Lubiliście jako dzieci zaglądać do wnętrza domów bajkowych postaci? Bo ja bardzo! Czasy mojego dzieciństwa to bajka o Reksiu; ach, jak się czekało na odcinek, w którym można było zajrzeć do jego budy! Trzymam właśnie w rękach „Księżycowy sorbet” i zaglądam przez okna do wilczych mieszkań sześciopiętrowej kamienicy – zupełnie jak księżyc: trochę ukradkiem, jakbym podglądała, jednak całkiem bezkarnie. Tę książkę nie tylko się czyta, ale przede wszystkim ogląda. I to z niewysłowioną przyjemnością!
Mój pierworodny jeszcze długo po lekturze trzymał książkę na kolanach i przyglądał się detalom ilustracji, zastanawiając się, jakich materiałów użyła autorka (Beak Heena) do wykonania makiety kamienicy, z czego zrobiła księżyc i jak to możliwe, że wygląda on, jakby naprawdę świecił!
„Jak może smakować księżycowy sorbet?” – pytam. „Hmm…, na pewno jak arbuz, może też trochę jak wanilia… I mango. Tak, mango!” – stwierdza zdecydowanie M.
Lektura będzie dobrym punktem wyjścia do rozmów o odpowiedzialności za innych, współistnieniu w społeczeństwie. Ale także o stereotypach: w tej książce wilki spotykają się z królikami – i bynajmniej nie patrzą na siebie wzajemnie wilkiem.
Przy okazji dzięki nocie na końcu książki poznajemy koreańską legendę, do której nawiązuje „Księżycowy sorbet”.
Piękna, ciepła książka na dobranoc…
Aleksandra Struska-Musiał