Warszawa

Tajemnice Lestorii

Tajemnice Lestorii

od 7 do 13 lat
PATRONAT
ISBN: 978-83-7942-774-1

Opis książki

To był wiosenny dzień, niewiele różniący się od innych. Tak przynajmniej wydawało się Emily i Ediemu, dopóki niespodziewanie nie natknęli się na gadającą wiewiórkę, z pomocą której trafili do niezwykłej krainy – Lestorii. Tego dnia zaczęła się ich przygoda...

 

Format: 121 x 195 mm

Oprawa: miękka

Ilość stron: 224

Kup teraz

Szukamy najtańszych księgarni internetowych...

Recenzja książki Tajemnice Lestorii

Cesarskie wyzwania

Któż w dzieciństwie (a może nie tylko wtedy) nie marzył o tym, by rozumieć mowę zwierząt. Któż odmówiłby wypicia aromatycznej herbaty podawanej przez wiewiórkę w zielonym fartuszku, na... czytaj więcej »

Fragment książki Tajemnice Lestorii

Rozdział 8

– To może moja wyobraźnia nauczy mnie też czytać? –
zadumał się.
– Możecie już wracać do Barneya i Serafiny. Spotkamy
się jutro po śniadaniu przed ich chatką i udamy się z wizytą
do Alestanii, krainy latających świnek. Spokojnej nocy.
– Dobranoc, Gordonie – odpowiedzieli i wyszli z groty.
Byli zmęczeni tym dniem, ale i szczęśliwi, że tak wiele
udało im się zdziałać. Ledwo dotarli do domu królikowców,
padli na łóżka w ubraniach i zasnęli głębokim snem.


Rozdział 8


– Edi, Emily! Wstawajcie, przygotowałam śniadanie.
– Susan, proszę, jeszcze dziesięć minut – wymamrotała
Emily, przekręcając się na drugi bok.
– Przecież dziś niedziela, Susan, nie idziemy do szkoły.
Daj nam spać – dodał zaspanym głosem jej brat, wciskając
głowę w poduszkę tak, aby do jego oczu nie docierały
promienie wschodzącego słońca.
– Kim jest Susan?
– Nie żartuj sobie, Su… – zaczęła mówić dziewczynka,
ale przerwała w pół zdania, gdy otworzyła oczy i zobaczyła,
że stoi przed nią wielki biały królik z niebieskimi
włosami.
– To ja. Serafina. Czy nie pamiętasz, że zostaliście u nas
na noc? – zapytała niepewnym tonem królikowica.
– Przepraszam, Serafino. Wczorajszy dzień był tak
męczący, że spałam jak suseł i całkowicie zapomniałam,
co się stało i gdzie jestem. Obudzę Ediego i zaraz przyjdziemy
na śniadanie.

Królikowica wyszła z niewielkiej sypialni, pomalowanej
na pomarańczowo i umeblowanej zielonymi łóżkami,
komodą, szafą i stolikiem nocnym. Zasłony wykonane
były z liści olchy, a na podłodze zamiast dywanu znajdował
się miękki mech. Edi spał jak kamień i nie słyszał
rozmowy gospodyni z siostrą, która teraz podeszła do jego
łóżka. Próbowała oderwać go od pościeli, w którą wczepił
się wszystkimi kończynami.
– Ed. Obudź się – powiedziała. – Śniadanie czeka.
Musimy zjeść, żeby mieć siłę na podróż do Alestanii.
Chłopiec zerwał się niespodziewanie na równe nogi
i zaczął biegać po pokoju jak zahipnotyzowany, wołając:
– Gdzie są moje ubrania?! Gdzie są moje rzeczy? Musimy
się pospieszyć! Pospieszmy się, bo inaczej się spóźnimy!
Szybciej, siostro, szybciej!
Kiedy Emi zaczęła się śmiać, a w drzwiach sypialni
pojawili się zaniepokojeni krzykami Barney i Serafina,
malec zatrzymał się i stał osłupiały, patrząc w ich stronę,
po czym opadł bezsilnie na zielony mech.
– Czy coś się stało? – zapytał niepewnie królikowiec.
– Wybaczcie nam. Chyba zmiana klimatu nie służy
zbytnio mojemu bratu i spowodowała u niego chwilowy
obłęd. Jest w lekkim szoku, ale zaraz mu przejdzie.
Nie martwcie się – śmiała się dalej Emily, podnosząc go
z podłogi.
Kiedy chłopiec nieco się uspokoił i złapał kontakt z rzeczywistością,
zajął miejsce przy stole w kuchni i uśmiechając
się z zakłopotaniem i wypiekami na policzkach,
sięgnął po grzankę i miód.
– Jakie plany na dziś? – zapytała Serafina.
– Nie wiem, czy możemy oficjalnie o tym mówić – odpowiedziała
niepewnie Emi.

– Tutaj i tak wszyscy wiedzą o waszej wczorajszej wizycie
w podwodnym mieście Kilsajden, więc domyślamy się
także, że Gordon znowu gdzieś was weźmie – skomentował
Barney.
– Alestania. Dziś udajemy się do krainy latających świnek
– powiedział Edi, który miał już więcej miodu na sobie
niż na toście trzymanym w dłoni.
– Wczoraj umówiliśmy się z przewoźnikami na spotkanie
przy jeziorze.
– Te ryby są takie piękne. Gdybym mogła mieć kapelusz
tak kolorowy i błyszczący jak one, byłabym najmodniejsza
w całej dolinie – westchnęła królikowica.
– Obawiam się, że nie miałabyś już gdzie go trzymać,
kochanie. Wszystkie haczyki i półki są zajęte. Gordon
zaraz tu będzie, więc napijcie się jeszcze soku i zmykajcie
– powiedział królikowiec, próbując szybko zakończyć
ulubiony temat żony i uwolnić dzieci od słuchania jej nieskończonych
wywodów o nakryciach głowy.
Emily zrozumiała sugestię, więc wypiła duszkiem sok
i podziękowawszy za pyszne śniadanie, skierowała się ku
drzwiom, mówiąc:
– Nie wiem, jakie plany ma wobec nas słosłoń, jeśli
chodzi o najbliższe dni, ale było nam bardzo miło u was
gościć i mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Chodź,
Ed, czas na nas.
Wyszli z chatki, wsadzając w usta magiczne żołędzie
i zatrzasnęli za sobą drzwi. Zapowiadał się słoneczny, ciepły
dzień. Niebo było przejrzyście błękitne i tylko co jakiś
czas przemykały po nim różnokształtne chmury. Lestoria
budziła się powoli. Otwierały się okiennice sąsiednich
chatek, wpuszczając do ich wnętrza rześkie i chłodne
powietrze. Niektórzy mieszkańcy wychodzili
na zewnątrz,

