Każde rodzinne święta niosą za sobą bagaż zmysłowych odczuć: smaków i
zapachów, ale także dźwięków czy kolorów, które to z kolei składają się na
niepowtarzalne przeżycia.
W moim domu smakiem i zapachem, a nawet dźwiękiem Świąt, jest zdecydowanie mak. Czuć go, gdy mama mieli go kilkakrotnie na kutię. Potem, gdy potrawa jest już gotowa, to właśnie smak maku dominuje nad resztą - pszenicą, miodem i bakaliami, które są jego ozdobami. Wreszcie słychać mak, gdy wszystkim chrzęści w zębach i gdy potem każdy próbuje wydłubać zza zębów to małe, zdradliwe, ale tak pyszne ziarenko.
Dźwiękiem świąt zawsze były kolędy, grane przez mojego Dziadka Gienka na pianinie w salonie. Brzmi to wręcz filmowo, ale miałam przyjemność w tym filmie uczestniczyć, co ogromnie mnie cieszy, a dziś także i wzrusza, bo w tym roku to już piąta Wigilia bez Dziadka. Dziadek zawsze dziarsko komenderował i rzucał tytuł kolędy, po czym bezzwłocznie zaczynał ją grać, a każdy szybko musiał odnaleźć tekst kolędy w śpiewniku i włączyć się do chóru śpiewających.
Najpiękniejszym i myślę, że całkiem oryginalnym przeżyciem wigilijnym jest jednak dla mnie... wietrzenie pokoju. Dla nas, wówczas małych dzieci i ukochanych wnucząt Dziadków, kolacja wigilijna była owszem smaczna, ale równocześnie stanowiła wydłużenie drogi do rozpakowania prezentów. Gdy więc już ta lekcja cierpliwości się kończyła, dorośli zawsze wyganiali nas do kuchni i zamykali drzwi pod pretekstem "wywietrzenia salonu z zapachu potraw". Gdy my grzecznie siedzieliśmy na babcinych kuchennych taboretach, dorośli szybko przenosili prezenty z szafki w sypialni pod choinkę. Po "wietrzeniu" pokoju zawsze więc podarki pojawiały się magicznie pod zielonym drzewkiem. :-)
Dorota Wanat
Zgłoszenie wysłane na konkurs "Smaki i Zapachy Świąt"