstał, gdy już byłem na studiach i to był fenomen. Oczywiście, też siedziałem na Facebooku i po prostu marnowałem czas, ale w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że chodzi o to, żeby bardziej budować relacje z ludźmi na żywo, a nie w sferze wirtualnej. Oczywiście, prowadzę konto na Instagramie, żeby promować swoje książki, ale mam tego pełną świadomość i staram się go traktować jako narzędzie do wsparcia, a nie, jako istotny element mojego życia. Gdy rozmawiam z moimi dziećmi to na przykład mój starszy syn, który już zaraz będzie miał 9 lat, mówi: „Papulu, dlaczego ty ciągle w tym Instagramie siedzisz?”. Wtedy bardzo przepraszam i tłumaczę, że robię to, bo napisałem książki i staram się, żeby ludzie o tym wiedzieli. Promuję je w ten sposób. Większość ludzi jednak korzysta z tego po prostu, żeby korzystać. Nie jest to dla nich narzędzie, tylko forma ucieczki przed rzeczywistością. Takie fizyczne rzeczy są trudne – w sensie spotykanie się z ludźmi, chodzenie do szkoły. Są mili ludzie, ale też są niemili. Wydaje mi się, że ci, którzy nie są przygotowani, żeby walczyć o „swoje" w świecie rzeczywistym, korzystają nadmiernie z Internetu. To jest łatwa ucieczka, żeby po prostu wybierać sobie to, co się chce i jaki rodzaj kontaktu chce się mieć, czy też jaką treść chce się mieć przedstawioną. Tymczasem prawdziwe życie jest pełne konfliktów. Nie mówię, że ludzie się biją, ale chodzi mi o konflikt w sensie takim filozoficznym. Tłumaczę mojemu synowi, że nie można od tego uciekać, tylko trzeba umieć sobie z tym radzić i my staramy się dać do tego narzędzia. Myślę, że większość rodziców o tym zapomina. Wystarczy popatrzeć, ile małych dzieci siedzi w restauracji i je z telefonem przed nosem. „Bądź cicho – jedz, bo tata i mama chcą sobie porozmawiać w restauracji”. To jest zły początek. Trzeba pamiętać przede wszystkim, że liczą się są relacje między ludźmi, fizyczne relacje, a nie to, co jest tam w wirtualnej przestrzeni.
Internet daje nam szanse, ale wywołuje także obawy. Możemy zarówno w Internecie się promować, co pomaga w promocji między innymi książek, tak jak Pan mówił, a równocześnie są pewne zagrożenia. Najmłodszych należy o tym uświadamiać. Czy książka i literatura są dobrą bronią w takim przypadku?
Mam nadzieję. Jestem powiernikiem Fundacji Powszechnego Czytania. To Fundacja, która promuje czytelnictwo. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że Polska ma najniższy poziom czytelnictwa w Europie albo jeden z najniższych. Czytanie książek wpływa na nas, zwłaszcza jeżeli czyta się dziecku książki od momentu jego pojawienia się na świecie. Jeżeli czytamy naszym dzieciom od samego początku ich życia, ma to niesamowicie pozytywny wpływ na rozwój mózgu: na umiejętność skupienia się, na umiejętność śledzenia głosu, więc rozumienia zarówno kontekstu, jak i tej treści, która z wiekiem robi się coraz bardziej skomplikowana. Wydaje mi się, że książka jest jak antidotum, ale to wymaga wysiłku. Znacznie łatwiej siąść wieczorem, włączyć Netflix lub jakąkolwiek inną platformę do oglądania filmów i nie myśleć już o niczym innym. Nie mówię, że nie można oglądać, tylko chodzi o to, że my z natury jesteśmy leniwi. Ludzie są leniwi i książka to jest walka z tym lenistwem. Tego trzeba się nauczyć. Czytanie usprawnia mózg i pomaga wyrabiać dobre nawyki.
Chciałam jeszcze nawiązać do tego, o czym Pan mówił wcześniej. Wspominał Pan, że Pana książki nie są takie łatwe, o czym też mówią Panu dzieci. Ja natomiast odebrałam to w taki sposób, że to są znakomite lektury także dla dorosłych. Czy taki był zamysł? Świetnie się bawiłam czytając Pana książkę.
Tak. Kiedyś pewna recenzentka serwisu gazeta.pl powiedziała: „Coś mi się wydaje, że pan Krzysztof najpierw pisze dla dorosłych i później zmienia postaci w zwierzątka, aby było bardziej dla dzieci”. Wychodzę z założenia, że trzeba podnieść poziom literatury dla dzieci. Pierwsza książka to potwierdziła. Coś dobrze zrobiłem, bo odzew był naprawdę zaskakujący. W sklepach ta książka jest w kategorii 9-12, ale już sześciolatki są zachwycone. Oczywiście, może z trochę innych powodów, ale wydaje mi się, że to też pokazuje, że potencjał dzieci jest gigantyczny.
