Na rynku wydawniczym ukazała się niedawno pewna historia, która mimo swojego niepozornego tytułu kryje w sobie wiele trudnych tematów, z którymi nasze dzieci muszą się mierzyć. Jak powstają tego rodzaju opowieści, dlaczego babcie są najlepsze i czym jest poszukiwanie skarbów - zapytaliśmy autorkę książki „O Kaziku i misiu Słoniku” – Katarzynę Pruszkowską.
Lubię wywiady ponieważ mogę spotykać się z innymi ludźmi. W rzeczywistości przed pandemią mogłam to robić na żywo. Bardzo często byłam zapraszana do czyichś domów albo do ulubionych miejsc. To pozwalało mi lepiej poznać moich bohaterów, nawiązywać długotrwałe relacje. Od początku pandemii są to częściej wywiady online. Jednak dzięki technologii tj. platformach Google lub Zoom możemy się przynajmniej widzieć.
Wywiad pozwala mi lepiej poznać osobę i oddać jej głos. Bardzo mi na tym zależy. Kiedy zajmuję się wywiadem szukam bohatera, który ma historię do opowiedzenia. Moja praca służy do tego, aby świat się o tej historii dowiedział. Pozwalam wtedy stosować charakterystyczny język lub odbiegać od tematu, żebyśmy mogli porozmawiać nie tylko o tym co zaplanujemy, ale też żebym mogła lepiej poznać rozmówcę, często dowiadując się, czego się nie spodziewałam.
Kiedy pracowałam nad książką „Ostatni sprawiedliwi…” umówiłam się z Panem Józefem Walaszczykiem. Wiedziałam, że jest to wiekowa osoba, ale nie wiedziałam, że ma prawie 100 lat. Po rozmowie zapytał mnie, jak dostanę się na dworzec. Odpowiedziałam, że pojadę komunikacją miejską. Byłam wtedy w zaawansowanej ciąży, Pan Józef jako prawdziwy gentelman zaproponował, że mnie odwiezie. Miał przedpotopowego Peugeot’a. Było to bardzo zabawne, choć moja mama była przerażona.
Inne osoby często też przygotowywały dla mnie obiady lub zamawiały je jeżeli same nie mogły ich przyrządzić. Piłam domowe nalewki przygotowane specjalnie dla mnie. Czułam się momentami jak przyjaciółka lub członek rodziny.
Duży wpływ miała ciąża i narodziny mojego syna. Chciałam stworzyć opowieść dla niego. Książkę zaczęłam tak naprawdę pisać w dzienniku. Powodem było tym, że po porodzie bardzo źle zniosłam połóg. Było mi bardzo trudno, pojawiły się w moim życiu emocje, z którymi nie miałam wcześniej do czynienia. Radziłam sobie z tym pisząc. Z tych szkiców zaczęły wyłaniać się scenki – trochę oparte na moich wspomnieniach z dzieciństwa. Po pewnym czasie pomyślałam, że spróbuję je opisać w formie fabularnej. Miała to być taka pamiątka dla mnie samej bo wiem, że wspomnienia związane z moją babcią kiedyś się w mojej głowie zatrą. Takie właśnie były początki tej książeczki.
Mój syn ma na imię Kazimierz, ale jest dużo młodszy, niż bohater książki.
Uważam, że z dziećmi powinno się rozmawiać na każdy temat. Nie żyjemy w idealnym świecie. Dzieci tracą rodziców, pojawiają się rodziny patchworkowe i udawanie, że tych tematów nie, ma przynosi szkodę. Dzieci często też mają tendencję do brania winy na siebie. Moim zdaniem jedną z funkcji literatury jest to, że nam trochę ten świat wyjaśnia i pokazuje w całej jego palecie. Są książki wesołe, które uwidaczniają tę jaśniejszą stronę. Są też te, które mówią o stracie i strachu. Do moich ulubionych należą: „Hortensja i cień”, która mówi o tym, że są lęki, z którymi możemy się godzić i „Gęś, śmierć i tulipan”, która pomaga oswoić śmierć. Jestem tą książką zachwycona. Oczywiście trzeba dopasowywać opowieści do wieku dziecka, czytać je wspólnie i pozwalać najmłodszym na pytania lub obserwować ich reakcje. Jeżeli coś jest za trudne to koniecznie przerwać i wrócić do tego w przyszłości, ale nie udawać, że świat jest cukierkowy. Prędzej czy później dzieci będą musiały się o tym przekonać.
