Śląsk

Ogólnopolska Pod naszym patronatem

Mój przyjaciel lis - to warto zobaczyć!

od 10 maja do 24 maja 2008
Wpis archiwalny

Opowieść o przyjaźni lisa i dziewczynki w obiektywie mistrza Luca Jacqueta,. Zaczarowana historia, która zdarza się w prawdziwym świecie...

Mała dziewczynka wkracza w pełen przygód, magiczny świat przyrody. Zaprzyjaźnia się z małym liskiem, dzięki któremu przeżywa niezwykłe przygody, poznaje leśne zwyczaje i siłę prawdziwej przyjaźni. To baśń jak z kart „Małego Księcia" Antoine'a De Saint- Exupery'ego. Baśń, która zdarzyła się naprawdę.

„- Ktoś ty? - spytał Mały Książę. - Jesteś bardzo ładny...

- Jestem lisem - odpowiedział lis.

- Chodź pobawić się ze mną - zaproponował Mały Książę. - Jestem taki smutny...

- Nie mogę bawić się z tobą - odparł lis. - Nie jestem oswojony."

Mały Książę, Antoine De Saint- Exupery


Inspiracją dla Luca Jacqueta było jego własne doświadczenie przyjaźni z lisem (przyszły reżyser miał wówczas 10 lat) oraz jeden z wątków kultowego „Małego Księcia" Antoine'ego De Saint- Exupery'ego .

„ Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie."

Mały Książę, Antoine De Saint- Exupery

 

We Francji od dnia premiery (27 listopada 2007) do tej pory film zobaczyło już 2, 5 miliona widzów.
 

Premiera u nas już 16 maja !!!

 

Wywiad z reżyserem Lucem Jacquetem:

 

WSPOMNIENIE Z DZIECIŃSTWA

 

Czy ten film nie jest powrotem do dzieciństwa, które spędził pan w górach departamentu Ain?

Kiedy byłem małym chłopcem, dużo czasu spędzałem biegając po górach. Wyruszałem w trasy z plecakiem i drewnianym kijkiem. Tak się to wszystko zaczęło. Każdy pretekst był dla mnie dobry, by pobiec ku naturze, ku grzybom, orzechom, jagodom, żeby spojrzeć na Mont Blanc ze szczytu wzgórza. Zacząłem tworzyć swój własny świat, czerpałem radość z patrzenia i słuchania śpiewu ptaków. Pewnego dnia spotkałem lisa, a trzydzieści lat później zrobiłem o tym film!

To wszystko tak naprawdę zaczęło się od prostego wzruszenia spowodowanego spotkaniem z dzikim zwierzęciem, które z czasem rozwinęło się w opowieść. To niepokojące, gdy człowiek uświadomi sobie, że takie małe wydarzenie może wpłynąć na całe jego życie.

Od dłuższego czasu chciałem opisać to spotkanie, które utknęło zadziwiająco dobrze w mojej pamięci. Teraz przyszedł taki moment, żebym podzielił się tą historią i pokazał region, w którym się urodziłem, i który kocham – góry departamentu Ain.

 

Czy pamięta pan pierwsze spotkanie z lisem?

Ten obraz pozostanie ze mną do końca życia. To była wiosna – czas, kiedy rosną moje ulubione grzyby. Wszedłem na wielką polanę otoczoną jodłami. Lis nie dostrzegł mnie zaabsorbowany polowaniem. Nigdy później nie udało mi się obserwować lisa przez tak długi czas. Miałem nieodpartą chęć, by podejść bliżej. Każdy krok w jego stronę był wyzwaniem. Im bliżej podchodziłem, tym bardziej się obawiałem, że ucieknie. Do dziś doskonale go pamiętam, jak też emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Obrócił się i spojrzał na mnie z wielką siłą, co bardzo mną poruszyło. I zaraz potem zniknął. Taka jest też pierwsza scena w filmie.

 

Czy wasze oczy tak samo się spotkały, jak w filmie?