aby poczuć zapach trawy, na której wciąż znajdowały się
krople porannej rosy.
– Zobacz, Emi, ta chmura przypomina osła – szepnął
uradowany swoim odkryciem malec.
– Bardziej psa niż osła. Spójrz, jak merda ogonem.
Dzieci siedziały tak jakiś czas na dużych, owalnych
kamieniach w pobliżu domku Barneya i Serafiny, wpatrując
się w niebo. Nagle usłyszeli dochodzący zza ich
pleców niski głos:
– Jeśli są tu jakieś dzieci żądne wiedzy i podróży
do niezwykłych krain, niech podejdą i chwycą się mojego
płaszcza.
Odwrócili się i zobaczyli potężną sylwetkę słosłonia,
który patrzył w ich kierunku przenikliwym wzrokiem.
Podbiegli do niego bez namysłu i przywitali się cicho,
po czym ruszyli po jego śladach w stronę Jeziora Kilsajden.
Gdy dotarli do brzegu i stali po kostki w wodzie, czekając
na przybycie Lao, Lae i Lai, Gordon powiedział:
– Mam nadzieję, że wyspaliście się i zjedliście sycące
śniadanie, bo nie wiadomo kiedy znowu coś trafi do waszych
brzuchów. Pożywienie serwowane w Alestanii może
nie przypaść wam do gustu.
– A gdzie będziemy dziś spać? – zapytał Edi.
– To się jeszcze okaże. Wszystko zależy od tego, jak
będzie przebiegała nasza wizyta, ale o to nie musisz się
martwić.
Usłyszeli stłumione dźwięki wydobywające się z głębi
jeziora. Patrzyli uważnie na taflę wody, która zaczynała
coraz mocniej falować, zapowiadając zbliżające się do powierzchni
trzy ryby.
– Witajcie – przywitał ich Lao, który jako pierwszy
pojawił
się przed nimi.

– Gdzie twoi towarzysze? – zapytał słosłoń.
– Zaraz tu będą. Musieli wziąć po drodze podarunki,
które nasza starszyzna przygotowała dla pary cesarskiej.
– Prezenty?! – ucieszył się chłopiec.
– Naprawdę, nie ma takiej potrzeby, Lao. Nie wiem,
jaka jest tu tradycja, ale nie musicie nic nam dawać –
skomentowała pospiesznie jego siostra, czując się lekko
zakłopotana.
– To nic wielkiego, ale może być przydatne w najbliższym
czasie – odpowiedział tajemniczo Lao.
Woda raz jeszcze zaczęła falować i wynurzyli się Lae
i Lai, niosąc w pyskach niewielkie szklane butelki z piaskiem
o złocistej barwie. Ryby podpłynęły bliżej dzieci
i wręczyły im prezenty.
– Piasek? – zdziwił się Edi.
– Bardzo piękny piasek o złocistym odcieniu. Nie kręć
nosem, tylko podziękuj, Ed – skarciła go siostra.
– Dziękuję. Yyy… Zawsze chciałem dostać taki piasek.
Dziękuję.
– Ja także bardzo wam dziękuję. To wspaniały prezent.
– Czy to jest...? – zawahał się słosłoń.
– Tak. To piasek ze Źródła Sola-Mentir – poinformował
go Lae.
– Skąd? – dopytywał się chłopiec.
– Źródło Sola-Mentir. Gordon wszystko wam wytłumaczy
– odezwał się Lai.
– Nie wiedziałem, że jeszcze gdzieś jest ten piasek –
zadumał
się Gordon.
– To ostatnie dwie butelki jakie nam zostały.
– Dzieci, to bardzo cenny dar. W swoim czasie wytłumaczę
wam, jak on działa, a na razie weźcie te tasiemki
i zawieście butelki na szyi. Ukryjcie je pod ubraniami tak,

aby nie wpadły nikomu w oko lub co gorsza w łapy – przestrzegał
ich nauczyciel, podając cienkie tasiemki cielistej
barwy.
– Pora wyruszyć w drogę. Nasz posłaniec odwiedził
wczoraj port w Alestanii i przekazał wiadomość o planowanej
przez was wizycie – powiedział Lao.
– Wspaniale. Dziękuję za wasze wsparcie. A teraz ruszajmy,
szkoda czasu – ucieszył się słosłoń.
Ryby odwróciły się ogonami do stojących na brzegu,
którzy dopiero teraz mogli dostrzec znajdujące się na
ich plecach siodła, podobne do tych, które zakłada się
na grzbiet konia. Gordon pomógł wdrapać się na miejsce
Ediemu, a ten chwycił się kurczowo wielkiej platynowej
płetwy tak, aby nie spaść. Emily powoli, lecz skutecznie
sama wspinała się na plecy Lai. Ostatni usadowił się słosłoń,
który zrobił to z wyraźną łatwością kogoś, kto nie
raz podróżował już takim środkiem transportu.
Ruszyli powoli i Emi obawiała się, że podróż będzie
bardzo długa i męcząca, skoro Alestania jest tak odległa,
że z Lestorii nie widać jej brzegów. Nie spodziewała się
jednak, że te wielkie ryby mogą płynąć z taką szybkością,
że przejażdżka będzie nie tylko krótka, ale i ekscytująca.
Lao, Lae i Lai pędzili przed siebie, rozpryskując wodę
na boki. Ediemu podobało się to bardziej niż zjazd saniami
do groty. Wiatr rozwiewał jego jasną czuprynę, a kropelki
wody delikatnie rozbijały się na twarzy i rękach.
Spojrzał w bok na siostrę, która z uśmiechem na twarzy
wpatrywała się w horyzont, wypatrując lądu.
Po około godzinie rejsu Emi zawołała, próbując przekrzyczeć
szum wiatru i wody:
– Brzeg! Widzę brzeg! Czy to już Alestania, Gordonie?!
– Tak! Już niedługo będziemy na miejscu!

