„Milion dobrych uczynków” Arnfinna Koleruda to jedna z tych książek, którą bierze się do ręki i chce natychmiast przeczytać. Czy to zasługa chwytliwego tytułu, czy zapowiedzi tematu? Pewno w wielu przypadkach obie odpowiedzi mogą być twierdzące. Mnie urzekła świetna okładka Marty Ruszkowskiej - odpowiedzialnej także za wywarzone ilustracje, które przeplatając tekst dawały chwilę wytchnienia i przyjemności wizualnej. Mam przekonanie, że młody czytelnik je doceni, tym bardziej, że temat książki wymaga przynajmniej kilku przystanków na refleksję.
„Powieść o pieniądzach – bez bałwochwalstwa i bez hipokryzji” – czytamy na okładce. Duża to obietnica, ale i spore uproszczenie, bo choć rzeczywiście o wygranej w totolotka książki dla młodzieży jeszcze na polskim rynku nie było, po lekturze nie może opuścić mnie wrażenie, że to książka o zupełnie czymś innym.
Owszem, mamy tu nastoletniego Franka i mamę, do której pewnego dnia los się uśmiecha i otrzymuje ogromną wygraną. Od tej chwili mamy nagromadzenie pytań, jak zmieni się sytuacja bohaterów i zmienią się oni sami.
Rzesze potrzebujących chyba nikogo w tej sytuacji nie dziwią. Nie dziwią prośby i propozycje dzieci ze szkoły Franka, nie dziwią kontakty ze strony rodziny, nie dziwi zainteresowanie mediów lub inne traktowanie kobiety w miejscu pracy. 24 miliony to kwota, która zapewnia beztroskie życie bez potrzeby pracy, zwłaszcza na wyczerpującym i niskopłatnym stanowisku fizycznym.
Mnie dziwi postawa matki, która nie wykorzystuje nawet małej części środków, by zapewnić dziecku to czego do tej pory nie miało, jeśli nie w sensie fizycznym to chociaż w kontekście edukacji, rozwoju, poszerzania horyzontów, a przede wszystkim możliwości spędzania wspólnie czasu.
To czego brakuje wszystkim współczesnym dzieciom i to czego brakuje wszystkim współczesnym rodzicom – czas wspólny – matka Franka zamienia na stabilną posadę sprzątaczki-milionerki. Nie podoba mi się postawa matki, która owszem – może być zagubiona – ale jest przede wszystkim niedojrzała.
Wspólne wakacje skutkują patologiczną znajomością Franka i uczestnictwem w okrutnym eksperymencie społecznym, sprawdzającym co można zrobić za relatywnie duże wynagrodzenie. Można na kogoś oddać mocz, można też niemal się zabić… Dorośli czytelnicy znają sporo takich afer z nagłówków gazet. Mam nadzieję, że młody czytelnik nie znajdzie w tym inspiracji... Pytanie właściwe jest natomiast następujące: dlaczego nastoletni Frank spędza tyle czasu samotnie, bez opieki? Naprawdę nie chodzi tu o nadopiekuńczość. Zwyczajnie, pierwsza wspólna wycieczka zagraniczna zwykle generuje mnóstwo fantastycznych opcji do wspólnie spędzonego czasu? Tu – matka leży na plaży… opala się… a Frank zajmuje się sam sobą, bo niestety starszy kolega ma rację – wszystko jest bardziej fascynujące niż tak spędzone wakacje.
Konkurs, który matka ogłasza w lokalnych mediach, mający zmobilizować ludzi do bycia dla siebie milszymi, w którym do wygrania jest milion, jest z góry skazany na porażkę. Nie tylko dlatego, że nic tu nie jest przemyślane, że o braku regulaminu nie wspomnę, ale zwyczajnie dobre uczynki w trybie konkursowym są pozbawione podstawowego sensu jakim jest bezinteresowność i radość jaki ona niesie obu stronom.
Książka, jak na norweską powieść przystało pokazuje niuanse psychologiczne. Pokazuje emocje i relacje generowane przez to co nas spotyka. Pokazuje życie takie jakie jest, z blaskami i cieniami. Sytuacje nie maja oczekiwanego przez nas zakończenia, a bohaterowie zachowują się tak jak oni uważają za stosowne, mając za nic nasze zdanie.
Na tym tle głównym bohaterem jest Frank – nastolatek, który ma swój rozum, wartościuje rzeczywistość i choć czasami postrzega ją w dziecinny jeszcze sposób, często myśli rozsądniej od matki. Jednak nic, kompletnie nic od niego nie zależy.
„Milion dobrych uczynków” to dla mnie powieść właśnie o tym, jak późno nasze zdanie jako jednostek jest brane pod uwagę, jak wielu młodych zupełnie nie może liczyć na partnerskie relacje w rodzinie… jak wiele frustracji to budzi i do czego taka frustracja może prowadzić.
Książka jest godna polecenia młodzieży, ale powinna być obowiązkową lekturą przede wszystkim dla rodziców, bo zdecydowanie lepiej gdy uczymy się na błędach innych, niż własnych.