To jak chwila zupełnej niespodzianki zawieszona w czasie. Uwielbiałem to niewiarygodne napięcie. Dlaczego stał o kilka kroków ode mnie? Przecież powinien był uciec. Zasada została złamana. Przez dwie sekundy dwa światy dokonywały wymiany. Dwie zupełnie różne, ale w pewien sposób podobne istoty komunikowały się ze sobą.

 

Co się stało potem?

Wracałem w to miejsce następnego dnia i w kolejne dni. Byłem pewny, że gdzieś tam jest. Kierowany szaloną potrzebą chciałem spotkać go ponownie i znowu podejść do niego. Nigdy go nie spotkałem, choć w trakcie każdej kolejnej wyprawy byłem przekonany, że go spotkam. Cały czas go szukałem. Te poszukiwania zaprowadzały mnie w niezwykłe miejsca, oddalone od ludzkich ścieżek. Odkrywałem nowe krajobrazy i udawałem się ku nieznanemu. Zawsze lubiłem gubić się niedaleko domu, pozwalać, by nogi niosły mnie w nieznane. Wyobrażałem sobie, że lis jest moim nauczycielem wędrowania.

 

W jaki sposób ze wspomnienia powstaje film?

Po „Marszu pingwinów” i mroźnych polach Antarktyki zapragnąłem zabrać się za opowieść, która działaby się w okolicach mojego domu, na łąkach i w lasach. Tak naprawdę nie musimy jechać strasznie daleko, żeby natrafić na coś zadziwiającego. Wszystko jest kwestią odpowiedniego postrzegania.

Przychodzi taki czas, kiedy potrzebujesz podzielić się swoimi uczuciami. Będąc ojcem dwóch małych dziewczynek, z którymi dużo spacerowałem po okolicznych górach, próbowałem przekazywać im radość obcowania z naturą, ekscytację chwili, w której stoi się w obliczu niespodziewanego, ciekawość podążania ścieżkami, od której rozpoczyna się opowieść.

Mam wrażenie, że dziś zapomnieliśmy o tym zachwycie. Straciliśmy intymną relację z naturą, którą kiedyś posiadaliśmy. Dla takich mieszczuchów, jakimi się staliśmy, natura jest teraz wręcz czymś egzotycznym. Tak się zdarzyło, że dorastałem w tradycyjnym, wiejskim środowisku, później podróżowałem po świecie, żyłem w wielkich miastach i eksplorowałem naturę jako naukowiec. Teraz kino daje mi możliwość integracji wszystkich tych doświadczeń i podzielenia się nimi.


KU NOWEJ PRZYGODZIE

 

W jakim nowym kierunku postanowił pan zabrać nas tym razem?

Film ten proponuje odbycie niezwykłej podróży, która pokaże naturę taką, jaką ona jest zanim się pojawiamy lub gdy tkwimy nieruchomo przez godziny, tak że zapominamy o swoim istnieniu. Film właściwie mógłby nosić tytuł „Siedząc w trawie”. Cały czas mam w pamięci uczucie czystej kontemplacji. Pozostaje jedynie przyjemność, jakiej się wtedy doznało i radość z faktu przeżycia niezwykłej przygody. Kiedy człowiek wkracza do lasu, rzucana jest na niego dziwna klątwa. To jakby odzywał się w tym momencie bęben, który ostrzega wszystkich mieszkańców, że nadchodzi wróg! Tak samo jak ta mała dziewczynka w filmie, chciałem przezwyciężyć tę klątwę.

Głównym celem filmu jest pokazanie natury takiej, jaką ona jest w chwili, gdy nas tam nie ma. Film oferuje nam spektakl, do którego nie mamy dostępu, chyba że spędzimy wiele dni w ukryciu w odległym zakątku.

 

Czy można sprawić, by przyśniły się znajome krajobrazy?

To całe wyzwanie tego filmu – sprawić, by widzowie śnili o krajobrazach, które znają. Łatwiej jest zadziwić ludzi górami lodowymi, które są niezwykłe, niż czymś, co jest niedostępne. Tutaj miałem możliwość pokazania drobnych chwil szczęścia i czystej przyjemności, które sprawiają, że czujesz się dobrze, i które są dostępne dla każdego.
Natura tylko wtedy poddaje się nam, kiedy dajemy sobie trochę czasu na popatrzenie na nią. Wtedy wszystko ożywa, jastrząb wzlatujący w powietrze nabiera głębszego znaczenia. Chciałem zachęcić ludzi, by pozwolili się oddać zwykłej przyjemności obcowania z naturą.

