Instrument podobno musi mieć duszę. Jeśli to prawda, to podczas przedstawienia Noe Adama Walnego wzięliśmy udział w koncercie iście metafizycznym.
Historia biblijnego Noego była opowiedziana za pomocą słów, które budzą trwogę- kara, zagłada, Bóg. Artysta opowiadał o nadchodzącej zagładzie.
Ale, kto ma się znaleźć w Arce?
Noe przedstawia widowni poszczególnych członków załogi. Jest tu jeden człowiek i zwierzęta - bardzo nietypowe, gdyż grające.
Każda istota wydawała inne dźwięki. Lew był potężny niczym uderzenie w mosiężny talerz, zebra była skoczna niczym klawisze.
Mobilny zwierzyniec skonstruowany był m.in. z metalu, szkła i drewna. Chrobotanie, drapanie, stukanie. Różnorodność brzmienia sprawiała, iż dzieci nie mogły doczekać się kolejnego bohatera. To właśnie obraz i muzyka stały w centrum. Słowa tworzyły jedynie tło. Płynęły jak potok.
Wielkim wydarzeniem było zaproszenie chętnych dzieci na scenę. Trzeba ocalić gatunek, tak więc pary- on i ona, mogli wejść na pokład Arki.
Czas na występ orkiestry. Tym razem dzieci zakręciły korbami, uderzyły w gong i nacisnęły czarno-białe prostokąty.
Już widać ląd. Dopłynęliśmy.
Koniec, ale nikt nie rusza się z siedzeń. Artysta schodzi ze sceny, brawa, a widownia jest nadal, nieruchoma, jakby czekała na więcej magii.
Gasną światła. Instrumenty zostają.
Tchnienie w nie dane uleciało, brakuje dyrygenta.