Trójmiasto

Szkoła przetrwania w dżungli – relacja z musicalu

Szkoła przetrwania w dżungli – relacja z musicalu

Bardzo dobrze napisany scenariusz. Kapitalny pomysł na proste, ale wymowne stroje i scenografię. Świetnie przygotowani do występu i odważni przedstawiciele młodego pokolenia, którzy łamią złą stereotypową sławę „tej dzisiejszej młodzieży”. Z czystym sumieniem i każdemu mogę polecić musical „Księga dżungli” w reżyserii Tomasza Valldala Czarneckiego.

 

W świecie telefonów i internetu największą winą za kiepski stan fizyczny uczniów obarcza się ich samych. A może warto się zastanowić nad błędami w sztuce nauczycielskiej? „Psorzy” – przyzwyczajeni do tego, że się należy, „czy się stoi, czy się leży” – czasem nie rozumieją, jaki wysiłek muszą dziś włożyć w wychowanie i to bez zastraszania. Bowiem w postaci tych wszystkich urządzeń elektronicznych mają konkurencję, a zwalanie na lenistwo uczniów jest zwykłym brakiem profesjonalizmu.

 

Taka refleksja przyszła mi do głowy po obejrzeniu tego muzycznego spektaklu. I mam nadzieję, że nie tylko mi. Choć o tym, że chodzenie do szkoły bywa niekiedy jak walka o przetrwanie w dżungli, nie trzeba mi przypominać.

 

Musical miał świetny scenariusz Szymona Jachimka. Po pierwsze uniwersalne teksty: dawały domyślenia, ale też były zabawne i przede wszystkim zrozumiałe dla kilku pokoleń publiczności wypełniającej salę po brzegi. Po drugie odniesienie postaci z rzeczywistości, do fantazji – każda rola miała swoje doskonałe odzwierciedlenie w dżungli – pawiany spuszczały łomot niczym szkolni „dresiarze”, szakale fałszywie się podlizywały, pawice to damulki z tipsami, a tapiry – wiecznie zdołowane „emo”. Nie zdradzę, kim w dżungli została szkolna woźna, ale przyznam, że rozbawiło mnie to do łez.

 

Dżungla pełna była też ruchliwych gibonów o niebywałych zdolnościach akrobatycznych i biedronek umilających śpiewem występ, choć często przerywany... śmiercią. Nie były one jedyną przyjemnością tego wieczoru. Niemniej jednak najlepsze muzyczno-taneczne doznania zapewniały nam zarówno ssaki jak i owady. A jak głosiła jedna z piosenek, „kto się fajnie rusza, tego nic nie rusza.”

 

Dość zaskakujące dla mnie były zauroczenia międzygatunkowe: niedźwiedź z pumą, czy jeszcze dalej – tapiry i pawie. Być może odezwała się we mnie dusza przyrodnika albo moja wyobraźnia ma jednak o dziwo jakieś granice. Niemniej jednak ten element jest dla mnie jedyną i minimalną małą „zadrą” w całej tej historii.

 

Z tego wszystkiego wyszliśmy ze spektaklu nie tylko z dobrym humorem, a jeszcze z plakatem. W końcu, kto by nie kupił od dwóch tapirów z depresją.

 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Wiadomości lokalne

Warto zobaczyć