Mama miała wypadek. W sobotę rano, na dwa tygodnie przed Wigilią. Kiedy nikt nie spodziewał się katastrofy. Tata spał, zmęczony po nocnym dyżurze w szpitalu. Janek zamknął się w pokoju i groźnie powiedział, żeby mu nie przeszkadzać. Mama, z Frankiem zawieszonym na plecach w chuście, grzebała w spiżarni w poszukiwaniu
przyprawy do piernika. A Basia kiwała się na kuchennym stołku i też grzebała, tylko że palcem w jogurcie.
– Zuzia powiedziała – zawołała w kierunku spiżarni – że święty Mikołaj nie istnieje.
Ze spiżarni dobiegło westchnienie.
– Powiedziała – Basia włożyła sobie do ust garść oblepionych jogurtem czekoladowych kulek – że jesztem głupie dżeczko, jeszli wierzę w szwiętego Mikołaja, bo to wszystko brzdura.
Mama wyszła ze spiżarni, poprawiła chustę z Frankiem i wprawnym ruchem zmiotła ze stołu okruszki po śniadaniu Janka.
– Nie mów z pełna buzią – rzuciła w stronę Basi. – I przestań się kiwać na krześle.
– Zuzia powiedziała – ciągnęła nie zrażona Basia – że chyba nie myślę, że że jakiś krasnal czerwonej czapce pod rzucam i prezenty.
– Piernikowy potwór! – zawołała radośnie Basia i wyciągnęła przed siebie ręce upaćkane lepką masą.
– Uaaaaa! Uciekajcie wszyscy! Nadchodzę! Zerwała się z krzesła i wybiegła z kuchni.
– Basiuuu! – zawołała za nią Mama. – Wracaj! Rozniesiesz ciasto po całym domu.
Było już jednak za późno. Lepkie kleksy z ciasta wskazywały drogę, którą przebiegał piernikowy potwór. Mama w końcu osaczyła go w łazience. Oczyszczony i umyty potwór powrócił do kuchni. Mama położyła Frania do łóżeczka, wyrobiła ciasto i zawołała Janka, żeby i on powykrawał trochę pierniczków. A sama poszła posprzątać łazienkę.
Fragmenty pochodzą z książki Basia i Boże Narodzenie