Chodziło mi o to, żeby przede wszystkim poważnie traktować młodych czytelników, żeby to nie było: „Ciuciu, ciuciu, tralala, słodkie i delikatne”. Jest tam więc trochę elementów, które możemy określić jako mocne sceny. Chciałem też, żeby mimo wszystko rodzice również byli zainteresowani. To oni kupują te książki. Robię to także troszkę dla siebie. Jest to dla mnie zabawa. W tych książkach jest mnóstwo odnośników do filmów, na których byliśmy wychowani i to są takie małe ukłony. Zauważam, że to wynosi książkę na metapoziom. Rodzice wyłapują, że tam są odnośniki do „Scooby Doo” albo do „Terminatora”, albo „Skazanych na Shawshank”, albo do „Żółwi Ninja”. Tam po prostu jest wszystko z naszego dzieciństwa. Często dostaję informację od rodziców czytającym dzieciom. Sam czytałem różne książki moim dzieciom i nie ma nic gorszego niż czytać kiepską książkę. Ci czytający rodzice są zachwyceni. Do tego stopnia, że kiedyś pewna mama na Instagramie napisała do mnie: „Panie Krzysztofie, Pana książka, którą czytałam moim dzieciom, mnie pochłonęła. Kiedy moja mama pewnego wieczoru miała opiekować się wnukami, to poprosiłam ją, żeby nie czytała im tej książki, bo nie chciałam, żeby poznały dalszy ciąg historii beze mnie”. Więc tak – to jest opowieść także dla dorosłych. Tylko trzeba umieć to zrównoważyć tak, żeby przede wszystkim trafiało to do dzieci. Sześciolatki lubią moje książki, ale z innych powodów niż np. dwunastolatki.
Zdecydowanie.
Na przykład dwunastolatek jest bardziej już zaangażowany w akcję.
Już bardziej rozwiązuje całą zagadkę.
Dokładnie, a te dzieci najmniejsze reagują w stylu: „Ooo, Parma jest upaćkana kompostem i ciągle szuka robaczków w jedzeniu, i są takie śmieszne sceny”. Więc starałem się tak pisać, żeby opowieść była trochę dla wszystkich.
Musze przyznać, że uwielbiam książki dla dzieci, w których są takie mrugnięcia okiem do dorosłych. Właśnie dla tych dorosłych, którzy siedzą wieczorami przy łóżku swoich dzieci, czytają i wyłapują smaczek literacki dla siebie.
Mówił Pan, że Pana najstarszy syn ma 9 lat. Jestem ciekawa, czy jest on Pana czytelnikiem. Czy czyta Pana książki?
Tak, chociaż byłem dość sceptycznie nastawiony. Gdy zaczął pierwszą klasę, to pierwsza książka była już wydana. W prezencie dałem ją nauczycielce i ona zrobiła z tego obowiązkową lekturę. Byłem w szoku, że wszystkie dzieci to przeczytały. Teraz, gdy wyszła najnowsza część, to mój syn w półtora dnia przeczytał ją w całości. Nie można było go odciągnąć. Gdy tylko miał wolną chwilę, to siadał i czytał. To dla ojca, który pisze, jest oczywiście najlepsza wiadomość. On też dostrzega, że widzę w jego klasie, że dzieci trochę tym żyją. Rodzice innych dzieci mówili mi, że to jest niesamowite, ponieważ nie kojarzą książki innej, która poruszała tak kompleksowo wszystkie problemy i zagadnienia związane z technologią. Według niektórych rodziców, to taka pierwsza książka, która w ogóle tłumaczy dzieciom, co dzieje się w Internecie. Jest m.in. o wymianie informacji. Gdy zostawia się ich zbyt dużo na Facebooku, to ktoś łatwo może wywnioskować, gdzie ktoś był, jakie ma schematy życiowe. Jeżeli wrzuci się zdjęcie swojego domu, to można wyłapać adres i jak się zapostuje, że: „Jesteśmy teraz na wakacjach przez 2 tygodnie w Meksyku, będzie super” to ktoś, kto nas śledzi, myśli: „Są na wakacjach, znaczy dom jest pusty”. Ogromnie niebezpieczne.
Wracając do pytania, mój syn jest fanem i nawet mi pomaga. Podrzuca mi pomysły i to jest bardzo fajne.
