Warszawa

Rodzinny stan konta kontra relacje

Recenzja książki:

Milion dobrych uczynków

Milion dobrych uczynków

Arnfinn Kolerud
Marta Ruszkowska (Ilustr.)
...
od 10 lat
PATRONAT

Rodzinny stan konta kontra relacje

„Milion dobrych uczynków” Arnfinna Koleruda to jedna z tych książek, którą bierze się do ręki i chce natychmiast przeczytać. Czy to zasługa chwytliwego tytułu, czy zapowiedzi tematu? Pewno w wielu przypadkach obie odpowiedzi mogą być twierdzące. Mnie urzekła świetna okładka Marty Ruszkowskiej - odpowiedzialnej także za wywarzone ilustracje, które przeplatając tekst dawały chwilę wytchnienia i przyjemności wizualnej. Mam przekonanie, że młody czytelnik je doceni, tym bardziej, że temat książki wymaga przynajmniej kilku przystanków na refleksję.

 

 

„Powieść o pieniądzach – bez bałwochwalstwa i bez hipokryzji” – czytamy na okładce. Duża to obietnica, ale i spore uproszczenie, bo choć rzeczywiście o wygranej w totolotka książki dla młodzieży jeszcze na polskim rynku nie było, po lekturze nie może opuścić mnie wrażenie, że to książka o zupełnie czymś innym.

 

Owszem, mamy tu nastoletniego Franka i mamę, do której pewnego dnia los się uśmiecha i otrzymuje ogromną wygraną. Od tej chwili mamy nagromadzenie pytań, jak zmieni się sytuacja bohaterów i zmienią się oni sami.

 

 

Rzesze potrzebujących chyba nikogo w tej sytuacji nie dziwią. Nie dziwią prośby i propozycje dzieci ze szkoły Franka, nie dziwią kontakty ze strony rodziny, nie dziwi zainteresowanie mediów lub inne traktowanie kobiety w miejscu pracy.  24 miliony to kwota, która zapewnia beztroskie życie bez potrzeby pracy, zwłaszcza na wyczerpującym i niskopłatnym stanowisku fizycznym.

 

Mnie dziwi postawa matki, która nie wykorzystuje nawet małej części środków, by zapewnić dziecku to czego do tej pory nie miało, jeśli nie w sensie fizycznym to chociaż w kontekście edukacji, rozwoju, poszerzania horyzontów, a przede wszystkim możliwości spędzania wspólnie czasu.

 

 

To czego brakuje wszystkim współczesnym dzieciom i to czego brakuje wszystkim współczesnym rodzicom – czas wspólny – matka Franka zamienia na stabilną posadę sprzątaczki-milionerki. Nie podoba mi się postawa matki, która owszem – może być zagubiona – ale jest przede wszystkim niedojrzała.

 

Wspólne wakacje skutkują patologiczną znajomością Franka i uczestnictwem w okrutnym eksperymencie społecznym, sprawdzającym co można zrobić za relatywnie duże wynagrodzenie. Można na kogoś oddać mocz, można też niemal się zabić… Dorośli czytelnicy znają sporo takich afer z nagłówków gazet. Mam nadzieję, że młody czytelnik nie znajdzie w tym inspiracji... Pytanie właściwe jest natomiast następujące: dlaczego nastoletni Frank spędza tyle czasu samotnie, bez opieki? Naprawdę nie chodzi tu o nadopiekuńczość. Zwyczajnie, pierwsza wspólna wycieczka zagraniczna zwykle generuje mnóstwo fantastycznych opcji do wspólnie spędzonego czasu? Tu – matka leży na plaży… opala się… a Frank zajmuje się sam sobą, bo niestety starszy kolega ma rację – wszystko jest bardziej fascynujące niż tak spędzone wakacje.

 

Konkurs, który matka ogłasza w lokalnych mediach, mający zmobilizować ludzi do bycia dla siebie milszymi, w którym do wygrania jest milion, jest z góry skazany na porażkę. Nie tylko dlatego, że nic tu nie jest przemyślane, że o braku regulaminu nie wspomnę, ale zwyczajnie dobre uczynki w trybie konkursowym są pozbawione podstawowego sensu jakim jest bezinteresowność i radość jaki ona niesie obu stronom.

 

 

Książka, jak na norweską powieść przystało pokazuje niuanse psychologiczne. Pokazuje emocje i relacje generowane przez to co nas spotyka. Pokazuje życie takie jakie jest, z blaskami i cieniami. Sytuacje nie maja oczekiwanego przez nas zakończenia, a bohaterowie zachowują się tak jak oni uważają za stosowne, mając za nic nasze zdanie.

 

Na tym tle głównym bohaterem jest Frank – nastolatek, który ma swój rozum, wartościuje rzeczywistość i choć czasami postrzega ją w dziecinny jeszcze sposób, często myśli rozsądniej od matki. Jednak nic, kompletnie nic od niego nie zależy.

„Milion dobrych uczynków” to dla mnie powieść właśnie o tym, jak późno nasze zdanie jako jednostek jest brane pod uwagę, jak wielu młodych zupełnie nie może liczyć na partnerskie relacje w rodzinie… jak wiele frustracji to budzi i do czego taka frustracja może prowadzić.

 

 

Książka jest godna polecenia młodzieży, ale powinna być obowiązkową lekturą przede wszystkim dla rodziców, bo zdecydowanie lepiej gdy uczymy się na błędach innych, niż własnych.

Przeczytaj również

Polecamy

Warto zobaczyć