O kulisach powstawania serialu Kacepriada z okazji premiery DVD opowiada Marcin Hycnar – serialowy tata Kacpra
Jesteś znany szerokiej publiczności ze swoich ról teatralnych oraz filmowych, ale to zaledwie wycinek Twojej pracy. Reżyserujesz, wykładasz na wydziale reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej, pełnisz funkcję dyrektora artystycznego Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Od wielu lat zajmujesz się także dubbingiem…
Wychodzę z założenia, że różnorodność jest twórcza i stąd tyle różnych dróg, którymi staram się podążać. Wydaje mi się, że tylko wtedy można zachować jakąś świeżość w pracy artystycznej, nie odcinając kuponów od tego, co się zrobiło do tej pory. Dodatkowo to świetna okazja, by sprawdzić się na wielu polach, co jest szczególnie kuszące dla człowieka, który tak, jak ja nie wyobraża sobie siedzenia za biurkiem 8 godzin dziennie i przybijania tych samych pieczątek dzień w dzień. Znam siebie na tyle i wiem, że ciężko odnajduję się w robieniu czegoś jednego przez dłuższy czas, stąd nieustanne poszukiwania okazji do zmiany. Raz idę w stronę reżyserii, innym razem w stronę filmu, telewizji czy teatru, z którego wyrastam w takim fundamentalnym sensie. Jeszcze innym razem w stronę dubbingu, czego efektem jest m.in. udział w Kacperiadzie.
W Kacperiadzie podkładasz głos pod postać taty tytułowego bohatera - Kacpra. Opowiedz o swojej postaci.
Tata Kacpra, z zawodu pisarz, jest człowiekiem z ogromną wyobraźnią, co czyni go niezwykle ciekawą postacią i często skutkuje sytuacjami, w których zachowuje się jeszcze bardziej dziecinnie niż 7 – letni Kacper. Ojciec i syn tworzą taki mały domowy kosmos, w którym to ten duży często inspiruje małego do różnych dziwactw i głupstw, w których niejednokrotnie odnajduje się dużo lepiej. Jest to naprawdę zwariowana postać, przez co mam dla niej bardzo dużo sympatii. Na drugim biegunie jest mama Kacpra, z zawodu psycholog zwierząt, która jest w tym gronie postacią tonującą. Na jej tle ojciec wydaje się jeszcze bardziej pokręcony, co akurat dla aktora podkładającego głos jest niezwykle ciekawe do grania.
Ile jest Ciebie w postaci taty Kacpra?
W postaci taty Kacpra jest przede wszystkim mój głos, ale oprócz tego jest może jakaś taka część mnie, która jest bardziej szalona i która mogłaby sobie pozwolić na jakieś ekscesy. Biorąc pod uwagę moją osobowość, w życiu raczej nie jestem aż tak zwariowaną osobą, dlatego pracę przy Kacperiadzie traktuję jako pretekst do tego, żeby się pobawić. Oczywiście każdy z nas – ja prywatnie i moja postać znajdujemy się w zupełnie innym życiowym momencie. Ja nie mam dzieci, więc sztuka ich wychowywania jest mi w gruncie rzeczy nieznana, ale z drugiej strony patrząc na tatę Kacpra można odnieść wrażenie, że on także nie jest wybitnym ekspertem w tej dziecinie i dopiero uczy się na własnych błędach.
Masz niezwykle bogate doświadczenie w pracy aktora dubbingowego, jednak w przypadku Kacperiady nie chodziło wyłącznie o podłożenie głosu pod istniejącą postać. Na czym polega różnica?
W tradycyjnym dubbingu otrzymujemy gotowy utwór i to my musimy się wpasować w obrazek, oddać jego klimat i charakter, spełniając oczekiwania reżysera i scenarzystów. W przypadku Kacperiady sytuacja była odwrotna. Często nagrywaliśmy dialogi zupełnie bez obrazka i dopiero to nagranie miało posłużyć jako pretekst do rysowania animacji. Dla aktora to, że można wszystko i nie ma żadnych ram, w które trzeba się wpasować, to z jednej strony duża odpowiedzialność, dużo większa niż w przypadku dubbingu w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, ale z drugiej strony też większa frajda, bo jako twórca ma większy wpływ na efekt końcowy. Może zaproponować jakieś niuanse, charakterystyczności, rozwiązania, na które niekiedy nie wpadnie scenarzysta. I nagle przy pracy z reżyserem w studio okazuje się, że trafiamy na coś, co brzmi świeżo, coś fascynującego albo kuszącego i idziemy w to.
Czy na etapie nagrywania poszczególnych dialogów widzicie już charakter danego odcinka serialu?
