Lubicie zimę? Ja uwielbiam. Kocham lato, ale zima... ta ma jednak swój specyficzny i niepowtarzalny urok. Uwielbiam patrzeć wieczorem przez okno, gdy w świetle latarni chodniki pokrywa prószący delikatnie śnieg. Uwielbiam zimowe spacery z czerwonymi od zimna nosami i sankami ciągnącymi się z tyłu. Najlepiej, gdy świeci słońce, a śnieg w nim pięknie lśni. Uwielbiam śnieżkowe bitwy, a po tym wszystkim, gdy znów nadejdzie wieczór, z przyjemnością zakopuję się w koc, popijam gorącą herbatę z miodem i pomarańczą i czytam. Sobie i dzieciom. Najlepiej na zimowo oczywiście!
W tym roku zima ma dla mnie wyjątkowy charakter. Z niecierpliwością czekam na pierwszy górski wypad. Nie mój, ale nasz. Całej czwórki. Po długiej macierzyńskiej przerwie znów założę narty, a dla chłopaków będzie to stokowy debiut. Do wyjazdu jeszcze daleko, ale emocje już sięgają zenitu. Zwłaszcza gdy zerkam na okładkę zakamarkowej książeczki zatytułowanej Yeti. Białe choinki, prószący śnieg, dwóch małych kawalerów z deskami snowboardowymi pod pachą... no i biały misiek, znany bardziej jako Yecik, plecik, który samym sobą zapowiada ciekawą przygodę.
Lubię patrzeć na tę okładkę, zanurzając się w zimowym klimacie. Chłopcy jakoś nie potrafią zrozumieć tej mojej książkowej kontemplacji. Sami najchętniej zajrzeliby do środka już, teraz, zaraz. Ot, tak to już z tą dziecięcą cierpliwością bywa. No, ale jak tu czekać, gdy wewnątrz dzieją się takie fajne przygody. Jakie? Uno i Mati, chłopcy z okładki, gubią się w górskim lesie, a na ich drodze staje najprawdziwszy yeti. Uwierzycie? Bać się, uciekać? Zanim chłopcy zdołają cokolwiek pomyśleć yeti już ich porywa i zanosi do swej jaskini. Co ich tam czeka? Nie zdradzę, nie mogę... powiem tylko, że warto – dla całej historii, a już szczególnie dla jej budzącego uśmiech – nie tylko na dziecięcych twarzach – zakończenia. Ciepło, zabawnie, akurat na wieczorne wygrzewanie się po mroźnym dniu.
Autorami tej śnieżnej historii są Eva Susso i Benjamin Chaud. Duet, który my znamy już doskonale z innych zakamarkowych książeczek – o Bincie, Lalo i Babo. Książek naszych (znaczy Młodszego i moich) najulubieńszych. Tym razem historyjka skierowana jest do nieco starszych dzieci. Takich, które zaczynają już wyrastać z serii o Bincie, Lalo i Babo (tylko czy da się z tej serii wyrosnąć?). Jest dłuższa, zamiast pojedynczych zdań – zwięzłe opowiadanie. Mniej wyrazów dźwiękonaśladowczych, za to – zabawa rymami. Prosta konstrukcja niezbyt długich zdań i duża czcionka sprawiają, że książka idealnie nadaje się na początek samodzielnej przygody czytelniczej. A do tego wszystkiego – znajome grafiki. Niby zupełnie nowe, ale jednak narysowane w charakterystyczny dla Chauda sposób.
I co – i znowu best-czytacz! Chłopcy przepadli w zimowym klimacie. Jak nic, gdy pojedziemy już w góry, jadąc na nartach, zamiast patrzeć przed siebie, będą rozglądać się na boki za białym miśkiem. A tym, którzy zimę spędzają w domu, polecam zajrzeć w zakamarkowe portfolio – znajdziecie tam dużo więcej takich zimowych opowieści. W końcu Zakamarki specjalizują się w literaturze skandynawskiej, a im dalej na północ, tym... brrrr...
mama Mał-Gośka