Święta mojego dzieciństwa były po prostu bajkowe. Przygotowania do nich zaczynały się z chwilą , gdy ojciec przywoził do domu kupionego na wsi świniaka. Na stole w kuchni najpierw go ,,rozbierano", szynkę do wędzenia, część mięsa na kiełbasy, nóżki i głowę na galaretę. Babcia mieliła mięso, przyprawiała i napełniała nim flaki. W kuchni pachniało przyprawami: majerankiem, czosnkiem, rozmarynem. Wpatrywałam się w smutny świński ryj i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w zamglonych oczach widzę niemy wyrzut. Dwa dni przed Wigilią do kuchni wkraczała mama. Zaczynało się wielkie pieczenie, poprzedzone wyrabianiem drożdżowego ciasta.- Nie żałuj Mania jaj, nie żałuj, drożdżowe lubi jaja, mówiła babcia. Wyrobione ciasto stawiano w pokoju koło pieca. Rosło i pachniało. Piekła z niego mama strucle makowe z ogromną ilością rodzynek i orzechów. Potem kręciła twaróg na sernik. Ucierała go ręcznie, niemalże godzinami, dodając stopniowo składniki. Zapach wanilii potęgował piękno i tajemniczość atmosfery świątecznej. Gdy ciasta piekły się w piekarniku węglowym pod czujnym okiem mamy, babcia doprawiała mięso na gołąbki i opowiadała o kolędnikach .
-Przychodziły przebierańce i pukały we drzwi. Na czele szedł gwiaździoch z gwiazdą przymocowaną ruchomo na kiju. Za nim Matka Boska szła, i Józef święty z laską szedł, i anioły jakby prosto z nieba, i zły Herod, i diabły różnorakie z piekła rodem, i turoń z kłapiącą mordą, i pasterze. Wchodziły do izby i przedstawienie dawały, jak to się Jezusek maluchny urodził. A diabły na koniec mówiły do Heroda:
- ,,Za twe zbytki, chodź do piekła boś ty brzydki".
I dalej go widłami kłuć po zadzie, i po zadzie go, i po zadzie, powtarzała wbijając widelec w mięso na gołąbki.- A śmiechu było, co niemiara, takie ci figle płatały. Na koniec gospodarze dawały kolędnikom, a to jajków, a to placka słodkiego, a to kawał kiełbasy. No i jak już obeszły kolędniki wszystkie chałupy, to szły pohasać do gospody. Pojadły, popiły tęgo, że i nieraz za łby się brały.
- Matka Boska też?- pytałam zdziwiona.
- No jaka ty Hanusia durnowata, przecie to przebierańce były, zapalczywie odpowiadała babcia.
W ranek wigilijny ojciec przynosił choinkę, świeżą, pachnącą. Ustawiał ją w pokoju pod oknem, żeby chłodniej miała. Ubieranie choinki zaczynało się od założenia na jej czubku szklanej, złotej gwiazdy. Potem razem z bratem zdobiliśmy ją kolorowymi bombkami, własnoręcznie zrobionymi grzybkami z wydmuszek, ciasteczkami w kształcie serca, aniołami z papieru , łańcuchami z bibuły. Na koniec ojciec przyczepiał do gałązek uchwyty z malutkimi świeczkami. Przypalał jedną lub dwie i dech zapierało z podziwu. Najpiękniejsze cudo świata.
Babcia lepiąc pierogi z kapustą już kolędowała swoim niskim, mówionym basem.
- ,,Mizerna, cicha stajenka licha..."
Ojciec włączał się w kolędowanie ze swoim mocnym, pięknym tenorem, że aż ciarki chodziły po plecach z wrażenia. Ja co chwilę zerkałam za okno, żeby tym razem nie przegapić przyjścia świętego Mikołaja, w którego długo i zawzięcie wierzyłam. Mama szykowała stół. Wszyscy z powagą składali sobie życzenia, łamiąc się opłatkiem, po czym ojciec mówił:
- A zobaczta dzieciaki, co tam pod choinką leży. Znowu przegapiony święty Mikołaj, i znów , jak co roku snute przypuszczenia , którędy się dostał niezauważony. Po wieczerzy wigilijnej długo śpiewano kolędy. A ja , jak zwykle zasypiałam pod choinką bamboszami i pomarańczą od Mikołaja rozanielona i szczęśliwa.
Anna Karolewska
Zgłoszenie wysłane na konkurs "Smaki i Zapachy Świąt"