Szlak Orlich Gniazd – to jest doskonały pomysł na wakacyjną podróż. Można przeznaczyć kilka dni urlopu lub rozłożyć trasę na wolne weekendy i aktywnie spędzać niedziele z dziećmi. Chcieliśmy podążyć tropem historii, a z powodu braku możliwości urlopowych wybraliśmy drugą opcję. Tym razem na cel obraliśmy Zamek w Ogrodzieńcu. Proponuję najpierw wejść na stronę internetową zamku, gdyż często odbywają się tam imprezy, turnieje bractw rycerskich lub pokazy konne, co dla dzieci jest nie lada atrakcją i dodatkowo działa na wyobraźnię.
Wyruszyliśmy z samego rana, gdyż z Krakowa do Ogrodzieńca jest 65km, co daje ponad godzinę drogi samochodem. Dzięki temu uniknęliśmy problemów z parkowaniem, chociaż pod sam zamek nie da się podjechać samochodem. Droga do zamku wyłożona jest asfaltem, a po bokach rozłożone są stoiska z pamiątkami. Wejście do zamku jest płatne.
Nie sprawdziliśmy wcześniej Internetu, lecz dopisało nam szczęście. W tym dniu odbywała się historyczny festyn Ogniem i Mieczem z okresu potopu szwedzkiego. Z zamku zostały bardzo dobrze zachowane mury i sam zamek oszałamia swym rozmiarem. Weszliśmy bramą główną, lecz zanim dotarliśmy do zamku właściwego minęło sporo czasu. Na terenie podzamcza były już porozkładane namioty, a ludzie przebrani w stroje z tamtej epoki. Rycerze, damy, szlachcice, chłopi - ten miał miecz, tamten prowadził konia, jakaś kobieta gotowała gulasz na ogniu, ktoś inny przygrywała na instrumencie… Najmłodszy przyglądał się zafascynowany, nie mogąc oczu oderwać. Zanim wszystko obejrzeliśmy minęła godzina i jeszcze musieliśmy obiecać, że później tu wrócimy. Dopiero wtedy udało nam się dotrzeć do głównego dziedzińca.
W zamku jest wiele pomieszczeń i podestów do zwiedzania, wszystkie udostępnione dla turystów, chociaż wózki dziecięce trzeba zostawić na dziedzińcu. Mury zamkowe jakby wyrastały ze skały i pozostało wiele komnat, więc nie trudno sobie wyobrazić jak wyglądał zamek w czasach swojej świetności. Efekt psują jedynie kramy na dziedzińcu, które sprzedają chińskie pamiątki, burząc atmosferę i klimat zamku. Gdyby w sprzedaży mieli rękodzieło lub lokalne wyroby, komponowałoby się to z wizerunkiem zamku, a tymczasem… no cóż. Na szczęście dziecko nie zwróciło na nie większej uwagi, gdyż bardzo chciał wspiąć się na najwyższą wieżę. Można się tam dostać tylko odsłoniętymi krętymi schodami, które mieszczą zaledwie jedną osobę. Coś dla ludzi o mocnych nerwach lub bez lęku wysokości. Jedną ręką kurczowo trzymałam się słupa, drugą mocno ściskałam dłoń syna, starając się nie zauważać mizernej barierki i rosnącej przestrzeni za nią. Na szczęście dzieci nie zwracają uwagi na takie błahostki jak lęk wysokości. Na samej górze czekał przepiękny widok. Jeden z tych co zapiera dech w piersiach. Ogromna przestrzeń, las, w oddali majaczy gród Birów, a na dziedzińcu krzątają się „rycerze”, którzy z tej wysokości wyglądają jak pilnie pracujące mrówki.
W zamkowych komnatach jest również małe muzeum z bronią, strojami z różnych epok, eksponatami z okolicznych wykopalisk i makietami zamku. Trochę zmęczeni zawędrowaliśmy do zamkowej Karczmy, która jak się później okazało została umieszczona w dawnych zamkowych spichlerzach. Sama karczma wygląda jak żywcem przeniesiona z XIII wieku - z drewnianymi, biesiadnymi stołami, kamienna posadzką i wilgotnymi murami. Coś dla tych którzy jeszcze bardziej chcą poczuć atmosferę tamtych czasów.
Po wyjściu z głównego zamku, udaliśmy się do Sali Tortur, którą szybko opuściliśmy. Uznałam, że tłumaczenie 4-latkowi do czego służyła „żelazna dziewica”, czy krzesło nabijane gwoździami to trochę za dużo. Spokojnie jednak można tam wejść z większymi dziećmi. Sala tortur nie jest wielka i ma zaledwie kilka eksponatów, które są opisane.
Czas mijał błyskawicznie i doprawdy nie wiem kiedy upłynęły 4 godziny. Jest to jeden z piękniejszych zamków w okolicy Krakowa i jeśli ktoś lubi takie wyprawy, zdecydowanie nie będzie zawiedziony. Po powrocie od razu zaczęliśmy planować, które Orle Gniazdo zobaczymy następnym razem.
Bożena Kołacz
Więcej zdjęć poniżej (kliknij, aby powiększyć):