Na leśnej polanie zawrzało, zatańczyło i zaświergotało. Posiadacze łap, skrzydeł i zwojów czym prędzej przybiegli i zamarli w zachwycie, bo na środku polany leżało Ono – złociste jajo, całe w srebrzyste kwiatuszki. Ten niezwykły egzemplarz stał się przedmiotem niemałego ambarasu, albowiem każde zwierzę chciało zostać jego rodzicem.
Moje śliczniuchne, moja sroczka, moja pisaneczka kwiecista – skrzeczała sroka.
Ojciec musi być piękny! Tak jak ja! Ono jest moje! - zafurkotał paw, nie kryjąc oburzenia. U mnie będzie miało jeszcze bezpieczniej! Moje jest!- kłapnął szczęką zębaty krokodyl.
Moje jest! Nie, bo moje! - w głos skrzeczeli, terkotali i kląskali mieszkańcy lasu. Nagle, na polanie pojawił się nowy ktoś – mądry kangur. I aż tupnął łapą, gdy pojął, o co toczy się spór. Wychowajmy je wszyscy razem! - zawołał. Uradowane (i trochę zawstydzone) zwierzęta, podzieliły się obowiązkami i roztoczyły nad jajem najlepszą opiekę.
Pewnego dnia kwiecista skorupka pękła, a z jajka wyłoniła się najpierw jedna krzywa noga, potem – druga krzywa noga, a na koniec – krzywy grzbiet z jajowatą główką zakończoną krzywym dziobem. I tak urodził się cały bury brzydalek.
Zwierzęta aż zafurkotały ze wzburzenia. To nie moje – zakukała kukułka. Moje też nie – mruknęli jednym głosem struś z pawiem. Ta pokraka nie może być nasza – ćwierknęły wróble półgębkiem i odwróciły się na pięcie. No cóż, wygląda na to, że jesteś mój – westchnął kangur i zaprosił malca do swej kangurzej torby.
Co stanie się z brzydalkiem o wyłupiastych oczach? Czy miłość może sprawić, że znów rozlegnie się świergolenie, trelowanie i kląskanie? Liliana Bardijewska opowiada poruszającą historię o tym, że "inne" nie oznacza "brzydkie". I że wystarczy krztyna miłości, by z serca wyłoniła się najpierw jedna trochę mniej krzywa noga, potem druga trochę mniej krzywa noga, a na końcu – trochę mniej krzywy dziób.
Agnieszka Szumańska