Nie mamy wpływu na nasze emocje. One się pojawiają, także te, które nazywamy „trudnymi”, jak - poczucie samotności, strachu i przygnębienia. Dorośli potrafią je ignorować lub zagłuszać. Mądrzejsi ludzie ode mnie, czyli terapeuci, mówią jednak, że to nie jest nic dobrego. Lepiej być w kontakcie z emocjami. Mam teraz okazję obserwować mojego 3-letniego syna, który składa się głownie z emocji. Kiedy jest szczęśliwy to, szczęście z niego emanuje, a jeżeli się wścieknie, to przez dom przechodzi huragan. Widzę też na poziomie biologicznym kiedy on jest napięty, a jak tą wściekłość odda – uderzy np. w poduszkę, albo krzyknie lub się do mnie przytuli – od razu się rozluźnia. Mam wrażanie, że nie zatrzymuje tego w sobie, nie kumuluje. Myślę, że nie możemy mówić, że niektóre emocje są dobre lub złe. One po prostu są. Dobrze by było, abyśmy umieli sobie z nimi radzić i później uczyć tego nasze dzieci. Dużą rolę w tym mogą odegrać książki, ponieważ na rynku mamy dużo pozycji, które mówią o emocjach, tłumaczą je i pokazują jak sobie z nimi radzić.
Tak. Była to duża i ważna cześć mojego dzieciństwa. W dodatku taka, która przez pewien czas była dla mnie wstydliwa. Potem przestałam się tym przejmować, ponieważ dotarło do mnie, że mam z tego wymierne korzyści w postaci różnych skarbów.
Zawsze najbardziej cieszyłam się z książek. Dlatego, że moja mama była wielką fanką bibliotek. Ja natomiast jako dziecko uwielbiałam czytać i bardzo szybko przeczytałam wszystko, co było dostępne w bibliotekach szkolnej i publicznej. Przez to ciągle cierpiałam na niedobór lektur. Moja mama natomiast książek kupować nie chciała – uważała, że lepiej jest wypożyczyć. Więc jeżeli gdzieś udało mi się znaleźć książki – a kilka razy się to zdarzyło - to byłam bardzo szczęśliwa. Zupełnie niedawno znalazłam worek z włóczkami. Robię sporo na drutach, więc był to dla mnie duży skarb. W dodatku pozostawiony w taki sposób jakby ktoś go przygotował specjalnie jako coś co może przysłużyć jeszcze kolejnej osobie.
To trudne pytanie. Chciałabym wierzyć, że na pewno da się równowagę znaleźć, chociaż życie rodziców jest niełatwe. Ja już prawie od roku pracuję z domu. Przez sporą część tego czasu syn był ze mną. Miałam duże szczęście, że mogłam liczyć na pomoc moich rodziców, czyli dziadków Kazia. Dzięki nim udało nam się zachować jakąś równowagę. Jeżeli jednak ludzie żyją z daleka od rodziny i krewnych, mają dużo trudniej. Wiem, że wielu rodziców ma wyrzuty sumienia, że chcieliby być dobrymi rodzicami i dobrymi pracownikami, zwłaszcza, że czasy są bardzo niepewne i wielu osobom bardzo zależy na pracy. Im dłużej jestem mamą, tym wyraźniej widzę, że idealnie żyć się nie da i po prostu trzeba sobie te priorytety ustawiać tak, żeby codzienność nie była zbyt przytłaczająca. Wiem na pewno, ze rodzice nie powinni zapominać o sobie. Dziecko jest ważne, praca jest ważna, bo za coś musimy żyć, ale pamiętajcie o teorii kubeczka. Rodzic musi mieć pełny swój kubeczek - odpoczynkiem, snem, dobrym filmem, hobby itp. Jeżeli mamy coś dawać dziecku – musimy też mieć z czego. Złapmy w tej codzienności także trochę oddechu dla siebie. Wtedy jest łatwiej, zarówno w pracy jak i w macierzyństwie.
Myślę, że jest to odpowiedź, przed którą staną rodzice. Są dzieci, które w ogóle nie zwrócą na to uwagi w lekturze, a są takie, które może zadają pytania rodzicom. „Dlaczego ta mama taka jest?”, „Dlaczego ona nie wie, że Kazik nie lubi tortu w kształcie samochodu?”. Tu rodzice mogą powiedzieć, że mama jest zajęta, bo dużo pracuje. Zadać pytania dziecku: „Jak myślisz czy mama powinna tyle pracować”, „Jak ty byś się czuł gdybym ja nie wiedziała co lubisz?”. O to właśnie chodzi w książkach, że czyta je konkretny rodzic, opiekun lub dziadek konkretnemu dziecku. Pod kątem tej właśnie osoby czytający powinien reagować na pewne treści w zależności od tego kto słucha. Uogólnić po prostu się nie da.
Zdecydowanie. Nie jestem w ogóle entuzjastką kluczy. Ani w literaturze, ani gdziekolwiek indziej. Nie wierzę, że jest jedna słuszna interpretacja. Jeżeli ktoś mówi, że jest jakiś klucz to jest to tylko klucz tej osoby. Rozmawiając z dziećmi podczas lektury można wyrobić w nich nawyk samodzielnego myślenia i odniesienia do własnych doświadczeń. Dobrze, aby nie przyjmowały zastanych prawd.
Trudno mi powiedzieć, ponieważ w dzieciństwie nieszczególnie byłam związana z jakąś zabawką. Natomiast miałam jedną zabawkę – pluszowego słonika, którego dostałam przed Świętami. W trudnym momentach, kiedy złamałam nogę lub gdy miałam problemy ze zdrowiem zawsze działało na mnie kojąco to, że mam tę jedną wysłużoną maskotkę. Kiedy zdarzało mi się lądować w szpitalu to była to taka namiastka domu. Więc wierzę, że dla dzieci zabawki mogą być skarbami. Widzę to też troszkę po swoim synu, który ma swojego ulubionego dinozaura.
Jest u mojej babci. Babcia nie chce mi go oddać, ponieważ stał się u nas w domu symbolem. Mojej mamie i mojej babci kojarzy się ze mną, dlatego Babcia gdzieś go ukryła. Mam świadomość gdzie jest, ale już go dawno nie widziałam.
To trudne pytania dla autora, ponieważ marzyłoby mi się żeby jak najwięcej osób ją przeczytało. Wydaje mi się natomiast, że przede wszystkim rodzicom, którzy lubią czytać swoim dzieciom. Jest to książka trochę dla dzieci, a trochę dla dorosłych. Starałam się tak ją napisać żeby „mrugać oczkiem” do dorosłej osoby, aby miała trochę przyjemności w czytaniu dziecku. Sama codziennie przez godzinę czytam synowi i lubię czerpać z tego przyjemność. Poleciłabym jednak to także osobie, w której rodzinie pojawia się temat straty. Chciałam też uspokoić osoby, które mogą się bać. Słyszą, że jest w niej taki temat i uważają, że to nie jest książka dla nich. Strata jest opisana dosłownie w kilku miejscach i bardzo delikatnie. Można to naprawdę zupełnie pominąć i czytać o wielkiej przyjaźni z maskotką. Ta maskotka symbolizuje też oswojenie ze światem szkolnym. Z jednej strony mamy małego chłopca, który zawsze spędzał czas z babcią i jest to takie magiczne wczesne dzieciństwo, a z drugiej musi zacząć szkołę, gdzie pojawiają się obowiązki i zaczyna się nauka. Świat troszeczkę traci swoje „zaczarowanie”.
Tak, chociaż akurat myślę, że te problemy mogą pojawiać się wcześniej. W przedszkolu również. Z moich doświadczeń wynika jednak, że pierwsze sytuacje gdzie trzeba było coś negocjować i brać pod uwagę czyjeś zdanie pojawiły się w szkole. Zwłaszcza, że to też były relacje moderowane przez nauczycieli. Dla dzieci to jest trudne i mam nadzieję, że w mojej książce można to wyczytać między wierszami. Dlatego też, mimo tego zagonienia dobrze by było, żeby rodzice wiedzieli coś o relacjach swoich dzieci - które są dla nich budujące, które są dla nich trudne i pomagali im sobie z nimi radzić.