Powoli zaczęli zbliżać się do celu. Kiedy znaleźli się
w niewielkiej odległości od portu, zaczęli dostrzegać
wyraźniej pewne kształty i kolory, a to, co jawiło się ich
oczom, było lepsze, niż się spodziewali.
Port, do którego wpłynęli, miał wspaniałe molo wykonane
z mahoniowego, ciemnego drewna. Z deptaka znajdującego
się dwa metry ponad taflą jeziora prowadziły ku
wodzie szerokie schody umożliwiające wejście na molo
i zejście z niego oraz starannie i pięknie wykonana zjeżdżalnia.
Na brzegu stały liczne małe domki z drewna,
pomalowane na pastelowe kolory takie jak błękit, fiolet
czy róż. Za nimi znajdował się mur wysoki na pięć
metrów, otaczający centralną część królestwa, a w niej
zamek, rynek i liczne sklepy. Przejść w murze było pięć,
a każde z nich stanowiła wysoka wieża, gdzie dzień i noc
czuwał strażnik. Każda wieża miała inny, charakterystyczny
wierzchołek: ta znajdująca się w porcie miała biały
żagiel falujący w rytmie wiatru, wieża południowa zakończona
była gwiazdą pięknie odbijającą promienie słoneczne,
do wierzchołka północnej przyczepiony był kolorowy
latawiec unoszący się na wietrze, czubek wieży wschodniej
ozdabiał wielki tulipan otwierający się o poranku
i zamykający swe płatki o zmierzchu, natomiast na szczycie
zachodniej wieży kręcił się fioletowy jak śliwka węgierka
wiatrak. Każdy z mieszkańców z łatwością znajdował
odpowiedni kierunek, spoglądając w stronę otaczających
go wierz. Sklepy w Alestanii ułożone były alfabetycznie,
więc szukając stołu, szło się do dzielnicy oznaczonej literą
„S”, a chcąc kupić kwiaty, do dzielnicy „K”.
Zamek królewski usytuowano zaraz przy rynku tak,
aby umożliwić wszystkim zgromadzenie pod balkonem
władczyni, gdyby ta zechciała przemówić. Sam zamek

nie był ani wielki, ani potężny. Składał się z dwóch pięter:
pierwsze czekoladowe, a drugie karmelowe. Okna
przyozdobione watą cukrową, a mury licznymi owocami
takimi jak banany, ananasy czy truskawki. Balkon, z którego
przemawiała do swoich podwładnych Berta, wykonany
został z wafli oblanych polewą malinową, aby kolorem
pasował do waty cukrowej w oknach.
Budynek ten wyglądał niepowtarzalnie i niezwykle
smakowicie, jednak nikomu z mieszkańców królestwa nie
przyszło na myśl, żeby go jeść, ponieważ latające świnki
najbardziej na świecie nie lubią słodyczy i owoców.
Lao, Lae i Lai zatrzymali się przy mahoniowych schodach.
Trójka pasażerów zsunęła się z ich grzbietów wprost
na pierwszy stopień.
– Kiedy po was wrócić? – zapytał Lao.
– Ciężko powiedzieć. Umówmy się, że przywołam was
gwizdkiem, jeśli będzie taka potrzeba.
– A więc nie pozostaje nam nic więcej, jak życzyć wam
powodzenia. Do zobaczenia.
– Do widzenia – odpowiedziały na pożegnanie dzieci.
Zaczęli wspinać się po drewnianych schodach. Byli już
prawie na ich szczycie, gdy ich uszu dobiegł dźwięk fletów.
Zaraz po fletach zabrzmiały także bębny, trąbki i inne
instrumenty, z których część widzieli pierwszy raz w życiu.
Stali na końcu deptaka i patrzyli w stronę murów miasta,
gdzie metr nad ziemią unosiła się wielka orkiestra latających
świnek. Nagle wszystko ucichło i zauważyli lecącego
w ich stronę posłańca. Była to szara świnka z finezyjnie
zakręconym ogonkiem i oklapniętymi uszami, ubrana
w gustowny frak i z zapiętą na grubej szyi muszką, trzymająca
w racicach zwój pergaminu. Wznosiła się ona nad
ziemią dzięki skrzydłom kolorowym jak u papugi.

Gordon i dwójka jego uczniów stali w miejscu, czekając
na rozwój wydarzeń.
– Witajcie, szanowni goście. Mamy nadzieję, że wasza
podróż była przyjemna i bezpieczna. Pozwólcie, że się
przedstawię. Nazywam się Elmo i jestem asystentem jej
królewskiej mości Berty VIII. Będę miał zaszczyt towarzyszyć
wam podczas waszej wizyty w królestwie. Chętnie
odpowiem na wszystkie pytania i z największą starannością
postaram się spełnić wasze prośby i życzenia.
– Cześć, Elmo – przywitał go słosłoń.
– Cześć, Gordon. Dawno cię tu nie było – odpowiedział
mu bez patetycznego tonu i górnolotnych zwrotów Elmo,
który stał teraz przed nimi uśmiechnięty.
– Cześć – wykrztusił, wciąż zszokowany tym, co widzi,
chłopiec.
– Cześć, Elmo – rzuciła uradowana widokiem Alestanii
Emily.
– Zaprowadzę was teraz do zamku, bo królowa się
niecierpliwi. Starajcie się nie śmiać, kiedy ją zobaczycie,
bo może wyglądać dość nienaturalnie jak dla was,
no i oczywiście zero śmiechów, kiedy potyka się o swoją
pelerynę, bo to bardzo ją złości. Przejdziemy główną
ulicą prowadzącą na rynek. Tam czeka na was tłum świnek
chcących poznać nowego cesarza i cesarzową. W sali
tronowej będziecie mogli porozmawiać z Bertą, z którą
to również zjecie obiad, a po obiedzie będziecie mogli
przemówić z balkonu. Jeśli będziecie zmęczeni, przygotowaliśmy
dla was sypialnie, w których możecie odpocząć,
a wieczorem będzie czas na rozrywkę, oczywiście
w towarzystwie naszej szanownej królowej. Wieczorem
także kolacja, przyjemna noc w wygodnych sypialniach
pałacowych, a jutro rano możecie udać się na zwiedzanie

