Pewnego sierpniowego poranka, gdy również dla mamy nadszedł czas urlopu, wybrałyśmy się na wycieczkę do Ogrodzieńca. Trafić nie było trudno, ogromne ruiny jurajskiego zamczyska górują nad okolicą. Zaparkowałyśmy nasz samochód na jednym z prywatnych parkingów i dalej ruszyłyśmy piechotą.
U podnóża zamku, za wysokim ogrodzeniem znalazłyśmy przestrzeń jakby stworzoną z myślą o dzieciach. Dziewczynki najpierw pobiegły oglądać zamki "dla małych rycerzyków", jak to same określiły. Uważnie szukały wrót do każdego z zamków i zastanawiały się, jak wrogowie mogli je zdobyć, skoro były osadzone na wysokich skałach i otoczone tak grubymi murami.
Z ogromnym zainteresowaniem studiowały mechanikę maszyn oblężniczych, katapultę i balistę. Madzia, jako świeżo upieczona zuchenka, stwierdziła, że namówi druhny do zrobienia podobnej machiny na następnym obozie. :)
Po wysiłkach intelektualnych przyszedł czas na szaleństwa na placu zabaw, który zachwycił zarówno sześcio-, jak i dziewięciolatkę, a z tego co widziałam dwulatki też miały tam co robić.
Patrząc okiem rodzicielskim, plac zabaw urządzony jest bardzo bezpiecznie - wyścielony miękką wykładziną, toalety perfekcyjnie czyste i obsługa zarówno w kasie, jak i w kawiarni bardzo sympatyczna. Po przerwie na pyszne gofry dziewczyny nabrały sił i ochoty, by zobaczyć prawdziwy zamek, więc przeniosłyśmy się nieopodal, do ruin zamku w Ogrodzieńcu...
Joanna Dulak