Nagrywając dialogi Kacperiady, braliśmy udział tylko w jakichś małych cząstkach tych historii. Te 7-minutowe odcinki, bo tyle one trwają, zawierają dużo więcej scen, wydarzeń, więcej wątków fabularnych niż te, za które my, konkretne postaci, odpowiadamy. Więc chociażby z tego powodu zobaczenie odcinka serialu w większej części było dużym przeżyciem. Dopiero na takim etapie mogliśmy zobaczyć w jakim kontekście funkcjonujemy jako postaci, mogliśmy usłyszeć innych bohaterów, z którymi nie graliśmy. Kiedy po pierwszy raz usłyszałem Kasię Kwiatkowską, która w rewelacyjny sposób podkłada głos za mamę Eryczka, poczułem wielką frajdę, że biorę udział w zakrojonym na tak szeroką skalę przedsięwzięciu.
W prace nad Kacperiadą było zaangażowanych aż 5 reżyserów i 3 scenarzystów. Jak się pracuje w takim dużym zespole?
Wydaje mi się, że fakt, że twórców jest kilku, a do tego kilku z nich odpowiada jednocześnie za reżyserię oraz scenariusz wpłynął na to, że każdy z odcinków idzie w nieco inną stronę. Myślę, że już na samym początku twórcy musieli między sobą ustalić podstawy i fundamentalny charakter postaci. Pracując nad postacią taty Kacpra wiedzieliśmy, że trzon jest jeden i wokół niego próbowaliśmy warianty. Fakt, że w nagraniach uczestniczyło kilku twórców tak naprawdę bardziej pomagał niż przeszkadzał. Kilkakrotnie zdarzyło się, że dopiero ktoś nieobciążony emocjonalnym stosunkiem do swojego dzieła, potrafił podać jedno słowo, jakąś zupełnie intuicyjną uwagę, która pozwalała na wydobycie czegoś jeszcze, jakiegoś niuansu, co z pewnością przysłużyło się serialowi.
Co Twoim zdaniem czyni Kacperiadę wyjątkowym serialem?
W przypadku Kacperiady wyjątkowo zagrało połączenie dużej dawki humoru z tzw. wartością edukacyjną. I od razu uspokajam, że mówiąc „edukacyjną” nie mam na myśli żadnego rodzaju propagandy konkretnego systemu wychowawczego. Serial Kacperiada w zabawny i ciepły sposób podejmuje problemy, z którymi mogą się spotkać rodzice w procesie wychowawczym. Każdy z tych trudnych tematów życia rodzinnego jest potraktowany z przymrużeniem oka, a jednocześnie pozwala na refleksje. To jest świetne, że to działa w takim połączeniu i że jedno nie przeszkadza drugiemu. Co więcej, wydaje mi się, że ten kontrast robi dobrze obydwu sferom.
Bajki Twojego dzieciństwa…
Gdybym spróbował sięgnąć pamięcią do mojego dzieciństwa, to przychodzą mi do głowy Smerfy, Miś Koralgol, Gumisie i bajki Hannah Barbera na kasetach VHS. Wspominam te animacje z dużym sentymentem. Wydaje mi się, że w porównaniu z tym, co dzisiaj proponuje się dzieciakom, były to historie nieco inaczej opowiadane, bardziej linearnie. Wątki fabularne były dłuższe, historia się sączyła i dzieci wytrzymywały tę dawkę fabuły. Natomiast dzisiaj świat poszedł w tę stronę, że jest bardzo dużo bodźców, a rozwój elektroniki, informatyki, mediów społecznościowych etc. sprawił, że trudno utrzymać uwagę widza. Wszystko musi się dziać szybciej, więcej się musi zmieniać na tym obrazku. I to jest chyba najistotniejsza, najbardziej zauważalna zmiana w stosunku do tego, co pamiętam ze swojego dzieciństwa.
A odbiorca nadal jest ten sam?
I tak i nie. Mam wrażenie, że szczególnie w ostatnich latach stworzyła się przestrzeń dla filmów, które zapraszają przed ekrany w równym stopniu dzieci i dorosłych. To połączenie jest o tyle ciekawe, że nie mamy już do czynienia z sytuacją, w której dorośli muszą się nudzić na filmach dla dzieci. Narracje są prowadzone są na dwóch poziomach – opowiadamy historię dzieciom i puszczamy oko do dorosłych. Każdy znajduje coś dla siebie. I dokładnie z takim typem narracji mamy do czynienia w przypadku Kacperiady. Co więcej, historia opowiedziana w Kacperiadzie nie jest wyłącznie popisem wyobraźni scenarzystów czy jakąś koncepcją graficzną, bo tu zawsze jest coś pod spodem. Koligacje wewnątrzrodzinne i trudny proces wychowania młodego człowieka splatają się w opowiedzianą w niebanalny sposób komedię obyczajową dla dzieci i dorosłych.