 

Czy to spacer do świata idealnego?

Ten film był wspaniałą okazją do zestawienia drobnych elementów natury pochodzących często z zupełnie różnych stron. Moim przywilejem jako reżysera była możliwość odtworzenia doskonałego świata przyrody.
Dużo kombinowałem z relacjami związanymi ze skalą. Natura obserwowana oczami dziecka, czy lisa nie jest taka sama. Na ich poziomie krajobraz ma inny wymiar, wszystko robi większe wrażenie, jest fantastyczniejsze, a mały wodospad może się wydawać spektakularny.
Chciałem także pokazać zadziwione oczy dziecka patrzącego na przyrodę, niedźwiedzie, rysie i wilki, tak jak to było sto, czy dwieście lat temu.

 

W jaki sposób pana osobiste postrzeganie natury wpłynęło na jej obraz w filmie?

Bardzo podoba mi się metafora magicznych okularów, które pokazują nam różne światy w zależności od mocy soczewek. Instrument używany do obserwacji otaczającego świata determinuje jego percepcję, zmienia perspektywę. Używając mikroskopu zanurzam się w świecie bakterii, dzięki teleskopowi przemierzam wszechświat, dzięki kamerze ustawionej tuż nad ziemią wchodzę do świata lisa. W pewien sposób każdy film jest nową parą okularów.

„Mój przyjaciel lis” jest bardzo wystylizowany...

To bajka, a przecież bajka to prosta historia w prostym świecie. Bajka musi przemawiać do wszystkich. Niezależnie czy oczywisty, czy zakamuflowany, temat bajki często odzwierciedla dziecięce rozważania. W „Moim przyjacielu lisie” mamy pytanie o szacunek dla natury, szacunek dla innych istot, kwestie nie posuwania się za daleko, by nie zniszczyć wszystkiego, pomimo nieopuszczającej nas chęci posiadania.
To dlatego wszystko, co nie jest bezpośrednio związane z relacją pomiędzy dziewczynką a lisem, zostało jedynie zasugerowane. To był sposób na skupienie się na sprawach, które posuwały film do przodu. Co więcej, uważam że proste rzeczy wnoszą więcej znaczeń i emocji.
W tej historii umiejscowienie w czasie nie ma znaczenia. Znaczenie ma natomiast związek pomiędzy istotą ludzką i zwierzęciem, to co się dzieje oraz to, co zdarzyć się nie może.

 

WYJĄTKOWA OPOWIEŚĆ

 

Czy ten film jest logicznym kolejnym krokiem po sukcesie „Marszu pingwinów”?

Od dłuższego czasu projekt ten był bliski mojemu sercu. Synopsis „Mojego przyjaciela lisa” napisałem na długo przed rozpoczęciem prac nad „Marszem pingwinów”. Po wielkim zawrocie głowy związanym z promocją poprzedniego filmu byłem zadowolony mogąc rozwijać nowy, osobisty projekt, który zaczął dojrzewać. Tu nie musiałem zadawać sobie pytania, czy ten film będzie tak samo dobry, jak „Marsz pingwinów”. Sukces poprzedniego tytułu dał mi możliwość opowiedzenia o drobnych momentach szczęścia, co paradoksalnie wymagało nie mniejszych nakładów finansowych.

 

Jak poszło pisanie scenariusza?

Lubię lekkość jaką dają kawałek papieru i ołówek w porównaniu ze środkami potrzebnymi do rozpoczęcia zdjęć. Prace nad wydobyciem tej osobistej historii na światło dzienne rozpocząłem samodzielnie. Następnie dołączył do mnie Eric Rognard jako współscenarzysta. Współpraca układała nam się doskonale. Próbowaliśmy napisać mocną opowieść, a jednocześnie chcieliśmy wiarygodnie przedstawić zachowanie lisa. Musieliśmy wymyślić wiarygodny rozwój akcji z punktu widzenia lisa i w tym samym czasie znaleźć impulsy dramatyczne, które brały by pod uwagę wyzwania związane z oswajaniem zwierzęcia.
Powziąłem też decyzję, że historia będzie opowiadana przez narratorkę. Jest nią dorosła osoba, która w kilku zdaniach dzieli się z nami wspomnieniami z jej dziecięcej wyprawy.

