Nie przypomnę sobie dokładnie jak trafiłam niemal rok temu z moją ówcześnie 4,5 latką na spotkania familijne pod chwytliwą nazwą „Etnoniedzieli”; wydaje mi się, że skusiła nas tematyka meksykańska – „Zaduszki i adwent w Meksyku” oraz „Boże Narodzenie w Meksyku – rozbijanie piniaty” jako kontynuacja wątku tego kraju podjętego przez historie snute przez „Karawanę opowieści”.
Dodam, iż córka lub wszelkie straszne – byle nie krwawe – atrybuty, a importowany bal halloweenowy co roku być musi. Tym samym kościotrupy w meksykańskich strojach i kolorowych sombrerach przyjęła wręcz z uśmiechem. Poza przedstawieniem wyrobów folkloru lokalnego przemiłe prowadzące pokazały również film związanych z obchodami Święta Zmarłych w Meksyku.
Po części edukacyjnej jak to zwykle na „Etnoniedzieli” była część plastyczna – z kul z masy cukrowej uczestnicy formowali czaszki oraz by je ozdabiać. Jako drugi element był pierwszy etap przygotowywania piniaty, która przez miesiąc miała wyschnąć aby można ją było w grudniu ozdobić oraz zabrać do domu do napełnienia.
Piniata przygotowana rękami pań pod koniec zajęć miała zostać rozbita, ale dość długo opierała się małym rączkom – każdy chętny mógł spróbować oczywiście przy zawiązanych oczach. Radości przy tym i śmiechu było co niemiara i jak się wreszcie udało nagrodą były wysypujące się cukierki i orzeszki.
Dość szczegółowo pozwoliłam sobie opisać losy piniaty, bo pomysłem, zaangażowaniem oraz świeżością projektu byłam wręcz zauroczona.
W związku z tym postanowiłyśmy bywać na „Etnoniedzieli” częściej o ile zaproponowana tematyka byłaby w naszym klimacie.
I tak dwukrotnie znów był Meksyk – dosłownie ;-) W lutym karnawał i strraszne maski, a potem w kwietniu Dzień Małych Mułów, po którym przynieśliśmy do domu kolorowego glinianego konika.
Oczywiście najpierw była nienudna, niedługa część edukacyjna z możliwością dotknięcia wszystkiego.
Po tak dużej dawce kultury iberoamerykańskiej w marcu - coś europejskiego –
małe marzanny ze słomy oraz martyniczki – lalki robione na terenie Bułgarii
przypadkiem w polskich kolorach narodowych, wykonuje się chłopca i dziewczynkę połączonych biało czerwonym sznurkiem.
W ostatnią niedzielę na rozpoczęcie sezonu edukacyjnego znów była czas na
Amerykę Łacińską: ubieranie glinianych laleczek i robienie magicznych instrumentów.
Zacznę od tych drugich oraz od tego że pomysłowość pań animatorek
nie zna granic – jak z tekturowej rolki, nakrętek po napojach, gwoździków, fasolek oraz taśmy izolacyjnej można zrobić przyrząd do mierzenia czasu i wyglądem i wydawanym odgłosem przypominający mały rainstick zapamiętany przeze mnie z „Mama Africa” w Teatrze Małego Widza. Taki instrument następnie można okleić szarym papierem, ozdobić na wymiar przyciętymi tasiemkami, sznurkami czy po prostu flamastrami.
Potem był czas na laleczki – półproduktem były gliniane figurki, do wyboru była ogromna ilość skrawków materiału o różnej fakturze i grubości oraz włóczek do ubrania pana lub pani w tym mamy z niemowlakiem – kawałka gliny o
kształcie fasolki.
Należy stwierdzić wreszcie, że Panie prowadzące są mistrzyniami wszelkich
półproduktów, które sprawiają, iż każda wykonana rzecz jest inna. I tak do
ozdobienia cukrowej czaszki był klej z brokatem i koraliki, nasza piniata po obklejeniu kolorowymi paskami bibuły stałą się rybą fugu z płetwami z papieru oraz kolcami z małych kulek papieru zrobionych przez małe rączki – świetne ćwiczenia na małą motorykę.
Natomiast meksykańskie maski mogły być w wielu kształtach i kolorach –
wzory były nadrukowane na papierze ozdobione na różne sposoby kolorowym
papierem, pamiętanymi przeze mnie z dzieciństwa „pazłotkami” czy sreberkami tymi od świstaka.
Gliniane figurki do pomalowania czy laleczki do ubrania były już gotowymi
półproduktami przygotowanymi...no właśnie, nie miałam odwagi spytać, czyimi
rękami przygotowanymi.
Spotkania w ramach „Etnoniedzieli” odbywają się w wybraną niedzielę
miesiąca i trwają w założeniu 1,5 h według schematu 20, max. 30 min. opowiadania, oglądania czy pokazywania, a reszta to czas na prace plastyczne.
„Etnoniedziela”, to niejedna atrakcja warsztatowa w Muzeum dla Dzieci
będącym częścią Państwowego Muzeum Etnograficznego – raz udało nam się dotrzeć na środowe popołudnie w muzeum - w lutym gdzie w związku z arcyciekawą nawet dla mnie wystawą o bartnictwie animatorki pokazywały film o pszczelarzach, dzieci podostawały znaki bartne które można było ze sobą zabrać i gdzieś nakleić, a pracą plastyczną były małe ule – koszki – z kubeczków, sznurka, wykałaczki i pszczółek z modeliny.
Teraz z niecierpliwością oczekujemy kolejnych warsztatów!
Mama Krysi lat 5
fot. materiały Autorki