Odkąd zostałam mamą, a to już prawie 6 miesięcy, nie mam zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, bo jako mama karmiąca po prostu na zbytnie szaleństwa nie mogę sobie pozwolić. Nie da się jednak ukryć, że dla zachowania zdrowia psychicznego konieczne są chwile, jakie mogę spędzić bez dziecka, robiąc coś, co lubię, na co mam ochotę. Mimo, że spodziewałam się, iż macierzyństwo to ciężka sztuka, to przyznam jednak, że były - i czasem jeszcze są - momenty, które mnie przerastają. Niedostatecznie dużo mówi się o macierzyństwie bez lukru... Pięknie wyglądająca, wypoczęta, radosna mama i wiecznie szczęśliwe, śmiejące się dziecko z gazet czy reklam telewizyjnych? Niestety - macierzyństwo w realu wygląda trochę inaczej... Są momenty zwątpienia, jest płacz, są nerwy, rutyna, nieprzespane noce, brak akceptacji, chaos, trudności z oswojeniem się z naszym nowym życiem. Sama przechodziłam nieraz już takie dni, czasem tygodnie, pogrążona w depresji. I wiem już, co może takiej mamie pomóc. Po pierwsze: codziennie należy mieć czas dla siebie. I mimo, że nie zawsze uda się wtedy wyjść do galerii handlowej, kina, na spotkanie z przyjaciółką to można ten czas spędzić także w domu, ale tak, by wypocząć. Po drugie - należy mieć dalekosiężne plany. Czy wizja wyjechania gdzieś na weekend majowy nie jest kusząca? Czy też opcja jakiejś soboty, gdy może uda się podrzucić dzieciątko dziadkom i mieć noc dla siebie i swego partnera? Albo jak za dawnych lat wyjść z przyjaciółmi choćby do pubu? Takie myśli trzymają mnie w trudnych momentach przy życiu :)
No, ale wróćmy do tego, jak można zrelaksować się w tych chwilach, kiedy dzieckiem zajmuje się ktoś inny.
Otóż po pierwsze - relaks typowo kobiecy = czas spędzony w łazience. Do tej pory nie wyobrażałam sobie, że zwykły prysznic może dać tyle radości, tak zrelaksować i stać się rytuałem! Po całym dniu z małym, gdy mąż wraca z pracy i może się nim zająć, ja mykam do łazienki i mam czas dla siebie. Robię sobie moje małe domowe SPA.
Rozpoczynam od zamknięcia drzwi od łazienki i włączenia mp3 z małymi głośniczkami. To znak dla mojego męża - "traktuj to jakby mnie nie było w domu!".
Konieczny do stworzenia imitacji SPA jest odpowiedni klimat. Niestety, o klimacie rodem ze SPA na Bali mogę pomarzyć, ale nie zawadzi zapalić zapachowe świeczki. Malutkie płomyczki ogrzeją nie tylko powietrze, ale i atmosferę :)
Nie jestem posiadaczką wanny, nad czym mocno ubolewam, ale i z tym jakoś sobie radzę. W końcu cały dzień czekałam na tę przyjemność, więc taki drobiazg mnie nie zniechęci. Siadam w brodziku i rozpoczynam od głowy - moczę ją i myję szamponem. Zaraz potem nakładam na nią odżywczą maseczkę i póki co prysznic wyłączam. Maseczka wnika w głąb włosów, a ja zajmuję się resztą.
Teraz czas na peeling. Wcieram go w całe całe ciało, skupiając się na "problematycznych" miejscach, gdzie w akcję wkracza także szorstka rękawica do masażu. Niestety, po ciąży jeszcze nie doszłam do swojej dawnej formy, więc na tej czynności muszę się mocno skupić...
Po obowiązkowym peelingu czas na większą przyjemność. Bohaterami tej części mojego domowego SPA są: mięciutka myjka oraz mocno pachnący i pieniący się żel pod prysznic. Opieram się plecami o kafle, masuję ciało wodą z prysznica, rozkoszuję się zapachem, bawię pianą. Ach, takie zwykłe, codzienne czynności potrafią sprawić wiele radości!
