Moje święta zaczynały się od momentu, kiedy do drzwi pukał kościelny. Był wysoki na czarno ubrany, a na głowie miał kapelusz. W ręku trzymał dużą teczkę, w której równo ułożone leżały opłatki. Tylko u niego można je było kupić.
Delikatnie włożone w białą serwetkę na górnej półce szafy miały przetrwać do Wigilii.
Po ich zakupie nadchodził czas pieczenia pierników. Trwało to zawsze kilka dni. Zanim zostały schowane do wyściełanej walizki, która do tego była przeznaczona, najpierw były udekorowane. Pamiętam jak księżyce, gwiazdki, choineczki leżały na wielkim stole kuchennym, a ich zapach unosił się po całym mieszkaniu. Po zapachu goździków nadchodził czas zapachu czosnku i marianku.
Był to zapach białej kiełbasy, którą w moim domu zawsze się robiło.
Po upieczeniu pierników i zrobieniu kiełbasy rozpoczynało się generalne sprzątanie, oraz robienie zakupów. Jednej rzeczy moi rodzice nie musieli zdobywać: pomarańczy. Brat mojego taty mieszkał w Londynie i dwa razy w roku przesyłał paczkę, w tym na Boże Narodzenie. Paczka była dość duża i była dzielona na dalsza i bliższą rodzinę. Były w niej tylko pomarańcza i cytryny, ale dla nas było to coś więcej. Dlatego właśnie zapach tych owoców zawsze będzie się mi kojarzył z Wigilią.
Przed samymi świętami trudno było się wykąpać, bo w wannie jak co roku pływały karpie. Naturalnie zdobyte przez mojego tatę. Tak samo do jego obowiązku, a raczej myślę, że sprawiało mu to dużo radości, było przyniesienie do domu choinki, którą wraz z nami w dzień Wigilii ustrajał.
Sam dzień Bożego Narodzenia był dniem, w którym cała rodzina czuła ważność tego dnia. To my córki nakrywałyśmy stół białym obrusem i kładłyśmy odświętną zastawę. W kuchni królowa moja mamusia, gdzie miała do zrobienia mnóstwo pysznych rzeczy, takich jak: zupę grzybową, która była ugotowana na grzybach przez nią zebranych, kapusty z grzybami, grochu z kapustą, makiełek, karpia gotowanego i smażonego i wiele innych potraw.
Jednak największym hitem był szary sos, który robiła tylko raz w roku, właśnie na Wigilię. Robi się go z karmelu i zasmażki. Dodaje się cytrynę, odrobinę czerwonego wina, rodzynki i migdały. Coś pysznego. Po zjedzeniu wieczerzy śpiewaliśmy kolędy. Jeszcze słyszę mocny głos taty, który wtórował nad naszymi. Wieczorem zmęczeni, ale jakże szczęśliwi szliśmy na pasterkę.
Pamiętam jedno Boże Narodzenie, gdzie nastrój był jeszcze bardziej uroczysty. Powodem tego był telefon. Jak wspomniałam mój tatuś miał brata w Londynie. Nie widzieli się od dnia wybuchu wojny, a czas o którym pisze to 1970 rok. Był to rok, w którym nastąpiła pewna odwilż i można już było bez obaw zamawiać rozmowy międzynarodowe. Czekało się nieraz kilka dni, słychać było słabo, ale połączenia były.
Cała rodzina zebrała się w naszym nie dużym pokoju i czekała na dźwięk telefonu. Połączenie trwało może piętnaście minut, ale wuja choć na chwilę porozmawiał z każdym z nas, a potem on i jego żona w Anglii, a my w Polsce zaśpiewaliśmy wspólnie kolędę, Cicha Noc.
Nie trudno się domyśleć, że łzy wzruszenia każdy miał na policzku i uścisk w sercu. Za te święta pachnące piernikami, pomarańczami i miłością jaką się czuło dziękuje moim Rodzicom.
Krystyna Sajkowska
Zgłoszenie wysłane na konkurs "Smaki i Zapachy Świąt"