To był czas powojennej mobilizacji, by życie zaczęło wracać do normalności, brakowało jedzenia, nie brakowało za to ogromnego serca rodziców i ich szczególnej miłości do nas, którą przekazali nam na zawsze. Tata niejednokrotnie powtarzał, pamiętajcie dzieci / było nas czworo /, by nigdy nikt przez was nie płakał, a gdyby na waszej drodze stanął ktoś głodny podzielcie się ostatnia kromką chleba i tak też niejednokrotnie było.
Każde święta w naszym, rodzinnym domu były ogromnym wyzwaniem dla mamy, a szczególnie Boże Narodzenie, bardzo pieczołowicie przygotowała potrawy na Wigilijny stół, które tego dnia były symbolem Wieczerzy Pańskiej.
Pod biały obrus kładła sianko, a na nim dodatkowo jeden pusty talerz dla zbłąkanego wędrowca, rozkładała przygotowane potrawy, musiało być ich dwanaście, jak dwunastu Apostołów, opłatek, chleb razowy, karp w galarecie, kutia, kluski z makiem, zupa z suszonych grzybów z kluskami, naleśniki z prażonymi jabłkami, kompot z suszonych jabłek i gruszek, groch z kapustą, pierogi z kapustą, śledzie w oleju z cebulką, a do popicia czerwony, postny
barszczyk.
Karp do dzisiaj w moim domu jest przygotowywany tylko w galarecie, bo jak mawiał tata, nie powinno się go smażyć, bo to szlachetna, królewska ryba, nigdy nie dodawano do galarety żelatyny, mama gotowała go na malutkim ogniu, tak długo, że zalewa była przezroczysta i zastygała w kilka godzin.
Nie mogliśmy doczekać się Wieczerzy, burczało w brzuszkach, bo był to postny dzień i taki do dzisiaj zachowujemy, nie mogło się zdarzyć, że ktoś odmówił skosztowania jakiejkolwiek potrawy, mama mówiła, że może to przynieść głód, który i tak był prawie na co dzień.
Pierwszą potrawą po podzieleniu się opłatkiem, była kromka chleba.
Smak potraw przygotowywanych przez mamę czuję do dzisiaj, a szczególnie jej karpia i pierożki z kapustą, którą długo smażyła na patelni, dodawała do niej podsmażoną na złoty kolor cebulkę i mielony, czarny pieprz.
A, co ze Świętym Mikołajem zapytacie, otóż czasami zabrakło prezentów, ale były uściski, tulenia do serca rodziców i radość z Narodzenia Jezuska.
Każdego roku szliśmy opatuleni do naszego Kościoła na Pasterkę, by po powrocie, jak najszybciej dotrzeć do spiżarni z ukrytymi smakołykami.
Mistrzostwem świata, jak na owe czasy było kruche ciasto z powidłami śliwkowymi, które mama sama smażyła na zimę, a do którego dodawała bardzo dużo, słodkiej kruszonki, oraz przepyszny piernik z orzechami.
Choinka pod którą leżał mały Jezusek / oczywiście lalka /, ubrana była w malutkie, czerwone jabłuszka, orzechy, kolorowe świeczki i bardzo długi łańcuch wykonany przez nas z krepiny, czasami cukierki, ale to była rzadkość, po prostu z braku funduszy.
Chociaż, już nie ma z nami rodziców, zachowujemy ich tradycję do dzisiaj, zapach choinki z zielonego świerku, na której wieszamy szklane i plastikowe bombki, malutkie jabłuszka, orzechy włoskie ubrane w folię aluminiową, długie łańcuchy i dużo, różnych cukierków, których nie mieliśmy dawniej, a co najważniejsze, przygotowujemy potrawy, których zapachy roznoszą się po całym domu, nie wymyślamy innych, bo te są najsmaczniejsze.
Jestem szczęśliwa, że dzięki Państwu mogę choć w namiastce powspominać czas Bożego Narodzenia, dziecięcy, spędzony z rodzicami.
Zbliżają się oczekiwane przez wszystkich Święta Bożego Narodzenia 2016 roku, życzę Państwu wspaniałych spotkań w gronie rodzinnym, z pełnymi smakołyków talerzami, dużo zdrowia przesyła...
Krystyna Ring
Zgłoszenie wysłane na konkurs "Smaki i Zapachy Świąt"