królestwa lub wrócić do siebie, wedle życzenia. Czy są
jakieś niejasności?
– Ja już zapomniałem, co jest po czym, ale Emi mi
przypomni, jak trzeba będzie – tłumaczył się Edi.
– Najważniejsze, żebyście byli sobą, tak jak podczas
wizyty w Kilsajden, a wtedy na pewno wszystko się ułoży
– dodawał im otuchy Gordon.
– Chodźmy już. Nie każmy królowej tak długo na siebie
czekać – zwróciła im uwagę Emily.
Szli naprzód równym krokiem, nie zatrzymując się
na żadne rozmowy ze zgromadzonymi świnkami. Otrzymali
od posłańca królowej dokładne wytyczne co do tego,
jak mają się zachowywać, co i kiedy robić i niestety plan
ten nie przewidywał spotkań z mieszkańcami Alestanii.
Rozglądali się na boki zaciekawieni zarówno sklepami
i ich wystawami, jak i samymi Alestańczykami. Dziewczynce
najbardziej podobała się świnka, która cała była
różowa a uszy miała czarne i czarne jak węgielki oczy
i unosiła się ponad tłumem gapiów na niewielkich skrzydłach
we wszystkich kolorach tęczy.
Dotarli do wrót pałacu, gdzie razem ze swoją świtą czekała
na nich Berta. Wiedzieli, że jest mała, ale nie spodziewali
się, że może być mniejsza od Ediego. Postawiono
dla niej specjalne podium, dzięki któremu mogła patrzeć
na swoich gości z góry, jak to mają w zwyczaju władcy.
Uwagę dzieci, bardziej niż sama królowa, przykuł smakowicie
wyglądający pałac, który wręcz wołał, prosząc, aby
go zjeść. Niestety ze względu na charakter wizyty i swojej
pozycji jako pary cesarskiej, nie mogli nawet skosztować
odrobiny jego słodkich ścian.
– Witajcie w moich skromnych progach! To zaszczyt
dla mnie i dla całego miasta gościć was tutaj. Pozwólcie,

że otoczę was swoją opieką i przyjmę was pod swe skrzydła
– powitała ich dostojnym głosem władczyni, po czym
roześmiała się ze swojego żartu zrozumiałego i zabawnego
tylko dla niej samej. Wszyscy zebrani również zaczęli się
śmiać, bojąc się jej gniewu, więc i dzieci przyłączyły się
do tych niezrozumiałych oznak wielkiego zadowolenia.
– Witaj, królowo. Dziękujemy za tak wspaniałe powitanie.
Jesteśmy urzeczeni twoją hojnością – odpowiedział
Gordon.
– Witaj, królowo. Dziękujemy, że zechciałaś się z nami
spotkać – dodała Emi.
– Witaj, królowo. Miło mi cię poznać – zawołał Edi,
próbując okazać swoją radość z przybycia do tak niezwykłej
krainy.
– Pozwólcie za mną – zarządziła Berta i wzleciała ponad
platformę, na której stała, kierując się do sali tronowej.
Słosłoń i dzieci ruszyli za nią posłusznie. Rozglądali
się na boki, wyraźnie zafascynowani czekoladowymi ścianami
i zatopionymi w nich owocami ułożonymi w finezyjne
wzory. Na ścianach wisiały obrazy poprzednich władców
Alestanii, z których każdy niezależnie od tego jak
postawny był, miał równie małe skrzydełka jak Berta VIII.
– Gordonie, jak oni latali na takich małych skrzydłach,
przecież do niemożliwe. Uczyliśmy się o tym w szkole
na biologii, jak duże w stosunku do ptaka muszą być jego
skrzydła, aby unosić go nad ziemią. Tata opowiadał mi
nawet, że jest taki śmieszny ptak, na którego mówią kiwi
i który chociaż chciałby, to nie poleci, bo jego skrzydełka
są zbyt małe – zapytała Emily, która zawsze próbowała
tłumaczyć sobie rzeczy w sposób logiczny. I choć
widziała jak jej młodszy brat lata, nie mając skrzydeł, nie

potrafiła
zrozumieć, skąd ta umiejętność u przedstawionych
na obrazach świnek.
– Moja droga, widziałaś już bobra zamieniającego się
w różne przedmioty i rozmawiasz ze zwierzętami, a mimo
to chcesz zasady ze swojego świata przenosić tutaj?
Dziewczynka zmieszała się nieco, nie wiedząc, co odpowiedzieć,
i spuściła wzrok na podłogę.
Kiedy Edi zobaczył zakłopotanie, jakie odmalowało
się na twarzy siostry, postanowił zmienić temat i odwrócić
od niej uwagę wszystkich.
– Te ściany wyglądają tak pysznie, czy mógłbym tylko
troszkę polizać? – zapytał bezceremonialnie, ale na tyle
cicho, aby nie usłyszała go królowa.
– Obawiam się, że nasza gospodyni nie byłaby zbytnio
zadowolona, widząc, że pochłaniasz jej pałac. Poczekajmy
na obiad, dobrze? – odparł słosłoń.
– No, tak. Jasne. Żartowałem tylko.
Weszli za władczynią do sali tronowej przez wysokie
drzwi z białej czekolady, w które powtykano zielone i czerwone
winogrona imitujące kamienie szlachetne. Pomieszczenie
było bardzo przestronne i jasne dzięki wielkim
oknom, które znajdowały się po prawej stronie, wychodzącym
na ogród pełen krzewów przyciętych w kształty
liter. Najbliżej rosło zielone „A” z amarantowymi kwiatami,
a kawałek dalej „P” z pomarańczowymi i „N” z niebieskimi.
Podłoga wykonana została z prostokątnych herbatników,
które do tej pory dzieci widywały tylko na talerzyku w towarzystwie
herbaty. Wszystkie meble odlano z białego jak śnieg
lukru, błyszczącego delikatnie w promieniach przebijającego
się przez szyby słońca. Na końcu sali stał wielki tron królewski
z oparciem o dwóch dziurach, w które wsuwały się
skrzydła Berty, pozwalając na wygodne siedzenie.
Naprzeciw