Po spłukaniu ciała i włosów czas na relaks poza kabiną prysznicową ;) Owijam się puszystym ręcznikiem i wyciągam z szafki arsenał... (czyt. mały kramik drogeryjny) ;) I rozpoczynamy aplikację....
Kremik nawilżający na buzię.
Żel chłodzący pod oczy i na powieki.
Balsam ujędrniający biust ruchem okrężnym na piersi.
Balsam przeciw rozstępom na brzuch.
Serum antycellulitowe ruchem z dołu w górę na uda i pośladki.
Pachnący olejek nawilżający na kolana, łydki, ręce i plecy.
Krem rozgrzewający na stopy.
Potem pozostaje mi już tylko owinąć się szlafroczkiem, usiąść, oprzeć, nogi podnieść do góry i rozkoszować chwilami z samą sobą. Ciepła woda i pachnące kosmetyki kojąco wpływają na duszę, na moje nieraz skołatane nerwy, działają odprężająco. I już trochę łatwiej mi wrócić do rzeczywistości, gdy słyszę "Ej, siedzisz tam już półtorej godziny...!" ;)
Jest to jedna z metod, jakie stosuję by się zrelaksować, ale nie jedyna. Przyznam, że czasem jestem tak zmęczona, że mi się nawet tego nie chce. Wtedy z pomocą zawsze, nieodmiennie przychodzą książki. Od zawsze lubiłam czytać, był to świetny sposób na spędzenie wolnego czasu, na oderwanie się od codzienności, na poprawę humoru. Ktoś kiedyś powiedział, że ten, kto czyta książki żyje podwójnie. Poszłabym nawet dalej - ten, kto czyta książki przeżywa życia bohaterów powieści, a więc ma możliwość przeżycia dziesiątek czy setek równoległych żyć. W rzeczywistości, co prawda, sami kierujemy naszymi poczynaniami, tworzymy własny świat, jednak przeważnie jest on w pewien sposób ograniczony, nie możemy sobie pozwolić na to, by być na przykład pracującą matką, a jednocześnie wyjeżdżać w odległe zakątki świata, tropiąc przestępców, czy też - mając męża - przeżywać romanse z tajemniczym mężczyzną poznanym w barze lub żyjąc w szarej Polsce korzystać z bogactwa i luksusów Nowego Yorku... A książki właśnie tę możliwość nam dają. I z tego dobrodziejstwa korzystam. Sięgam po te, które poprawiają nastrój - współczesna literatura kobieca, która często napisana jest lekkim piórem, z polotem oraz humorem. Zawsze jednak, zanim sięgnę po książkę, umawiam się z mężem, że teraz on zajmuje się dzieckiem i udaje, że mnie nie ma w domu. Zamykam się w sypialni, wyciągam na łóżku, stawiam obok ulubioną herbatę i mogę zaczynać przygodę...
Czasem, gdy nie mam ochoty jednak ani na kąpiele, ani na czytanie książek, a czasu na spotkanie z przyjaciółką jest za mało, wtedy relaksuję się przy internecie. Nie spodziewałam się tego, ale na forum udało mi się poznać naprawdę wspaniałe osoby, z którymi jestem w kontakcie niemal codziennie od pierwszych miesięcy ciąży. I przyznam, że niestety stało się tak, że to one są mi teraz bliższe niż moje koleżanki z mojego życia sprzed ciąży. Niestety - życie się zmienia, my się zmieniamy; czas i wydarzenia weryfikują pewne sprawy. I jak się okazało, myślę, że nie tylko w moim przypadku, większość moich znajomych nie utrzymuje ze mną już kontaktu. Mimo, że ja jestem otwarta i nie należę do osób mówiących tylko o swoim dziecku, to ich spojrzenie na moją osobę się po prostu zmieniło. A w internecie? Na zaprzyjaźnionym forum mam mnóstwo koleżanek, które borykają się z takimi samymi jak ja problemami, są na takim samym etapie macierzyństwa, w życiu towarzyskim czy prywatnym napotykają na takie same problemy. I jest to relaksujące - wziąć na kolana laptopa, zrobić kubek gorącej czekolady i pogadać o tym jakiego koloru była kupka i ile śliny wyciekło dziś z buziola naszej pociechy :)
Aleksandra F.