Liczyłam, że w końcu zobaczę na żywo Wojciecha Tremiszewskiego – też nie było mi dane.
A jeszcze na dodatek snując wizję średniego zaangażowania mojej Jadzi, która nie zawsze daje sobie radę w nowych, a tu jeszcze spontanicznych sytuacjach, miałam mieszane uczucia.
Jadzia, w momencie, gdy dzieje się coś nowego w obcym miejscu, jest wyciszona i mało aktywna. Trochę na tym traci. Na szczęście już na początku zgłosiła się do jednego z jej ulubionych zadań, czyli rysowania. Tu konkretniej – scenografii, a jeszcze konkretniej – konika.
Lepiej być nie mogło, tym bardziej, że chwilę wcześniej przestała mi też doskwierać nieobecność Wojciecha Tremiszewskiego (Kabaret Limo, serial „Spadkobiercy”).
W roli „wodzireja” spektaklu, doskonale zastąpiła go... jego własna żona, Małgorzata Tremiszewska. Miała świetne pomysły, prowadziła z dziećmi dowcipny dialog, dostosowany do ich dość zróżnicowanego wieku. Również cisza ze strony publiczności nie plątała jej języka, ani nie robiła pustki w głowie, co zdarza się najlepszym. Jest to zapewne kwestia różnych czynników, w tym doświadczenia w improwizacji („W gorącej wodzie kompani”, obecnie „Peleton - Grupa Improwizacji Różnorakiej”). Zapewne uzależnione to również było po prostu od dnia, który nie był w równym stopniu dobry dla wszystkich wykonawców „Improlali”.
No cóż. Łatwo powiedzieć, jeszcze łatwiej napisać.
Pozostałej trójce aktorów zostawiono właściwie tylko dialogi... i aż dialogi. Trzeba pamiętać, że w niełatwej umiejętności improwizacji, niezwykle ważna jest sztuka słuchania i zapamiętywania.
Zaś odnośnie muzyki, doczekałam się udziału klawiszy na żywo, oczywiście również bez „nutowego” harmonogramu.
Oprócz instrumentu, zawczasu przygotowano tylko lalki na sznurkach, kartki, kredki i mazaki oraz parę innych materiałów. Wszystko inne niemal w 100% było na bieżąco aranżowane. W tworzeniu głównych punktów scenariusza, wyborze postaci, ich imion i charakterów, czy rysowaniu scenografii zasadniczy udział miała publiczność.
Mieliśmy zatem do czynienia: z czarodziejką, która bała się burzy i utraciła umiejętność czarowania (tu kulminacyjna rola konika Jadzi); z kotem Garfieldem – zbieżność imion tylko częściowo przypadkowa – uwielbiającym włoską kuchnię; złym dyrektorem szkoły, który ukradł całą wodę i jeszcze paroma zwierzętami, cierpiącymi z powodu suszy.
Jadzia zachwycona wynosiła z teatru rulon z rysunkiem konika.
Za to nieco straszy od niej jegomość stwierdził wprost: „To było głupie”. Może miał gorszy dzień albo zwyczajnie pozazdrościł rysunku. Rzadko się bowiem zdarza wychodzić z przedstawienia z jakimś innym gadżetem niż przedarty bilet.
Więcej informacji o ImproLali http://www.teatrminiatura.pl/pl/repertuar/detail/477/improlala/tutaj.