 

Dlaczego „Mój przyjaciel lis” jest niezwykłym scenariuszem?

To klasyczny scenariusz z sekwencjami i postaciami. Postaci są jego oryginalnym elementem: dziecko i zwierzę nie komunikują się poprzez dialogi. Dla każdego z nich musieliśmy opracować wiarygodne motywy muzyczne, które by pokazywały potrzebę dziewczynki odkrywania świata lisa i uczestniczenia w jego życiu.


OD SCENARIUSZA DO FILMU – NIEZWYKŁA PRZYGODA

 

Czy pisanie tego filmu przebiegało inaczej, niż w przypadku „Marszu pingwinów”?

Było diametralnie inne. W przypadku pingwinów opowiadałem historię już wcześniej napisaną przez naturę. Przy lisie pisałem o swoim dzieciństwie, szukaliśmy sposobu na przedstawienie tego obrazem. W „Marszu pingwinów” próbowaliśmy uchwycić rzeczywistość. Natomiast w „Moim przyjacielu lisie” chciałem połączyć reżyserowanie z dokumentowaniem rzeczywistości: „dzika” część przedstawia zachowanie lisa, reżyserowana część pokazuje wszystko to, co dzieje się dookoła dziewczynki.

Jakie są pana pierwsze przemyślenia związane z pracą nad tym filmem?

Zaczęliśmy od znalezienia odpowiednich miejsc do filmowania. Chciałem kręcić w górach na średniej wysokości, w łagodnych krajobrazach, niezbyt dzikich. Pierwsze poszukiwanie lokalizacji wykonał Jérôme Bouvier. Tak jak ja jest operatorem i łączy nas podobna wrażliwość. Przejechał Europę w celu znalezienia niezwykłych miejsc, wielkich puszczy zamieszkałych przez lisy. We Francji były to rejony od Haut-Doubs na dół aż do Chartreuse. Następnie pojechał do Norwegii, Słowenii, Rumunii, na Węgry, by zakończyć podróż we Włoszech.
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na filmowanie w dwóch regionach: w Ain wokół płaskowyżu Retord oraz we Włoszech w Abruzzes.
Płaskowyż Retord jest tym terenem, który przemierzyłem wszerz i wzdłuż jako chłopiec. W promieniu 20 km znam tu niemal każdy metr kwadratowy. To ekipa przekonała mnie, by tu filmować. Szukałem dużo dalej, wszędzie tylko nie pod własnym nosem.
Drugą lokalizacją jest Park Narodowy Abruzzes. To niesamowite miejsce, jeden z najstarszych chronionych obszarów w Europie, gdzie cały czas można znaleźć lisy, niedźwiedzie i cały wspaniały świat europejskiej fauny. Zwierzęta te żyją w lasach pełnych buków i innych drzew o fantastycznych kształtach, które przez setki lat osiągnęły niewiarygodne rozmiary.

 

Co się działo dalej, jak już lokalizacje zostały wybrane?

Wysłaliśmy cztery osoby na pół roku do Arbuzzes, by obserwowały i filmowały lisy w ich naturalnym środowisku. Chodziło o złapanie z nimi kontaktu. Od ponad stu lat już się nie poluje na nie, więc są one najmniej dzikie w Europie. Zespół badał ich zachowanie, a jego obserwacje pomagały później w decydowaniu o punktach zwrotnych w scenariuszu, który pisaliśmy w tym samym czasie. Odkryli na przykład, że na wiosnę lisy uwielbiają krokusy. Stwierdziłem, że to bardzo zabawne i postanowiłem wykorzystać w filmie. Praca tego zespołu dostarczyła nam niesamowitej liczby scen z codziennego życia przyrody (różne pory roku, burze, wiatr kołyszący drzewami, wilki, niedźwiedzie).
Równocześnie przygotowywaliśmy się do filmowania przy wykorzystaniu klasycznych technik reżyserskich. Rozlokowaliśmy się w górach Ain. Posiadłość w Lavanche – tradycyjny dom otoczony wspaniałą przyrodą – posłużył nam za plan. Rozpoczęły się zdjęcia, które trwały przez cztery pory roku. Oznacza to, że każdego ranka zespół był w środku natury, na polanie lub na łące, niezależnie czy akurat padał deszcz, śnieg, czy wiało. Meteorologia to nie zawsze precyzyjna nauka – musieliśmy się do tego przyzwyczaić. Spędzenie 30-tu tygodni w naturze sprawiło, że staliśmy się wyczuleni na najbardziej subtelne wskazówki przyrody dotyczące pogody.

 

Proszę coś opowiedzieć o zespole, który towarzyszył panu w przygodzie?

W celu odtworzenia tej historii zaczerpniętej z pamięci dziecka siedzącego w trawie potrzebowaliśmy prawie czterdziestu osób stale obecnych na planie. Zespół był wyjątkowym konglomeratem: byli tu dokumentaliści, niektórzy wcześniej robili filmy fabularne, jak na przykład Gerard Simon, odpowiedzialny za zdjęcia, inni znowuż zajmowali się już wcześniej kinowymi dokumentami przyrodniczymi, które są francuską specjalnością. Mój asystent Vincent Steiger przemierzył cały świat organizując zdjęcia do takich filmów jak „Makrokosmos”, czy „The Last Trapper”. Dużym wyzwaniem było połączenie różnych podejść, elastyczności dokumentu z ekstremalnymi wymogami związanymi z tworzeniem filmu fabularnego.

 

I jak to się sprawdziło?

Miałem szczęście być otoczonym przez profesjonalistów. To najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałem w związku z pracą nad „Marszem pingwinów” - mogłem teraz pracować z artystami i rzemieślnikami, którzy tworzyli wspaniały zespół. Znalezienie sposobu na zrozumienie siebie nawzajem zabrało trochę czasu. Wyjaśnianie ekipie, po dwóch dniach czekania w gotowości, że nie możemy kręcić, bo lis nie jest w nastroju może być prawdziwym testem.
Ale kiedy ci sami ludzie angażują całą swoją energię, żeby pracować nad spełnieniem twojego marzenia, dzielą się swoimi pomysłami i entuzjazmem, sprawia to ogromną radość. Każdego ranka wszyscy przynosili ze sobą fantastyczną zdolność do współpracy, cierpliwość i kreatywność.

 

 

LIS – UTALENTOWANY, ALE I NIEPRZEWIDYWALNY AKTOR

 

Dlaczego właśnie lis, a nie inne zwierzę?

To osobisty wybór, lubię to zwierzę. Oczywiście chodzi też o to, że to właśnie lisa spotkałem w dzieciństwie, ale spośród leśnych zwierząt to najbardziej do niego jestem przywiązany. Podniecającym wyzwaniem było wstawienie lisa, wiecznego odtwórcę ról drugoplanowych, jako postać główną na plakacie i pokazanie go jako ucieleśnienia całego świata zwierzęcego. Inni reprezentanci europejskiej przyrody, np. borsuki, jeże, gronostaje, ale też wilki, niedźwiedzie, czy rysie zagrały role drugoplanowe.

Filmowanie lisa także było wyzwaniem. Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia miałem okazję godzinami oczekiwać wyjścia lisa z kryjówki tylko po to, by zobaczyć, jak ukradkiem wymyka się w innym
miejscu. Lis wydaje mi się idealnym stworzeniem to tego, by zilustrować pełną sprzeczności relację człowieka z dzikiem zwierzęciem. Lis zawiera w sobie paradoks: z jednej strony jest zwierzęciem ściganym, które ucieka, gdy tylko zidentyfikuje nas jako drapieżnika, ale także jest ciekawy i pragmatyczny – nie waha się podchodzić do osad ludzkich. Często słyszy się o ludziach mieszkających w oddalonych domach, którzy opowiadają o ich spotkaniach z lisami, które dosłownie jedzą im z dłoni. To uwodzicielskie zwierzę, które wystawia naszą chęć posiadania na poważny test, gdy znika na wiele tygodni, zanim znowu pojawi się u nas. To idealny temat do zastanowienia się nad pojęciem oswajania. Zdarza się, że populacje lisów tworzą siedliska w sercach zachodnich metropolii. Uważam więc, że lisa i człowieka łączą wspólne interesy i ciekawość, która wydaje mi się odwzajemniana.

 

Czy lis okazał się być dobrym aktorem?

To interesujący aktor, a są tego tysiące powodów. Lis jest niezwykle wylewny. Jest bardzo żywym stworzeniem, a w niektórych swoich zachowaniach bywa wielkoduszny. Poza tym możemy bez większego wysiłku zrozumieć jego gesty. Sposób komunikacji lisa nie jest tak bardzo odległy od sposobu psa. Nagle okazuje się, że jego zachowanie jest dla nas całkiem oczywiste.
To także bardzo elastyczne zwierzę, zdolne do adaptacji w różnych sytuacjach. To właśnie czyni go interesującym dla filmowca. Z punktu widzenia dramaturgii filmu lis może zabrać nas tam, gdzie dokładnie chcemy.

 

Nie jest zbyt nieprzewidywalny?

W istocie jest to problem. Mogę to potwierdzić po sześciu miesiącach filmowania. Nie możesz zmusić lisa, by zrobił to, czego nie chce. To zawsze lis decyduje. Intensywną relację uzyskuje się relatywnie łatwo, ale w końcu człowiek musi zaakceptować fakt, że lis przychodzi i odchodzi, kiedy ma ochotę.

 

W jaki sposób znalazł pan idealnego odtwórcę roli?

Nie znalazłem go. Nie było jednego lisa, ale cały ich szereg. Wszystkie miały różne temperamenty i cechy indywidualne. Były to zarówno dzikie lisy sfilmowane przez ekipę stacjonującą w parku Abruzzes, jak i te wytropione przez Pascala Treguy'a, który był odpowiedzialny za zwierzęta.

 

Czy odbył się jakiś casting?

Pascal Treguy poświęcił mnóstwo czasu na poszukiwania lisów, które od młodości miały kontakt z człowiekiem. W trakcie swoich poszukiwań spotkał wiele osób, które miały jednego, czy kilka lisów. Tak natrafił na Marie-Noëlle Baroni. Od wielu lat zajmowała się ona pokazami dla dzieci z udziałem lisów. Marie-Noëlle wraz ze swoimi zwierzętami dołączyła do zespołu Pascala Treguy'a. Oprócz tego, że oboje są profesjonalistami, łączy ich wysoki poziom etyki, zgodny z przesłaniem filmu.
Zwierzęta, które wybierali do pracy, zachowywały swoje naturalne zachowania, jednocześnie akceptując obecność licznego zespołu wokół nich. Ich talent polega na zrozumieniu natury i temperamentu każdego lisa. Potrafili wybrać danego lisa do zagrania w konkretnej scenie. Spośród lisów-aktorów niektóre były bardziej wrażliwe na najmniejsze zakłócenia, dlatego filmowaliśmy je w zespole ograniczonym do minimum, z jedną kamerą z obiektywem o bardzo długiej ogniskowej. Inne były bardziej przyjazne, tak że witały cały zespół o poranku, gdy przyjeżdżały na plan.

Jak udało się panu sprawić, by lis swoją ekspresją opowiadał swoją historię?

Wszystkie sceny scenariusza były rozwijane w oparciu o naturalne zachowania. Można było wyczuć, kiedy lis nie był gotowy, dokładnie tak, jak z aktorem, który nie jest jeszcze w swojej roli. To byli prawdziwi aktorzy. Baliśmy się o ich nastroje. Czasem widać było po ich spojrzeniu, że nie będą chciały pracować. Na przykład na wiosnę, gdy natura budzi się do życia, lis, tak jak i inne zwierzęta, jest zupełnie zdekoncentrowany. A oprócz tego jest w lisie coś z diwy: kiedy nie jest pozytywnie do czegoś nastawiony, można go prosić do woli i nic z tego. Trzeba go szanować i nie wolno sobie pozwalać na pójście zbyt daleko, bo w jednej chwili można pozostać z pustymi rękami.

Było kilka niespodzianek. Na przykład widziałem dzikie lisy przemierzające rzeki i próbujące chwytać żaby, ale wśród naszych żaden nie wydawał się zbytnim fanem wody. Często trzeba było przechytrzać lisa, żeby ukończyć daną scenę, która przecież była inspirowana tym, co wcześniej zaobserwowaliśmy w przyrodzie.

 



DZIEWCZYNKA – GŁÓWNA BOHATERKA

 

Dlaczego dziewczynka?

Wyobrażając sobie siebie trzydzieści lat wcześniej, miałem przed oczami obraz małego chłopca, który z kijkiem w ręku bawi się w Davy Crocketta, czy kowboja. Dziesięcioletni chłopcy myślą o sobie jako o twardzielach, są przepełnieni chęcią posiadania rzeczy. Pomyślałem, że mała dziewczynka będzie mniej dominująca, chętniej będzie chciała słuchać i bardziej będzie jej zależało na uwiedzeniu lisa. Podejście kobiece wydało mi się bardziej związane z zachwytem, który był jedną z sił napędowych filmu.
Z drugiej strony czułem, że jeśli historia zostanie opowiedziana przez kobietę, będziemy w stanie wkroczyć do świata emocji, wielkoduszności, a film otrzyma drugi wymiar, który będzie stanowił przeciwwagę dla przygodowej jego strony.

 

Jak znalazł pan młodą aktorkę?

Nie szukałem stereotypowego człowieka, ale raczej kogoś entuzjastycznego, nawet swawolnego. Spotkaliśmy się z setkami dziewczynek, bez określania koloru włosów, wyglądu fizycznego, czy wysokości. Od początku myślałem o dziewczynce, która swobodnie będzie się komunikowała ze zwierzętami i wtedy pojawiła się Bertille...

 

Jakie były pana wrażenia po pierwszych próbach?

Dzięki swojej dyskrecji i skrytości Bertille kryje małą tajemnicę. Ma bardzo niezwykłą sylwetkę i typową twarz. Nalegałem, by nie zmieniała się przez cały film. Chodziło o to, by była postacią ponadczasową. Z wielkim talentem weszła w tę rolę i stworzyła ją praktycznie z niczego.
W tym, co Bertille pokazuje jest niezwykła moc, a pokazuje ona tylko to, co zrozumiała. Miała bardzo niewiele tekstu, którym mogłaby się kierować. Nie było żadnego aktora, który mógłby zagrać z nią. Musiała też prowokować pewne sytuacje z lisem, jednocześnie myśląc o swojej roli. Niesamowite jest to, że udało jej się.

 

Jak to możliwe, skoro jej rola to gra twarzą?

Najważniejsze było to, żeby miała prawdziwy talent wyrażania grą emocji. To było dla niej bardzo trudne biorąc pod uwagę jej nieustępliwość i twardy charakter. Próbowaliśmy razem. Każde z nas odbyło podróż. Musiałem nauczyć się z nią rozmawiać, być przy tym zrozumiałym. Ona musiała dokonać wielkiego wysiłku, by nauczyć się wyrażać swoje emocje. Z upływem czasu okazała się być bardzo uważną aktorką.
Nauczyła się pracy ze zwierzętami. Pomagała jej Marie-Noëlle Baroni, która ma talent komunikowania dzieci ze zwierzętami. Lisy nie zawsze odchodziły się z nią delikatnie, ale ona była cierpliwa. Trzeba pamiętać, że warunki filmowe były bardzo trudne, cały czas przebywaliśmy na zewnątrz.


 

 

1/12
1/12
2/12
2/12
3/12
3/12
4/12
4/12
5/12
5/12
6/12
6/12
7/12
7/12
8/12
8/12
9/12
9/12
10/12
10/12
11/12
11/12
12/12
12/12

Wydarzenia na Śląsku

Przeczytaj również

Warto zobaczyć