tronu ustawiono
trzy krzesła dla przybyłych gości, a przed
nimi niewielki stolik z miseczkami pełnymi wody.
– Proszę, usiądźcie – zaoferował królowa, wskazując
im raciczką krzesła.
Zajęli swoje miejsca i czekali na kolejny ruch ze strony
gospodyni.
– Zapewne jesteście spragnieni po podróży. Nie krępujcie
się, pijcie – zachęciła ich.
Sięgnęli po swoje czarki. Wzięli do ust pierwszy łyk,
po czym Emily i Edi równocześnie wypluli wodę z powrotem.
Gordon zerknął na nich kątem oka i uśmiechnął
się, natomiast Berta nie mogła zrozumieć tego, co właśnie
zaszło, i było widać po minie, że lekko ją to uraziło.
– Droga królowo, nie ma potrzeby się złościć. W świecie
naszych cesarzy obyczaj nakazuje, aby wypluć pierwszy
łyk napoju, w celu okazania zgromadzonym szacunku
i uznania – wyjaśnił słosłoń.
– Ach. Wybornie. Cóż to za fascynujące miejsce i niezwykłe
obyczaje – powiedziała Berta uradowana, po czym
sama wzięła łyk wody i splunęła nim do swojej miski.
– Dzięki, Gordonie – szepnęła Emi.
– Z czym zatem przybywacie? – zapytała królowa,
delektując się swoim napojem.
– Czy mogę ja? – zapytała dziewczynka, podnosząc
się z krzesła.
Kiedy zbliżała się do tronu, aby było lepiej ją słychać,
Edi wykorzystał chwilę zamieszania i szepnął do słosłonia:
– Gordonie, ta woda jest słona. Smakuje jak z morza.
Nie dam rady tego pić.
– Nie musisz. Udawaj tylko, że to robisz. Spokojnie.
– Królowo Berto, nasza wizyta niestety nie jest wizytą
towarzyską. Przypłynęliśmy tu, aby poinformować cię

o zaistniałych wydarzeniach. Musimy cię ostrzec, ale i prosić
o wsparcie. Za dziesięć dni Traktat podpisany przez
naszą babcię z lisami straci ważność. Zgodnie z jego postanowieniami
powinniśmy spotkać się z Beatrix i Sedrikiem
na granicy lasu, aby go odnowić lub renegocjować – zaczęła
Emily.
– Więc w czym problem? – zapytała królowa.
– W tym, że lisy coś knują i będą chciały zerwać Traktat,
a co za tym idzie, wypowiedzieć wojnę Lestorii.
– Skąd taki pomysł? Po ostatniej wojnie, prawie sto lat
temu, została ich dosłownie garstka, a znając ich gospodarność
i zadziorność, to albo poumierali już z głodu,
albo nawzajem się pozabijali. Uważam, że nie ma potrzeby
przejmować się nimi.
– Niestety, ale mamy dowody na to, że coś kombinują.
Po pierwsze, i najważniejsze, zaatakowali Sepiana i zablokowali
klepsydry, żeby zamknąć przejście między tamtym
światem a waszym. Nie spodziewali się jednak, że Emily
i Edi przenieśli się tu, zanim to zrobili, i teraz muszę ich
ukrywać, aż do czasu spotkania w setną rocznicę podpisania
Traktatu, aby uniemożliwić lisom wykonanie kolejnego
ruchu osłabiającego naszą pozycję – wyjaśnił Gordon.
– Ale oni i tak nie mogą wyjść z lasu, więc w czym
problem? A za dziesięć dni podpiszecie ten Traktat i już.
– Oni nie mogą, ale mają szpiega, myszoskoczka, który
przemieszcza się niepostrzeżenie, nie tylko między Lisim
Zaułkiem a Lestorią, ale także między tym a naszym światem.
To on ukradł pamiętnik mojej siostry, z którego lisy
dowiedziały się o Matni i klepsydrach – powiedział, wstając
ze swojego miejsca chłopiec.
– Szpieg? Pamiętnik? O co w tym wszystkim chodzi? –
dopytywała się Berta.

– Tak, to moja wina. Zapisywałam w swoim pamiętniku
różne wspomnienia z Lestorii, a on pewnego dnia przyszedł
do naszego domu i wyrwał niektóre strony. Powinnam
być bardziej ostrożna, ale jak mówi moja babcia: „Nie
ma co płakać nad rozlanym mlekiem”, musimy przygotować
się na każdą ewentualność i nie dać się bardziej zaskoczyć.
– Widzę, że ktoś tu mocno namieszał – powiedziała
zagniewanym tonem świnka.
– Proszę, królowo, abyś nie oceniała tej młodej damy,
która, o ile pamiętasz, jest twoją cesarzową, za to co się
wydarzyło. Tak widać musiało być, a my powinniśmy zjednoczyć
się w takich momentach, a nie toczyć próżne spory.
Wysłałem Reginalda na zwiady do Lasu. Czekam na jego
powrót, aby potwierdzić swoje obawy, ale prawie pewnym
jest, że lisy zbudowały przez te sto lat nową, potężną
armię i szykują się do odwetu za zamknięcie w Zaułku.
Dobrze znasz Beatrix i Sedrika i wiesz, jak wielkie jest
ich pragnienie władzy. Pamiętaj, że jeśli pokonają Lestorię,
to pozabijają, zniewolą lub zmuszą do walki po swojej
stronie jej mieszkańców, a zasoby, które posiadamy,
dodatkowo ich wzmocnią i otworzą im drogę do podboju
Trestalii po drugiej stronie lasu, a zaraz po tym i Alestanii.
Nasze krainy dzieli Jezioro Kilsajden, ale granica
między twoim królestwem a królestwem Jorge jest bardzo
łatwa do przejścia. Cóż mogę więcej powiedzieć? Nasze
zwycięstwo i nasz pokój są waszym zwycięstwem i pokojem,
upadek Lestorii to także koniec Alestanii.
– Czego więc oczekujecie ode mnie i moich świnek? –
zapytała królowa, która zaczęła niepokoić się tym, co usłyszała
od słosłonia.
– Liczymy, że jeśli trzeba będzie, to twoje wojsko, królowo,
wesprze Lestorian w walce z lisami. Tylko tyle i aż