Panie Krzysztofie, w takim razie na koniec. Nie mogę przejść obojętnie nad imionami bohaterów, gdyż są absolutnie nietuzinkowe. Mamy świnkę Parmę, szczurka Szperka i także wiele innych, jak np. kapitana Szturma. Nie mówiąc o fantastycznych nazwach ulic, które Pan wplata w opowieść. Zastanawiam się, czy ma Pan dużą frajdę z wymyślania oryginalnych nazw?
Tak. To jest jedna z fajniejszych rzeczy. Parma wiadomo, że szynka parmeńska. Zaskakująco dużo osób tego nie łapie, naprawdę. Nawet spotkałem się z wydawcą, który nie łapał w ogóle, dlaczego ona się nazywa Parma i musiałem wytłumaczyć, że to jest szynka. Hiszpański odpowiednik to detektyw Serrano. W kwestii Szperka prowadziliśmy jednak bardzo długie dyskusje. Zacznę od tego, że tak naprawdę ja to piszę po angielsku. Jestem Polakiem, ale wychowałem się za granicą i mój ojciec nauczył mnie polskiego. Nigdy nie chodziłem do polskiej szkoły, więc nauczyłem się polskiego metodą raczej chałupniczą. Oczywiście umiem pisać po polsku, tylko jak się pisze twórczo to zupełnie inne klapki są potrzebne. Mi te klapki znacznie lepiej się otwierają po angielsku. Większość tych nazw, została dosłownie taka sama jak w oryginale. Jest tam agentka Fox i Parma. To można w każdym języku tak samo pisać. Przy Szperku natomiast pojawiła się opinia, że może powinien być Niuchaczem. Strasznie mnie i mojej żonie, się to nie podobało, a to ona przetłumaczyła roboczo pierwszy rozdział książki z angielskiego. W oryginale jego imię brzmiało: „Snoop”. Moja żona to przetłumaczyła i wpadła na Szperka, wtedy zaczęła się dyskusja – Szperek czy Niuchacz.
Niuchacz skojarzył mi się z Harrym Potterem. To jest stworzonko z nowych filmowych serii „Fantastyczne zwierzęta”. Po angielsku był on „Nifflerem”.
My wymyśliliśmy świetny kompromis: nazwisko Szperka to Niuchacki.
Z językiem można się też bawić, żeby cenzurować, np. wszyscy piją maślankę zamiast piwa. Jednym z większych problemów było wymyślenie, co zwierzęta jedzą, bo gdyby jedli hamburgery, to znaczyłoby, że jedzą swoich kumpli. Tu miałem straszny dylemat. Dlatego jak była scena z jedzeniem, to musiałem się zastanowić. „No dobra, co oni jedzą tak naprawdę?”. Wszystko musiało być wegańskie lub wegetariańskie, żeby nie było jakiś takich dziwnych skojarzeń. Jeżeli krowa może być postacią rozmawiającą w książce, to dlaczego się ją je. To wymusza takie kombinowanie, lawirowanie. Jest to bardzo twórcze. Biorąc pod uwagę, że na co dzień pracuję w korporacji, to naprawdę jest fajna odskocznia. Dzisiaj nie wyobrażam sobie nie robić tego dalej. Trochę taką Puszkę Pandory sobie otworzyłem, bo to mimo wszystko ogrom roboty. Nie ma jednak nic fajniejszego, gdy dostaję wiadomości od dzieci, że z klocków Lego zbudowali Parmę i Szperka. Mam z tego ogromną satysfakcję.
Czy w takim razie możemy spodziewać się kolejnych tomów?
Tak, będzie czwarty tom.
Będzie on swego rodzaju powrotem do korzeni. Myślę, że nieco w stylu Agathy Christie.
Jestem fanką, więc ma Pan we mnie czytelniczkę.
Tematem będzie sztuka i kultura oraz to, jakie miejsce odgrywają one w naszym życiu. Znacznie trudniejszy temat niż np. deep fake i sztuczna inteligencja lub cyberbezpieczeństwo. Wydaje mi się jednak, że czwarty tom to będzie nowy poziom kryminału. Tak naprawdę każdą książkę – to na pewno Pani zauważyła – można czytać oddzielnie i w dowolnej kolejności, ale postacie ewoluują z każdą historią.
W takim wypadku pozostaje nam niecierpliwie czekać! Panie Krzysztofie, ogromnie dziękuję za wspaniałą rozmowę!
Drodzy czytelnicy! Was natomiast ogromnie chciałabym zachęcić do sięgnięcia zarówno po najnowszy tom o Inspektor Parmie, jak i po dwa poprzednie – bo gwarantuję będzie to znakomita przygoda zarówno dla Was, jak i Waszych pociech.
Książki znajdziecie tutaj: