Warszawa

Czytanki

Bajki na dobranoc

Bajki na dobranoc

Oto zbiór baśni na dobranoc autorstwa naszych czytelników, przesłanych na konkurs "Opowieści na dobranoc". Zapraszamy do lektury - być może zainspirują Państwa do tworzenia własnych historii, a może któraś z nich stanie się ulubioną bajką Waszego dziecka.



1. Leśna przygoda

- Anna Wróbel

Nad bystrym potokiem rozciąga się kraina,
mieszka w niej od zawsze kochająca się rodzina.
Mama, tata i mała córeczka,
co dom ich rozświetla jak iskiereczka.
Dziewczynka przyjaciół wokół nie miała,
więc sama co dzień koło domu hasała.
Zawsze uśmiechnięta i radosna była,
bo bardzo zwierzątka z podwórka lubiła.
Gdy tylko do domu wieczorem wracała,
z radością o przygodach swych opowiadała.
Mówiła, że z kotkiem w piłkę grała,
że z myszką na sianie w stodole spała,
o piesku też swoim opowiadała,
że razem z nim kości dziś obgryzała,
a kiedy nad rzeczkę za dom wychodziła,
krówka na plecach ją wynosiła.
Każde zwierzątko pomocne jej było
i co tylko chciała to z nią robiło.
Rodzice wciąż się śmiali na te jej opowieści
i z humorem czekali na najnowsze wieści.

Pewnego pięknego popołudnia,
gdy jeszcze godzina nie była zbyt późna,
poszła dziewczynka daleko w las,
nie myśląc, że tak szybko upłynie jej czas.
Gdy ciemno wokoło już się zrobiło,
dziecko zrozumiało że gdzieś się zgubiło.
Usiadła pod drzewem i płacze cichutko,
a przecież pod domem było tak milutko.
Bawiłam się w ogrodzie, piłeczką rzucałam,
każdemu napotkanemu zwierzakowi pomagałam.
I co się stało że się oddaliłam,
że od domu odeszłam, nikomu nic nie mówiłam.
Rozmyślała dziewczynka, a nocka mijała,
gdy wiatr czymś szeleścił ze strachu wciąż drżała.
Wspominała jak mama zawsze jej mówiła,
by grzecznie i pod domem się tylko bawiła.
Nawet ulubione podwórkowe zwierzaki
nigdy się nie oddalały w ciemne leśne krzaki.
Co ja teraz poradzę – rozmyślała biedna, kiedy mnie ktoś znajdzie?
W głowie była myśl jedna – a jeśli mnie wilki napadną i zjedzą?
Przecież one w lesie ciemną nocą siedzą.

Na podwórzu się ruch zrobił gdy tylko spostrzegli,
że dzieciny nie było wszyscy w świat pobiegli.
I szukali jej wszędzie i pytali każdego,
kogo tylko spotkali – nawet najmniejszego.
Pies coś warczał przy budzie, kotek miauczał na płocie,
nawet mały wróbelek jakby ćwierkał coś w locie.
Ale na zwierzęta nikt uwagi nie zwraca,
mówią jedni do drugich: - „przecież taka ich praca”.
Chociaż nie raz dziewczynka swym rodzicom mówiła,
że się z pieskim i kotkiem tak pięknie bawiła.
Myśleli, że żartuje, że się z myszką bawi,
że ją zawsze piesek do budy swej wabi.
No bo cóż to za bajki dziecko opowiada,
przecież żadna zwierzyna z nikim nie pogada.

Nagle piesek zaszczekał, wpadł na pomysł wspaniały,
dziecko kiedyś mówiło by zwiedzić las cały.
Zaczął szczekać na tatę, zrobił tyle hałasu,
złapał ojca za nogawkę i ciągnie do lasu.
A ten wrzeszczy na Burka, że mu czasu brakuje,
bo sam nie wie gdzie jego córeczka nocuje.
Ale piesek nalega, pod nogami się pląta,
oczka słodkie przewala i na ojca spogląda.
Wciąż go ciągnie za nogę i do lasu prowadzi,
wokół psa pełno zwierząt innych się gromadzi.
Poszli wszyscy więc w las szukać dziecka nocą,
każdy szukał jak umiał całą swoją mocą.
Nagle piesek zaszczekał jakby głośno się śmiał,
jakby wszystkim ważnego powiedzieć coś chciał.
Biegnie ojciec i matka, biegnie kotek i mysza,
nagle stają jak wryci, wokół nich głucha cisza.
Patrzą dziecko z zajączkiem pod drzewem zasnęli zmęczeni,
ucieszyli się wielce rodzice strwożeni.
Razem wrócili do domu i usiedli wygodnie,
by maleństwo w rodzinie czuło już się swobodnie.
Ucieszeni są wszyscy, że tak sprawa skończona,
chociaż wie już dziecina jak rodzina zmęczona,
że się bardzo martwili, co się z dzieckiem stało
i przeprasza rodziców, mówiąc że tak nie chciało.
Nigdy więcej bez zgody nie opuści swych włości,
niech się tylko mamusia już więcej nie złości.
Ale jedna w tym wszystkim ich cieszy nowina,
że zwierzaki podwórkowe są już jak ich rodzina.
Bo przyjaciel pomoże czy to człowiek czy zwierz
i pomocną dłoń poda kiedy tylko chcesz.



2. Nocna przygoda Krzysia

- Agnieszka Jastrzębska

Był sobie raz chłopiec, który miał na imię Krzyś. Krzyś strasznie nie lubił kłaść się spać. Co wieczór mama długo namawiała go, by w końcu założył piżamę i umył zęby. Wydawało mu się, że właśnie kiedy on bawi się w najlepsze, rodzice zaganiają go do łóżka. Kiedy już w końcu przebrany i umyty leżał pod kołdrą, prosił mamę by czytała mu dłuuugie bajki, a tatę namawiał na wieczorne zapasy i fikołki. Rodzice zazwyczaj spełniali te jego prośby, ale i tak w końcu przychodził moment, w którym światło gasło, a Krzyś zostawał w pokoju sam czekając na sen, który nigdy nie pojawiał się od razu... Krzyś chyba po prostu bał się ciemności, ale nie miał odwagi przyznać się do tego. Nie chciał pewnie, by rodzice myśleli, że jest tchórzem.

Pewnego razu, po wieczornych perypetiach i kolejnych, długich namowach rodziców, kiedy zmęczony Krzyś w końcu zasnął, do jego pokoju, przez maleńką szparę w oknie, wleciał jeden, niewielki, księżycowy promień. Trudno dokładnie opisać jak wyglądał, bo choć był drobniutki, promieniował niezwykłym światłem, przez które widać było tylko szeroki uśmiech i dwoje zielonych oczu.
Promyk usiadł na poduszce, tuż obok głowy chłopca i bacznie go obserwując zbliżył się wprost do jego lewego ucha i cichutko wyszeptał: "Nie lubisz w ciemności spać? Nocy nie trzeba się bać! Bo właśnie nocą księżyc i gwiazdy migoczą. A kiedy światło zgaśnie, przychodzą ze snu baśnie, za rękę dzieci chwytają, do krainy snu zapraszają..." Krzyś słysząc cichutki głosik otworzył oczy i ze zdumieniem stwierdził, że nie jest wcale w swoim pokoju, ale w jakimś zaczarowanym miejscu. Musiało być zaczarowane, bo zupełnie nie przypominało świata, jaki chłopiec znał.

Krzyś spojrzał zaskoczony w dół, czując, że coś przyjemnie miękkiego łaskocze go w bose stopy (nadal bowiem miał na sobie tylko swoją piżamę). Zobaczył coś, co wyglądało jak trawa, ale... nie do końca. Miało oczywiście zielony kolor, co prawda miejscami było też żółte, a nawet niebieskie, ale przypominało bardziej długie mięciuchne futerko, które kołysało się i wiło jakby specjalnie próbowało rozśmieszyć chłopca. Zaskoczony Krzyś rozejrzał się dookoła. Wszystko dookoła było po prostu... niesamowite. Tuż obok chłopca stała olbrzymia trampolina, która wyglądała zupełnie jak... łóżko Krzysia. Zaraz obok wesoło skakały kolorowe piłki różnych rozmiarów, przypominające trochę miękkie poduszki, a tuż przed chłopcem znajdował się najwspanialszy plac zabaw, jaki Krzyś do tej pory widział. Huśtawki, karuzele, piaskownice, bujane koniki, drewniane zamki, labirynty i... ech czego tam nie było... Wszystko to, zdawało się zapraszać do wspólnej zabawy. Był tam nawet basen z olbrzymią zjeżdżalnią wodną i fontanną w kształcie rakiety kosmicznej. Woda w basenie przypominała trochę... "To chyba niemożliwe" pomyślał Krzyś "a może..." Tak! To była oranżada z bąbelkami!

Krzyś dostrzegł też, że zamiast drzew, wszędzie rosły duże, tęczowe lizaki o przeróżnych wzorach, pod którymi ustawione były, przypominające cukrowe pianki fotele i stoliki. Na niektórych z tych foteli siedziały... dzieci! Dopiero teraz chłopiec zauważył, że wszędzie dookoła bawiły się dzieci (mniej więcej w wieku Krzysia) i że wszystkie miały na sobie piżamy. Z każdego kąta słychać było śmiech i wesołe pokrzykiwania. Nagle, coś ze świstem przeleciało tuż nad głową chłopca. Był to wspaniały czerwony samolocik. Dokładnie taki sam jak stary drewniany model taty, który stał na szafie w pokoju rodziców. Ten jednak błyszczał w słońcu i kręcił kołowrotki rozdmuchując na boki tęczowe... dmuchane baloniki, które niczym chmury unosiły się w powietrzu.

Krzyś patrzył dookoła z zachwytem i nie miał odwagi się poruszyć, bojąc się, że wszystko zniknie tak szybko, jak się pojawiło. Wtem podbiegł do Krzysia bardzo potargany chłopiec w zielonej piżamie w pomarańczowe paski, ciągnąc za rękę wyższego od siebie, starannie uczesanego chłopca w  pomarańczowej piżamie w zielone paski i zapytał: "Cześć jestem Adaś. A to mój brat Dawidek. A ty jak masz na imię?" "Krzyś." "Fajnie" powiedział Adaś "chcesz się z nami pobawić?" "Jasne" odpowiedział nadal zdumiony chłopiec "tylko powiedzcie: co to za miejsce?" "Nie wiemy" odpowiedział tym razem Dawidek "ale trafiamy tu zawsze tuż po tym, jak mama położy nas spać. Bawimy się do woli, a gdy tylko poczujemy zmęczenie, to... zawsze budzimy się we własnych łóżkach. To co, idziemy się bawić?" Krzyś ochoczo skinął głową i pobiegł razem z nowymi kolegami w kierunku placu. Chłopcy bawili się świetnie. Skakali na trampolinie, grali poduszko-piłkami, biegali dookoła lizakowych drzew. Krzyś przeleciał się nawet czerwonym samolotem pośród balonowych chmur, a gdy tylko poczuł się zmęczony zabawą, przysiadł na jednym z foteli i zamknął na chwilę oczy. Gdy ponownie je otworzył, był... w swoim pokoju, a nad nim stała mama. "Wstawaj śpiochu. Czas do przedszkola..." powiedziała z uśmiechem i ucałowała Krzysia w policzek.

Co dziwne, Krzyś nie czuł już wcale zmęczenia. Był wypoczęty i szczęśliwy. Nie mógł tylko uwierzyć w to, co się stało. Sam nie wiedział, czy to wszystko przypadkiem mu się nie przyśniło i chętnie opowiedziałby o tym mamie, ale...hmmm. W końcu w zaczarowanej krainie nie było dorosłych, więc może tylko dzieciom wolno było tam przebywać i może była to tajemnica, przeznaczona wyłącznie dla Krzysia. Postanowił, że nie powie rodzicom o swojej nocnej przygodzie. Z tajemniczym uśmiechem chłopiec wyskoczył z łóżka. Ten uśmiech towarzyszył mu przez cały dzień, aż do wieczora, a gdy nadeszła pora snu, chłopiec nie grymasił jak zawsze, tylko (ku zdumieniu rodziców) grzecznie położył się spać, jak gdyby przez cały dzień czekał właśnie na ten moment.

Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób tak naprawdę chłopiec znalazł się w zaczarowanej krainie. Jednak od tamtej pory Krzyś chętnie kładzie się do łóżka, a kiedy rano wstaje jest zawsze uśmiechnięty i wesoły. Być może dlatego, że co noc przenosi się w pewne niezwykłe miejsce...



3. Kropeczki małej Biedroneczki

- Amelia, Kornelia i Hanna Biegała

Na wielkiej łące za wzgórzem istniało małe królestwo o nazwie Zielonkowo. W Zielonkowie panowała już bardzo kolorowa wiosna. Owady wygrzewały się na zielonej łące w ciepłych promieniach słońca, a po niebie leniwie przesuwały się niebieskie chmurki. U państwa Biedronek niedawno na świat przyszły trzy prześliczne córeczki- Kasieńka, Marysieńka i kudłata Zosieńka, która obdarzona została bujną, kręconą grzywka. Pan Teodor i Pani Marianna nie mogli się nimi nacieszyć, gdyż dziewczynki były ich pierwszym potomstwem. Każda z sióstr, jak to u biedronek bywa, posiadała czerwoną sukieneczkę upstrzoną drobnymi, czarnymi kropeczkami. Życie dziewczynek upływało na beztroskich zabawach w gronie owadzich przyjaciół i sąsiadów.

Razu pewnego, gdy córki państwa Biedronek zajęte były grą w berka z koleżankami muszkami zerwał się silny wiatr, a błękitne niebo skryło się pod ciemnymi chmurami. Dziewczynki pierwszy raz spotkały coś tak dziwnego. Nie wiedziały co mają robić. Zdążyły tylko złapać się dużego liścia paproci.Po chwili wiatr przestał wiać i koleżanki odetchnęły. Jednak okazało się, że jednej z biedronek ktoś ukradł kropeczki z sukieneczki. Zosieńka była bardzo smutna, a dziewczynki nie wiedziały jak jej pomóc. Przypadkiem przelatywała koło nich motyla mama ze swymi pociechami. Gdy dzieci opowiedziały jej co się wydarzyło postanowiła im pomóc. Zwołała zebranie sąsiadów i po chwili wszyscy już szukali czarnych kropek. Każdy zaglądał nawet w najmniejsze zakamarki, a kropeczek jak nie było tak nie było. Znajoma pszczoła wyczerpana długimi poszukiwaniami postanowiła posilić się pyłkiem z kwiatka i gdy tak przykucnęła zobaczyła w oddali małego pajączka Krzyżaczka tkającego wielką pajęczynę. Podfrunęła do niego bliżej, bo chciała przyjrzeć się jego pracy, a wtedy dostrzegła w kącikach pajęczyn poszukiwane przez wszystkich kropki. Opowiedziała pajączkowi co się wydarzyło, a on w pośpiechu zapakował kropeczki w zielony listek i polecił pszczole, by ekspresem odniosła zgubę właścicielce. Okazało się, że to wiatr nicpoń porwał kropeczki biedronki. Mała Zosieńka bardzo ucieszyła się z odzyskania swoich kropek, a jej sukienka wreszcie wyglądała normalnie.

Państwo Biedronek zaprosili wszystkich znajomych i przyjaciół na wielki bal w podziękowaniu za poszukiwania i okazaną pomoc.



4. Materiał prawdy

- Katarzyna Warszawska – Ryterska

Za górami za lasami w niewielkiej osadzie żył sobie szewczyk. Był bardzo biedny, ale posiadał niezwykły dar – potrafił szyć przepiękne buty. Zrobione przez niego trzewiki, pantofle czy czółenka były tak misternie wykonane, że mieszkańcy pobliskich wsi i okolic zwykli nazywać go Wielkim Mistrzem. Pewnego dnia szewczyk wyruszył do miasta kupić materiały na nowe buty. Będąc na bazarze usłyszał wołanie nadwornego krzykacza: „Ten śmiałek, który przyniesie księżniczce najpiękniejsze pantofelki zostanie jej mężem i następcą króla”.

Szewczyk od dawna zakochany był w księżniczce, ale wiedział, że jest zbyt biedny aby być godnym jej szlachetnej ręki. Jego miłość była jednak tak wielka, że postanowił zawalczyć o serce księżniczki. Na miejskim targu kupił najpiękniejszy materiał na jaki było go stać od kupców ze wschodu. Starzec o arabskich rysach sprzedający mu materiał powiedział: „Pamiętaj, że kupujesz nie byle jaki materiał, ale materiał prawdy”. Szewczyk nie zrozumiał słów kupca. Zapłacił mu należycie, tkaninę schował do swojej sakwy i wrócił do domu. Jeszcze tego samego dnia zaczął szyć buciki dla królewny. Szył przez całą noc bez ustanku. Nazajutrz zaniósł pantofelki na zamek księżniczki gdzie przekazał je królewskiemu słudze.
- Czyim posłańcem jesteś? - spytał nadworny jegomość.
Szewczyk nie miał odwagi przyznać się, że buty są jego dziełem dlatego rzekł:
– Trzewiki zrobił Wielki Mistrz – to powiedziawszy wrócił do swojego skromnego domu.

Tymczasem księżniczka oglądała wszystkie buty, które otrzymywała od swoich wielbicieli. A były ich setki, a może nawet tysiące. Brała je do ręki wzdychając: – Ach, gdyby chociaż jedna z tych par butów była zrobiona dla mnie z miłości, a nie z chęci zagarnięcia mojego bogactwa – myślała.

Wtedy królewski sługa przyniósł jej trzewiki od szewczyka. Księżniczka spojrzała na nie ze zdumieniem. Były skromne, uszyte z niezwykłą starannością. Nie miały tak jak pozostałe buty złotych nici, pereł czy drogocennych kamieni dlatego wydały jej się wyjątkowe i urzekły ją.
- Od kogo są te trzewiki – dopytywała
- Od Wielkiego Mistrza – powiedział sługa.
Włożyła trzewiki na nogi i rzekła: Chciałabym ujrzeć prawdziwe oblicze tego Wielkiego Mistrza. I nagle ukazał się jej przed oczami obraz młodego szewczyka szyjącego trzewiki, które miała na nogach. Księżniczka od razu zrozumiała, że buciki są zaczarowane i że pokazują prawdę. Wówczas rzekła: chciałabym ujrzeć tego, który uszył dla mnie trzewiki z prawdziwej miłości, a nie z chęci wzbogacenia się. I ponownie ukazał jej się obraz szewczyka, tym razem kupującego dla niej materiał. Zrozumiała, że znalazła prawdziwą miłość. Udała się do swego ojca i wszystko mu opowiedziała. Król początkowo nie był zachwycony z wyboru biednego szewczyka na męża, ale zrozumiał, że tylko dzięki prawdziwej miłości jego dziecko będzie szczęśliwe i tylko prawdziwa miłość mogła dać biednemu szewczykowi odwagę, by sięgnąć po coś, po co żaden inny człowiek na jego miejscu nie śmiał by sięgnąć – po serce królewny. Jeszcze tego samego dnia król rozkazał przyprowadzić do siebie szewczyka po czym uroczyście ogłosił zaręczyny młodych. Wyprawił tak huczne wesele jakiego oczy nie widziały ani uszy nie słyszały, a szewczyk i królewna żyli długo i szczęśliwie.



5. Nela i „ubogi” Książę

- Godbe Egwuatu

Dawno, dawno temu, żyła sobie mała dziewczynka o imieniu Nela. Mieszkała wraz z rodzicami i piątką rodzeństwa na skraju lasu. Rodzina ta, bardzo się kochała, ale żyli oni w skrajnym ubóstwie. Nela bardzo chciała, by rodzinie niczego nie brakowało, ale nie wiedziała jak może pomóc.

Pewnego dnia, gdy ciężko pracowała w ogrodzie, zauważyła, że z zarośli ktoś ją obserwuje. Cichutko podeszła do nieznanego przybysza i z lękiem odsunęła zarośla. Okazało się, że był to chłopiec wyglądający na włóczęgę. Miał obdarte, stare ubrania, a jego stopy były bose. Dziewczynka szybko zdjęła swoje jedyne buty i podarowała je chłopcu. Mamę poprosiła, by ta pocerowała jego ubrania. I cała uboga rodzina zaprosiła chłopca na przyszykowany przez mamę obiad. Nela odmówiła dziś jedzenia, by chłopiec mógł najeść się do syta.

Po obiedzie, gdy wszyscy chcieli wrócić do swych prac, chłopiec wstał i powiedział: " Dziś dowiedziałem się, co to jest bezinteresowna pomoc, dobroć i miłość. Wasza rodzina jest przykładem dla wszystkich. Ja jestem synem Króla i Królowej tego Państwa. Zapraszam was do naszego królestwa. Od dziś niczego Wam nie będzie brakować. I jeśli pozwolicie to poproszę waszą córkę, Nelę o rękę. Uczynię z niej najpiękniejszą księżniczkę. Dziękuję za wszystko co dla mnie uczyniliście i pozwólcie, że się w ten sposób odwdzięczę.

Rodzina od tej pory była jeszcze szczęśliwsza ponieważ mieli wszystkiego pod dostatkiem. I mimo podarowanego bogactwa pozostali dobrymi, skromnymi i kochającymi się ludźmi. Nela została księżniczką i wraz z księciem troszczyli się o wszystkich obywateli swojego Państwa.




6. Opowieść o czekoladowej babeczce

- Paulina Nosek

Pewnego niezwykłego, zimowego wieczoru, na kuchennym stole odbyło się zebranie. Większość przyszła bardzo punktualnie, oczywiście oprócz spóźnialskich siostrzyczek rodzynek sułtańskich, które z prawdziwym sułtanem nie miały nic wspólnego (wszak przecież nie nosiły turbanów!)

Mąka przysiadła pod ścianą, poważny mikser - król kuchni rozsadził się na samym środku, bo zawsze musiał być w centrum uwagi, na spodeczku pozostałym po popołudniowej herbatce przycupnął cukier puder i głaskał po kosteczkach swoją koleżankę czekoladę. Orzeszki radośnie się rozsypały między wszystkimi i uroczo uśmiechały się do jajek.

- Do mamy dzisiaj przyszła koleżanka Anka i przyniosła niezwykłe ciastko! - zachwycił się mikser.
- Było mięciutkie jak puszek naszego kota - psota, ciemne jak ten gburek kakao, pięknie przystrojone kolorową spódniczką i pachniało szczęściem - dodała zachwycona łyżeczka.
- Wyglądało trochę jak baba wielkanocna, którą mama piecze na Wielkanoc.. - uzupełnił przemądrzały widelec ze starej, babcinej zastawy. - Trochę tak, tylko jakby mniejsza ta baba.. taka babeczka!

Całe kuchenne towarzystwo było rozemocjonowane nowym deserem i postanowili odkryć jej magiczną recepturę. Księżniczka serwetka przyniosła okruszki babeczki i jury w składzie: król mikser, królowa foremka i najcenniejsza szlachcianka - filiżanka z chińskiej porcelany zabrało się do smakowania, testowania i pisania przepisu na słodką muffinkę.

- Z pewnością jest w niej czekolada i kakao. - orzekł dumnie król i starannie stawiając każdą literkę zapisał w przepisowniku.
- Wyczuwam w składzie mąkę, jajka, proszek do pieczenia a nawet piracki składnik rozgrzewającej herbaty - rum! - dodała filiżanka. A trzeba jej to przyznać - zna się na rzeczy. Wiele lat spędziła w dłoni starego marynarza, który na emeryturze osiedlił się w Chinach, choć nie miał skośnych oczu. Foremka wyczuła maślany posmak prawdziwego, wiejskiego masła i mleka prosto od krowy w łaty.

No to chyba mamy już wszystko! - wyskoczyła jak Filip z konopii, jak zwykle w gorącej wodzie kąpana, zaparzaczka. Wszyscy zaśmiali się z niej po cichutku ale natychmiast zaczęli odmierzać składniki i mieszać je razem w czerwonej, zdobionej kolorowymi kropkami misce.

Wpadły do niej dwa jajka od kur dziadka, trzy porządne łyżki masła - bo jak wiadomo, z masłem wszystko lepiej smakuje, kilkanaście kostek mlecznej, rozpływającej się w ustach czekolady, a stara waga odmierzyła odważnikami trzysta gram mąki. 'Zaczarowanym pyłkiem' jakim się tytułuje proszek do pieczenia dodali pulchności, całości dodał aromatu rum i afrykańska wanilia prosto z dalekiego Madagaskaru.

Ale chwila, chwila.. kogoś nam brakuje! Król mikser męczy się, poci, stęka przeciągle - a w misce zamiast pięknego, gładkiego ciasta jakieś grudki, cząstki, oj nie tak to miało wyglądać.. Kiedy wszyscy w ciszy zamarli zastanawiając się o czym zapomnieli, kuchnię wypełnił głośny śmiech królowej. - Oj głuptaski kochane! Zabrakło czegoś mokrego! Mleko, no chodźże tu kolego! Łaciatek na wyczucie dolał białego mleka do ciasta, Król zamieszał i nagle zamiast grudek powstało lśniące i przepięknie pachnące ciasto.

Foremka włączyła piekarnik na sto osiemdziesiąt stopni i poprosiła swojego męża pędzelka o posmarowanie jej rozpuszczonym masełkiem. Łyżka wlała po dwie łyżki ciasta do foremki, a ona wskoczyła radośnie do pieca.

Wszyscy zasiedli przed szklanym ekranem jak przed najlepszym, oscarowym filmem. Uważnie oglądali fascynujące babeczki, które z minuty na minutę coraz bardziej rosły, dosłownie rosły jak na drożdżach, choć przecież ich w sobie nie miały. Po dziesięciu minutach wysunęły się na gorącej szufladce, a rękawice w kwiaty postawiły je na stole.

Kuchenne królestwo było zachwycone ich dziełem i pysznym, czekoladowo - waniliowym zapachem. Pamiętając, że nie wolno jeść ciepłego ciasta, w obawie przed bólem brzuszka, ze zniecierpliwieniem czekali aż ostygną.

Pierwszą spróbował król - ugryzł delikatnie, posmakował, popił odrobiną mleka i zastygnął w milczeniu. Nad jego zmiksowaną głową zaczęły iskrzyć się gwiazdki, jego oczy zaczęły się uśmiechać a mieszaczki aż zadrżały.
- Są o wiele lepsze niż mamy koleżanki!
Towarzystwo się rozsiadło i z rozkoszą skonsumowali pozostałe babeczki.

Wiedząc, że to co stworzyli było doskonale, szybciutko upiekli kolejną partię, księżniczka chusteczka zwinęła się w kolorowe spódniczki, a jej znajoma złota wstążeczka zawiązała w kokardkę.
Tak pięknie ozdobione muffinki przywitały rano mamę, która niezwykle się ucieszyła i podziękowała swojej magicznej kuchni. Jedną babeczkę zaserwowała swojej córeczce Aurelce na śniadanie z butelką jej najlepszego na świecie, mamusinego mleczka.



7.

- Agnieszka Ścibińska

Sto lat temu, a może dwieście, wraz rodzicami mieszkała mała dziewczynka. Była bardzo radosnym dzieckiem, uwielbiała się bawić i śpiewać piosenki. Dziewczynka była bardzo szczęśliwa, ale miała jeden wielki problem- nie potrafiła sama zasypiać. Rodzice robili wszystko, by ulżyć swojej córeczce- śpiewali kołysanki, nosili na rękach, tulili, kołysali, głaskali po główce i opowiadali bajki. Nikt nie potrafił im pomóc, wszyscy rozkładali ręce w bezradności.

Pewnego dnia mama dziewczynki wpadła na pomysł: „Wybiorę się do czarodzieja. On jest naszą ostatnią nadzieją”. Tak też zrobiła. Czarodziej mieszkał na skraju ciemnego lasu. Droga do niego wiodła przez gęsty las, rwący potok i kamieniste wzgórze. Mama postanowiła jednak wybrać się w tę drogę, bo tylko czarodziej mógł im pomóc. Po długiej wędrówce dotarła na miejsce. Opowiedziała magowi o swojej córeczce i jej problemie. On na to rzekł: „Jestem potężny, ale moja siła ma też swoje granice. Problem, z którym przychodzisz jest bardzo ciężki, ale znam sposób, by go rozwiązać. Przygotuję czarodziejski pył, który zdmuchniesz na główkę córeczki i od tej pory będzie potrafiła sama zasypiać”. Usłyszawszy tę wiadomość, mama była bardzo szczęśliwa. Potężny mag dodał jednak: „Aby móc przygotować czarodziejski pył, potrzebuję płatków najpiękniejszego kwiatu na świecie. Rośnie on w Dolinie Zapomnienia. Jego światło widzialne jest w promieniu stu mil i to ono poprowadzi cię do niego. Pamiętaj jednak, droga jest długa i ciężka, a ty pod żadnym pozorem nie możesz zamienić nawet jednego słowa z tymi, których spotkasz po drodze, cokolwiek by się działo”.

Mama wyruszyła w poszukiwaniu najpiękniejszego na świecie kwiatu. Jego blask wyznaczał jej kierunek. Po kilku godzinach wędrówki znalazła się na wielkiej polanie. Leżał na niej ranny jeleń. Mimo, że nie miała zbyt wiele czasu, zatrzymała się, by mu pomóc. Zerwała garść dziwnych ziół, roztarła je w dłoniach i posmarowała nimi ranę zwierzęcia. Osłoniła go od wiatru i słońca, by spokojnie móc ruszyć w dalszą drogę. Przechodząc przez ciemny las, usłyszała za sobą głos: „Dzień dobry. Dokąd idziesz?” Zza drzewa wychyliła się postać starszej kobiety. Mama przypomniała sobie szybko przestrogę czarodzieja, by nie rozmawiać z nikim napotkanym. Kobieta podeszła bliżej i rzekła: „Wiem kim jesteś i wiem, dokąd zmierzasz. Czarodziej okłamał cię, ale ja mogę ci pomóc. Powiedz mi tylko jak ma na imię twoja córeczka”. Mama już miała się odezwać, gdy zza zarośli wyskoczył olbrzymi jeleń. Podniósł kopyta do góry i zawołał do niej: „Nie mów nic. To zła czarownica, która kusi cię, byś nigdy nie dotarła do kwiatu. Pomogłaś mi, teraz ja pomogę tobie. Jestem zaczarowanym jeleniem, królem tego lasu”. Mama wskoczyła na grzbiet jelenia i razem pognali w głąb lasu. Jeleń zatrzymał się i rzekł: „Tutaj kończy się nasza droga. Za tym pagórkiem znajdziesz to, czego szukasz”. Wręczył jej mały czerwony woreczek: „Znajdziesz w nim magiczne kamienie. Gdy zerwiesz już płatki kwiatu, rzuć kamieniami o skałę, a one przeniosą cię do miejsca, o jakim pomyślisz”. Po tych słowach pożegnali się, a jeleń jednym susem zniknął gdzieś wśród drzew.
Kwiat, który ujrzała mama był rzeczywiście najpiękniejszy na świecie- miał śnieżnobiałe płatki, pokryte złotym pyłem, a jego blask oślepiał jak słońce. Mama podeszła ostrożnie i zerwała kilka płatków. Były delikatne jak nic na świecie. Po chwili wyciągnęła z czerwonej sakiewki kamienie i rzuciła nimi mocno o skały, mówiąc w myślach: „Zabierzcie mnie do domu czarodzieja”.

Po chwili otworzyła oczy i zorientowała się, że jest w domu wielkiego maga. Wręczyła mu płatki i usiadła w kącie, czekając na pył. Czarodziej długo krzątał się po izbie, dosypywał do płatków różne składniki, dolewał kolorowe płyny, a następnie wszystko wrzucił do młynka, który obrócił to w pył. Wręczył mamie, mówiąc: ”Byłaś dzielna, odważna i dobra. Dlatego pył ten jest nagrodą za to wszystko. Posyp nim delikatnie główkę swojej córeczki. Od tej pory będzie ona zasypiać, gdy tylko poczuje zmęczenie, a jej sny będą piękniejsze od wszystkich marzeń świata”

Po powrocie do domu, mama podeszła do swojej kochanej córeczki, która płakała ze zmęczenia i bezradności. Posypała pyłem główkę dziecka, które w jednym momencie zamknęło oczy. W jednej chwili w całym domu było słychać jedynie głośne chrapanie dziewczynki, która wreszcie uśmiechała się słodko przez sen. Od tej pory dziewczynka zasypiała sama, gdy tylko robiła się senna, by móc opowiedzieć następnego dnia rodzicom te wszystkie piękne sny, które wyśniła poprzedniej nocy.

Więcej w dziale: Bajki na dobranoc:

O tym, jak księżna Kinga solą obdarowała polskie ziemie - Agnieszka Ostrowska

Bajki na dobranoc

Rzecz działa się za czasów księcia krakowskiego Leszka Białego. Wraz z żoną, księżniczką ruską Grzymisławą, zamieszkiwali na Wawelu. Pewnego czerwcowego dnia urodził im się synek, który...

Pchły na wakacjach. Przygody psa Syfona - Iwona Kamińska

Bajki na dobranoc

Dzisiaj, kiedy siedziałem na trawniku, poczułem straszne swędzenie, tuż pod ogonem. Przestraszyłem się, że psie sprawy nie do końca się udały. Czasem tak bywa. Nie będę tego tłumaczył,...

Pióra motyla - Robert Karwat

Bajki na dobranoc

Płatek Tęczy był dziwnym motylem, bo chciał latać jak ptaki. Podziwiał je, szybujące wysoko pod chmurami na szeroko rozpostartych skrzydłach. Zazdrościł im, gdy przemykały z taką szybkością,...

Strach ma wielkie oczy - Celina Zubrycka

Bajki na dobranoc

Nowy, ładny dom cieszył Filipa. Nareszcie miał swój pokój – ładne meble i ustawione tylko jego książki i zabawki. No i łóżko – jak prawdziwy wóz strażacki ze światłami, kołami...

Zakazana zabawa - przygody psa Syfona - Iwona Kamińska

Bajki na dobranoc

Dzisiaj, gdy tylko Pani otworzyła drzwi, jak zwykle pobiegłem, żeby się z nią przywitać. Naprawdę, nie ma piękniejszej chwili od tej, gdy wraca do domu. Zaraz potem, Pani bierze smycz i...

Przeczytaj również

Warto zobaczyć