Dom. Duży stół. Babcia, mama, wujkowie, ciocie, kuzyni, kuzynki, rodzeństwo. Łącznie prawie 30 osób. Trzy psy, osiem kotów, chomik i rybki, przecież w Wigilię nikt nie powinien być sam, nawet jeśli jest „tylko” małym zwierzakiem. Sąsiad przebrany za Mikołaja… i karpie… koniecznie pływające w wannie. Ciepło i miłość. Zapach kompotu z suszu…
Latem, kiedy śliwki dojrzały, a gruszki nabrały mocy odbywał się iście czarodziejski rytuał – trzeba było wybrać najokazalsze gruszki, jabłka, śliwki. Umyć, najlepiej wodą ze studni za domem, wyszorować dokładnie, pokroić najcieniej jak się da. Następnie nawlekaliśmy te nasze przezroczyste plasterki na nici kłując przy tym niemiłosiernie nasze palce, a najwyższe z nas zawieszało te nasze łańcuchy owocowe na werandzie. I tak sobie schły nabierając zapachu lata, słońca, beztroski. Wysuszone czekały w płóciennym woreczku, aby zapach kompotu wypełnił dom już o świcie w wigilijny poranek. W wielkim garnku lądowały nasze ususzone plasterki, garść rodzynków, kilka uwędzonych śliwek przesiąkniętych zapachem sosnowych igieł. To była magia… Nagle działo się coś niezwykłego… Dom wypełniał się zapachem miłości. Niecierpliwie marzyliśmy wręcz aby spróbować tego magicznego płynu…
Godziny, które ciągnęły się nam niemiłosiernie wypełnialiśmy zabawą na powietrzu, pamiętacie Anioły na śniegu? Nasze podwórko w Wigilię usiane było takimi Aniołami i dziećmi z czerwonymi policzkami od mrozu . Czasem czas wypełniał nam wujo, który zabierał nas na kulig! Ale była radocha! Starsze dzieci oczywiście zajmowały najlepsze, bo najbardziej wywrotne miejsca na ostatnich sankach, a nam, maluchom pozostawały bezpieczne, w naszym mniemaniu nudne saneczki z przodu. Do naszych obowiązków należało przyniesienie sianka pod świąteczny obrus. Szalone zabawy w stodole, skakanie na siano z sąsieków i zakłady, które z nas wejdzie najwyżej, na sam czubek misternie ułożonych snopków słomy.
Kiedy na niebie pojawiła się pierwsza Gwiazdka w domu wesoło buzował ogień pod rozgrzaną do czerwoności kuchnią węglową, karp się smażył, kutia nosiła ślady naszych palców (bo przecież ile można czekać), choinka błyszczała od barwnych lampek, kolorowych lampek i ozdób wykonanych przez nasze nieporadne ręce. Opłatek dumnie prezentował się na sianku, a w dzbanku pysznił się kompot. Wszyscy odświętnie ubrani, życzenia wypowiadane z serca i kolędy… „Do szopy, hej pasterze”… Prezenty – czekolady i mandarynki od razu lądowały w naszych brzuchach, książki wędrowały z rąk do rąk, ci bardziej niecierpliwi pod choinką czytali pierwsze rozdziały pasjonujących przygód Ani, Lessego, Lisy, Piotrusia Pana czy Guliwera. Pasterka, na której większość czasu przespaliśmy stojąc na mrozie przytuleni do siebie… Powrót do domu radosną kompanią… A przed snem obowiązkowy kubek gorącego kompotu wigilijnego. Ten zapach, smak kompotu to dla mnie magia świąt!
Tegoroczny już czeka na grudniową noc pełną cudów!
Anna Marecka
Zgłoszenie wysłane na konkurs "Smaki i Zapachy Świąt"