Mamą Franka jestem od miesiąca. I dopiero (albo już) kilka dni temu udało mi się, dzięki wsparciu Męża, znaleźć trochę czasu dla siebie... Wcześniej oczywiście skupiałam się wyłącznie na poznawaniu własnego Syna, naszej zagadki, którą wspaniale odkrywać każdego dnia. Czasami jednak, mimo tej wielkiej radości jaką jest macierzyństwo i obcowanie z Maleństwem, które nosiło się pod sercem 40 tygodni, pragnęłam odrobiny wytchnienia i powrotu do beztroskich czasów. Krótkie spacery po osiedlu, celem produkcji czerwonych krwinek, stawały się niewystarczające.
Mój kochany Mąż, którego pomoc jest nieoceniona, wziął sprawy w swoje ręce i kilka dni temu załatwił sobie wolne w pracy i kazał mi "zaszaleć". Mimo pewnych wątpliwości, postanowiłam wykorzystać ten wspaniały prezent (nie wiadomo w końcu kiedy taka okazja się powtórzy) i umówiłam się do mojego fryzjera, by nareszcie przynajmniej moje włosy odzyskały kolor i kształt.
Wizyta była cudowna. Nie dość, że akurat tego dnia zima postanowiła trochę odpuścić, świeciło przepiękne słońce i miałam wrażenie, że wszyscy ludzie dookoła chłoną tę wspaniałą aurę, to jeszcze masaż głowy i cudowna fryzura sprawiły, że poczułam się zadbaną kobietą... Tak, tak. Nie najlżejszy poród, okres połogu i związane z tym dolegliwości, sprawił, że od dawna nie lubiłam patrzeć ani w lustro, ani w obiektyw ukochanego aparatu fotograficznego. Brak czasu (a także ochoty i siły) na ułożenie włosów, wzięcie wspaniałej, gorącej kąpieli, ubranie się w ulubione ciuchy (tu także przeszkodę stanowił rozmiar moich bioder) powodowało, że miałam czasami wyrzuty sumienia w stosunku do Męża ( i do siebie). Na szczęście On wciąż powtarzał, że dla Niego jestem tak samo piękna, a nawet piękniejsza niż dotychczas, mimo braku tych wszystkich elementów, które towarzyszyły mi do chwili pojawienia się na świecie Franka.
Wracając jednak do pierwszych chwil poświęconych tylko sobie, muszę przyznać, że siedząc na fotelu fryzjerskim przemknęła mi myśl, że jednak powinnam bardziej skupiać się na Cudzie, które czeka na mnie w domu, niż na sobie. Po chwili jednak dotarło do mnie, że moje samopoczucie jest także ważne dla mojego Syna. On wyczuwa każdy mój nastrój i jemu też ulega. Szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. Postanowiłam zatem pamiętać, że wszystko co robimy dla siebie, robimy także dla naszych Pociech. Nie należy mieć żadnych wyrzutów sumienia, pod warunkiem oczywiście, że nie umyka nam to, co najważniejsze - dobro naszego dziecka...
W drodze powrotnej do domu, wstąpiłam jeszcze do sklepu, kupiłam Mężowi jego ulubioną czekoladę i z ogromną radością w sercu i na twarzy przekroczyłam próg mojego mieszkania. A tam czekały na mnie dwie najważniejsze obecnie dla mnie osoby - Synek i Mąż. Cudowne uczucie.
Ania L.