tyle. Potrzebujemy was, tak jak i wy nas – podsumowała
rozmowę Emily.
– W takim razie zgoda. Zgadzam się pomóc wam i jeśli
trzeba będzie, to wyślę do Lestorii moje wojsko. Musicie
mi jednak zagwarantować, że wesprzecie mnie, kiedy Jorge
i jego wygibasi znowu wejdą do alestańskiego lasu i będą
polować na marchewniki i pietruszniki.
– Na co? – zapytała Emi.
– Elmo! – zawołała królowa donośnym głosem.
Świnia, która eskortowała ich do pałacu, weszła teraz
do sali tronowej i szybkim krokiem przemieściła się w stronę
zgromadzonych.
– Tak, królowo? Czy mam zastawiać już stoły do obiadu?
– To także, ale wytłumacz najpierw moim gościom,
co to są marchewniki i pietruszniki, i dlaczego wygibasi
na nie polują – zażądała Berta.
Emily zajęła z powrotem miejsce na krześle i czekała
z zaciekawieniem na objaśnienia.
– W naszym lesie, który częściowo leży przy granicy
z Trestalią, mamy krzewy z dziurawymi skarpetami, krzewy
z aromatycznymi zgniłymi jajami czy drzewa z zabłoconymi
kaloszami, a wszystko najwyższej jakości i gotowe
do spożycia. Marchewniki i pietruszniki to zwierzęta,
które mieszkają w tym lesie i którymi również się żywimy.
Marchewniki są pomarańczowe, a pietruszniki białe,
oba gatunki niewielkie, trochę podłużne z zielonymi
ogonami, chodzą na sześciu łapach i mają małe czarne
noski i czarne oczy. Możecie się przekonać, jak smakują,
podczas dzisiejszej uczty. Wygibasi polują na nie dwa razy
w roku, w urodziny króla i kiedy rodzą się młode wygibasy,
czyli w noc skrzyżowania południowego i północnego
księżyca. Prosiliśmy ich wiele razy, aby tego nie robili,

bo pozbawiają nas pożywienia dla bezsensownej rozrywki,
ale zawsze przepraszają i obiecują poprawę, po czym
znowu polują.
– Sami rozumiecie, że nie mogę wysłać na nich mojego
wojska z tak trywialnej przyczyny, ale nie wiem, jak
sobie z tym poradzić – tłumaczyła się Berta.
– Królowo, możesz liczyć na naszą pomoc. Co więcej,
możemy zagwarantować, że te barbarzyńskie najazdy
na twoje lasy już się nie powtórzą – zapewniał ją słosłoń.
– Wspaniale! – ucieszyła się, wstając energicznie z tronu.
– W takim razie możemy już udać się do jadalni na obiad.
Zapraszam.
Kiedy gospodyni poleciała za Elmem w stronę wyjścia,
dzieci i ich nauczyciel powoli podnieśli się ze słodkich
krzeseł i niepewni tego, co ich dalej czeka i do zjedzenia
jak okropnych rzeczy będą zmuszeni, ruszyli za lecącymi
świnkami.
– Gordonie, czyli te zwierzęta, które tu żyją, to są takie
jakby chodzące marchewki i pietruszki? Takie psy w kształcie
warzyw? – zapytał Edi.
– Świetnie to ująłeś. Świnki nie znają warzyw i jak słyszeliście
lubią jeść różne dziwne i śmierdzące rzeczy, ale
marchewniki i pietruszniki są nienajgorsze, możecie bez
obaw ich spróbować.
– W ostateczności będziemy po kryjomu nadgryzać
meble i ściany – uspokoiła brata Emily.
Kiedy wchodzili do jadalni, w której siedziała już przy
zastawionym stole królowa i jej świta, stojący przy drzwiach
Elmo powiedział do nich:
– Pamiętajcie, że w tym pomieszczeniu nie można nic
mówić i musicie siedzieć przy stole tak długo jak Berta,
nawet jeśli nie będziecie już głodni.

Weszli więc, nie zamieniając między sobą słowa i zasiedli
na wolnych fotelach, równie słodkich i lukrowych
jak wszystkie inne meble. Dzieci szukały wzrokiem czegoś,
co byłyby w stanie zjeść i idąc za radą słosłonia, sięgnęli
po półmiski z potrawką z czegoś co przypominało
marchewkę i pietruszkę. Patrzyli uważnie na skrzydlate
świnki, które ze smakiem pochłaniały wielkie sterty starych,
dziurawych skarpet z potrawką. Na ich szczęście
nikt nie zachęcał ich do jedzenia tych okropieństw, więc
w ciszy dłubali w swoich talerzach.
Po około dwóch godzinach uczta dobiegła końca. Dzieci
były bardziej zmęczone siedzeniem tak długo przy stole,
niż audiencją u królowej, więc kiedy tylko przestąpili
próg
jadalni, Edi zapytał, ziewając:
– Czy możemy teraz iść do naszych pokoi i trochę
odpocząć? Jestem senny.
– Oczywiście. Ja także udam się na krótką sjestę. Spotkajmy
się o zachodzie słońca w sali balowej. Służba wskaże
wam drogę – odpowiedziała mu królowa, po czym
odwróciła się i poszła do swojej sypialni.
– Pozwólcie, że was odprowadzę – zaproponował Elmo
i ruszył wolnym krokiem w stronę schodów prowadzących
na piętro.
– Pomyślałem, że skoro już tu jesteśmy, to może
po krótkim zwiedzaniu Alestanii udamy się do Trestalii,
aby nie tracić czasu – powiedział Gordon.
– Jeśli uważasz, że powinniśmy i tak będzie lepiej,
to ja nie mam nic przeciwko i Ed pewnie też. To kiedy
ruszamy? – odpowiedziała Emily.
– Jutro po śniadaniu wyruszymy na zwiedzanie i pojedziemy
w stronę granicy, aby jeszcze przed wieczorem
znaleźć się w królestwie Jorge.

– Mnie jak zwykle nikt nie pyta o zdanie. Ale jeśli oni
mają lepsze jedzenie niż tu, to mówię „tak” bez zastanowienia
– wyraził swoją opinię chłopiec.
– Elmo, myślisz, że Berta użyczy nam swojego powozu?
– zapytał słosłoń.
– Z pewnością nie odmówi parze cesarskiej, mój przyjacielu
– zapewnił go Elmo, kiedy wspinali się po schodach
na karmelowe piętro. – Domyślam się, że jesteście
nieco głodni, skoro tak mało zjedliście na obiad, więc
nie krępujcie się sięgnąć po łakocie, czekające na was
w waszych pokojach. Gordon szepnął mi na ucho co nieco
o waszych preferencjach smakowych, więc z pewnością coś
dla siebie znajdziecie – dodał, uśmiechając się z zadowoleniem.
– Mogę być w pokoju z siostrą? My zawsze jesteśmy
razem – zapytał niepewnie Edi.
– Nie widzę przeszkód. Łóżka są tak duże, że pomieściłyby
jeszcze pięć innych osób. Proszę, a oto i wasz
pokój
– powiedział prosiak, otwierając drzwi. – Gordon
będzie zaraz obok, gdybyście czegoś potrzebowali, natomiast
mnie możecie przywołać dzwonkiem, który stoi
na komodzie.
– Bardzo dziękujemy – powiedziała Emi, po czym
złapała brata za rękę i wciągnęła go do środka komnaty,
zatrzaskując za sobą drzwi.
– Gdzie ci się tak spieszy?
– Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodna jak wilk i jeśli
zaraz czegoś nie zjem, to umrę. Zobaczmy, co tu mamy –
odpowiedziała na pytanie brata, podchodząc do niewielkiego
lukrowego stolika. Na blacie, w niewielkich półmiskach
umieszczone były różne przysmaki. W jednej truskawki,
w drugiej maliny, w trzeciej winogrona, w czwartej

kawałki czekolady, a w piątej herbatniki. W butelce był
sok, który dopiero co wyciśnięto z jabłek i gruszek. Dzieci
nie mogły sobie wyobrazić lepszego posiłku niż ten.
Zawartość półmisków zniknęła wprost błyskawicznie,
a oni leżeli teraz rozciągnięci na wielkim łożu. Czuli
się
nieco zmęczeni już podczas obiadu, ale teraz, gdy ich
brzuszki były przyjemnie pełne, powieki stawały się coraz
cięższe i opanował ich sen, który przerwało dopiero pukanie
do drzwi. To słosłoń przyszedł po swoich podopiecznych,
aby zabrać ich na salę balową. Dziewczynka otworzyła
oczy i dopiero kiedy pukanie ponownie dobiegło jej
uszu, podniosła się i otworzyła drzwi.
– Gotowi?
– To już?
– Tak. Najwyższy czas. Berta czeka na nas razem ze
swoimi gośćmi. Szykuje się naprawdę huczne i ciekawe
przyjęcie.
– Edi śpi i chyba nie będzie zbyt szczęśliwy, że musi już
wstać.
– Obowiązki wzywają. Trzeba go zbudzić.
Emily podeszła do łóżka i pochyliła się nad bratem,
po czym poklepała go po twarzy, mówiąc:
– Ed, przyjęcie czeka. Jesteśmy już spóźnieni. Musisz
wstać, bo nasza królowa świnka się zezłości i każe ci wypić
cały dzbanek tej słonej wody.
Chłopiec otworzył energicznie oczy, słysząc o słonej
wodzie.
– Błagam, tylko nie to! Ja jej wytłumaczę dlaczego się
spóźniliśmy, ale nie dam rady, nie mogę jej wypić! Proszę
cię, Emi! – zawołał.
– Spokojnie. Jeśli teraz wstaniesz i zejdziemy zaraz
do sali, to nie będziesz musiał niczego pić – uspokoiła go.

– Chodźmy więc! Nie ma na co czekać! – krzyknął malec,
wybiegając z pokoju.
Na korytarzu razem ze słosłoniem czekał na nich lokaj,
żeby wskazać im drogę.
Zeszli na parter i skręcili w lewo, ponieważ sala balowa
znajdowała się w lewym skrzydle pałacu. Wszyscy już
na nich czekali. Kiedy tylko pojawili się w drzwiach, zgromadzeni
podnieśli swoje czarki ze słoną wodą, nabrali jej
do ust, po czym splunęli z powrotem, na znak szacunku
dla pary cesarskiej. Zanim Gordon i dzieci pojawili się
na dole, Berta poinformowała wszystkich o tym oryginalnym
zwyczaju, którym cesarz i cesarzowa oddali
jej cześć
podczas audiencji. Widok około setki świnek równocześnie
podnoszących raciczki z czarkami i spluwających do nich,
wzbudził w Emily i Edim śmiech, który musieli stłumić, aby
nikogo nie urazić. Szli więc dostojnie wzdłuż długich rzędów,
w które ustawili się zebrani po prawej i lewej stronie
goście, tworząc ruchliwy, kolorowy korytarz. Dzieci mijały
kolejne świnki, te zaś kłaniały się lub witały uprzejmie, a ich
wystawne stroje i wspaniałe skrzydła wzbudzały zachwyt
i podziw obojga. Ledwie przemarsz dobiegł końca, wszyscy
rozeszli się po wielkiej sali, a orkiestra, którą widzieli
wcześniej w porcie, rozpoczęła koncert. Jedni zasiedli przy
stołach, inni tańczyli,
jeszcze inni stali w małych grupkach
i zerkając ukradkiem w stronę trójki przybyłych, szeptali
coś między sobą. Emily spojrzała na królową, która właśnie
wstała ze swojego tronu i ruszyła w ich kierunku.
– Widzę, że stoicie tu sobie i nie wiecie, co robić, więc
postanowiłam przyjść wam z pomocą. Czy zechcenie usiąść
przy moim stole, czy raczej macie ochotę potańczyć? Niejeden
przystojny knur spogląda w twoją stronę, cesarzowo,
w nadziei na choć jeden taniec.

– Obawiam się, że nie mogę spełnić ich oczekiwać –
powiedziała Emily.
– A to niby czemu? – oburzyła się lekko Berta.
– Bo ja nie umiem tańczyć. Niestety nie miałam okazji
się nauczyć.
Świnka spojrzała zdziwiona w stronę słosłonia, po czym
powiedziała:
– Jesteś ich nauczycielem, prawda, Gordonie? Więc
dlaczego osoba na takim stanowisku nie potrafi tańczyć?
Toż to podstawy etykiety dworskiej, mój drogi!
Na twarzy słosłonia odmalowało się zakłopotanie, ale
nie dał zbić się z tropu i odpowiedział:
– Obawiam się, królowo, że są umiejętności znacznie
bardziej potrzebne cesarzowi niż taniec, jak choćby
dyplomacja, i od takich właśnie rozpocząłem swoje lekcje.
Więc skoro nadarzyła się sposobność ku temu, pozwolę
sobie jako pierwszy porwać na parkiet cesarzową i pokazać
jej niezbędne podstawy.
I nim Emi zdążyła się zorientować, wirowała już pośród
innych par w objęciach nauczyciela.
– Gordonie, ale ja nie znam kroków! Powoli! – jęknęła
przerażona.
– Nie myśl za dużo, tylko wczuj się w rytm muzyki
i pozwól
się prowadzić.
– Ale ja nigdy tego nie robiłam!
– Emily, przestań panikować. Poczuj to. Raz, dwa, trzy
i raz, dwa, trzy i… – zaczął liczyć w rytm granego przez
orkiestrę walca. – I uśmiechnij się, bo z taką przerażoną
miną wzbudzasz zainteresowanie wszystkich. Raz, dwa,
trzy i raz, dwa, trzy…
Dziewczynce nie pozostało nic innego, jak iść za radą
Gordona. Zerkała więc od czasu do czasu na jego nogi,

aby zobaczyć, jak i kiedy robi kroki, ale po powtórzeniu
tej samej serii ruchów po raz kolejny odprężyła się nieco
i dała się ponieść muzyce.
Edi, w przeciwieństwie do siostry, tańczył już wcześniej
podczas zabaw z Susan lub babcią, więc pewny siebie
zwrócił się do Berty:
– Czy mogę prosić do tańca?
– Będę zaszczycona – odpowiedziała lekko zdziwiona
i podała mu raciczkę.
Weszli na parkiet i powoli włączyli się do kręcącego się
wokół tłumu świnek. Kiedy skończył się walc i zabrzmiały
pierwsze nuty kolejnej melodii, większość gości usiadła
do stołów, aby odpocząć. Rytm był dość szybki i energiczny,
więc nawet słosłoń z Emi zeszli na bok i przyglądali
się chłopcu tańczącemu z małą świnką. To było to, co Edi
lubił najbardziej. Zaczął robić piruety i kręcił dłońmi młynki,
a zaskoczona Berta powtarzała jego ruchy. Z początku
trochę się gubiła, ale kiedy chłopiec powtórzył sekwencję,
szybko połapała się, co robić. Zebrani goście stali i z osłupieniem
patrzyli na małego cesarza i królową, którzy całkowicie
oddali się tanecznemu szaleństwu. Zachęceni
śmiechem władczyni i zafascynowani choreografią Ediego,
wchodzili na parkiet grupkami, wyginali się i obracali
wymachując raciczkami tak, jak robiła to ich królowa.
– Wygląda na to, że i my powinniśmy się przyłączyć –
powiedziała Emily, uśmiechając się do słosłonia i wciągnęła
go za sobą w szalejący tłum.
Orkiestra spostrzegła, że ten nowatorski typ muzyki
przypadł wszystkim do gustu, więc postanowili nie wracać
już do poprzednich, salonowych rytmów.
Wszyscy wyśmienicie się bawili i tańczyli do upadłego.
Nikt nie myślał nawet o jedzeniu czy piciu, dzięki czemu

służba odpoczywała zgromadzona w kącie pomieszczenia,
przyglądając się niepowtarzalnemu widowisku.
Pomału kolejne świnki zaczęły opuszczać pałac, żegnając
się z królową, parą cesarską i słosłoniem.
Kiedy sala balowa opustoszała prawie całkowicie, Berta
powiedziała:
– To był najwspanialszy bal, jaki widział ten pałac.
Jestem wam bardzo wdzięczna, że uświetniliście go swoją
obecnością, a ty, mój cesarzu, zrobiłeś furorę swoim tańcem.
Czy mogę jakoś się wam odwdzięczyć?
– Możesz pożyczyć nam swoją karetę? – zapytał bezceremonialnie
chłopiec.
– Oczywiście. A gdzie się wybieracie?
– Pomyśleliśmy, że zwiedzimy trochę Alestanii i udamy
się do Trestalii, skoro jesteśmy już tak blisko – odpowiedział
jej słosłoń.
– Skoro tego właśnie pragniecie, to oczywiście tak się
stanie. Elmo będzie waszym przewodnikiem i woźnicą.
A więc postanowione. A teraz życzę wam spokojnej nocy.
Lokaj
odprowadzi was do komnat. Jeśli czegoś będziecie
jeszcze potrzebowali, to nie krępujcie się wezwać służących.
Dobranoc – zakończyła rozmowę Berta i udała się
do swojej sypialni.
– Świetna robota, Edi. Dzięki tobie mamy jutro transport
– pochwalił swojego ucznia Gordon.
– Ja tylko tańczyłem. To było proste.
– Chodźmy już lepiej spać, bo zrobiło się późno
– wtrąciła
Emi, zerkając przez okno na skąpany w mroku ogród.
– Kolorowych snów – rzucił w ich stronę słosłoń, odchodząc
do swojej komnaty.
– Dobranoc, Gordonie.
– Dobranoc.

Warto zobaczyć