Wywiad z Panią Agnieszką Górską-Tomaszewską “Baca” z Gospel Joy.
Za nami już XIII Poznańskie Warsztaty Gospel po raz kolejny zakończone wielkim sukcesem. Wydarzenie, które nie tylko ma na celu naukę piosenek zakończonych występem, ale przede wszystkim skłaniać do refleksji, głosić Dobrą Nowinę i przekazywać innym pozytywną energię. Od 18 lat jest Pani dyrygentką chóru Gospel Joy z Poznania. Jak wspomina Pani początki?
To zależy czy mówimy o początkach chóru Gospel Joy czy warsztatach. Ale skoro o początkach, to chyba o chórze należałoby powiedzieć, bo to z nim związany jest start wszystkiego. Miałam 15 lat jak usłyszałam gospel po raz pierwszy w życiu… i można powiedzieć, że zostałam oczarowana tym stylem muzyki. Podobała mi się energia, ruch, taniec, spontaniczność a ponad wszystko cudowne harmonie głosowe i potężne „czarne” wokale. Przez kolejne lata mało było „gospla” w Polsce, by nie powiedzieć, że w ogóle nie można było nic znaleźć. W 1997roku, mój brat, znając moją miłość do tego gatunku muzyki, przywiózł mi z USA pierwszą płytę gospel. W moim sercu zrobiło się gorąco… bo tak, od lat poszukiwałam gdzie tylko się dało jakichś dźwięków gospel. Obejrzałam filmy, byłam nawet na Informacji Miejskiej.. internetu jeszcze tak dostępnego nie było w ogóle. No i zaczęło się… brat był pod ręką, do tego przyjaciółka oraz moje harmoniczne ucho J. Zaczęliśmy śpiewać we trójkę, po chwili dołączyło do nas kilkoro przyjaciół. Na początku zupełnie luźno, bez nazwy, bez regularności, jednak już tylko gospel. Moją pasją zarażałam coraz więcej osób, a ci zarażali następnych. W 2003 roku postanowiliśmy zorganizować I-wsze Poznańskie Warsztaty Gospel, ale wtedy to był już rozpędzony pociąg z napisem GOSPEL!
Ponoć najlepsze efekty osiąga się kiedy praca nie jest przykrym obowiązkiem, a przyjemnością. W Pani przypadku nie mam wątpliwości, że tak właśnie jest.
Na scenie jest Pani istnym wulkanem energii, a atmosfera jaka panuje na podczas koncertów napełnia serca radością sprawiając, że trudno wysiedzieć na miejscu. Co więcej, nierzadko także potrafi wzruszyć do łez. Kiedy w Pani zrodziła się pasja do tego rodzaju muzyki?
Myślę, że na to odpowiedziałam już powyżej, ale spróbuję uzupełnić. Tak, pasja narodziła się dawno, dawno temu, w liceum, kiedy śpiewałam w tradycyjnym klasycznym chórze. Tam poznałam ten gatunek. Ta pasja jednak zaczęła rozwijać się coraz żywiej, kiedy zupełnie realnie zaczął tworzyć się chór. Później do tego doszło totalne i całkowite zrozumienie skąd ta muzyka jest tak cudownie piękna… to jest Boża muzyka, całkowicie stworzona dzięki Niemu i o Nim. To tylko wzmocniło moją pasję do tego co robię. Wszystko złożyło się w całość i nieprzerwanie daje mi nieskończone podkłady energii, emocji, radości i muzycznych uniesień.
Gospel Joy podczas występów serwuje publiczności prawdziwą muzyczną ucztę. Chór miał okazję stanąć na deskach ramię w ramię z takimi znakomitościami polskiej sceny muzycznej jak Mietek Szcześniak czy Natalia Niemen. To Państwo zorganizowali także największy koncert gospel w Polsce z udziałem Kirka Franklina. Czy łatwo było namówić do współpracy tak wielkich artystów?
Artyści o których Pani wspomina, to niesamowite osoby, każdy z nich o wyjątkowej osobowości, każdy z innym stylem i formą śpiewania. Łączy ich miłość do Boga i chęć śpiewania na Jego chwałę w każdy możliwy sposób. Ponieważ Gospel Joy też już nie był chórem początkującym, ale przede wszystkim z wielką pasją do tego co robi, każdy z nich zaszczycił nas swoją obecnością i śpiewem, bez, wydaje się, większych zahamowań. Każdy z nich otwierał swoją duszę kiedy z nami śpiewał i dodawał niesamowitej jakości i wzruszeń.
Warsztaty Gospel Joy w Poznaniu oraz ich efekt końcowy czyli koncert finałowy to wydarzenie, na które przychodzi coraz więcej osób. I nie mówię tu o rodzinach uczestników, ale o szczerych fanach gospel, których mam wrażenie dzięki Państwu coraz więcej przybywa. Pełna sala gości z pewnością jest dla Państwa motorem napędowym dalszych działań, prawda?
Każdy lubi śpiewać, występować przed publicznością. Publiczność jest najlepszym weryfikatorem tego co robimy na scenie. Jest naszym odbiciem. Jeśli u nas wszystko gra i mamy serce pełne radości i pasji to w publiczności widzimy, że dosłownie odbijają te nasze odczucia. Osobiście uwielbiam kontakt z publicznością, widzieć ich zdziwione miny, momenty zaskoczenia: „o co tej kobiecie chodzi… co ona chce z nami zrobić?”, a po chwili widzieć jak te miny są pełne uśmiechu i szczęścia a ciała ruszają się w rytm muzyki tak pięknie, że sami nie sądzili, że daliby radę. To jest absolutnie cudowne uczucie mieć wpływ do dobre samopoczucie tylu ludzi. Ale ja wiem, że to nie ja, to ta muzyka, to ona ma w sobie ponadludzką moc a jej rytm i słowa i melodia wprawie w tak dobry nastrój każdego.
Przyznam, że na mnie szczególnie wzrusza występ dzieci podczas koncertu finałowego. To naprawdę dzielne maluchy i widać, że na scenie dają z siebie wszystko. A jak wyglądają przygotowania “od kuchni”?
Dzieci są najlepszymi, bo szczerymi odbiorcami. Jeśli są znudzone, to zaczynają wiercić się i kręcić na siedzeniach. Mam na to sposoby, robię krótkie przerwy, zabawy, czasami po prostu rozmawiam z dziećmi, podpytuję je o różne tematy. Dzieci się angażują, czują się włączone do całości a przy okazji bardziej rozumieją o czym śpiewają. Nauka każdej piosenki to też wyzwanie, nigdy nie wiadomo, co akurat spodoba się dzieciom najbardziej, a potrafią mnie zaskoczyć. Potrafią same wymyślić choreografię, kiedy już „złapią bakcyla” albo spontanicznie dodać jakiś okrzyk, który, okazuje się pasuje doskonale i aż dziwne, że nikt wcześniej na to nie wpadł. Najlepsze momenty, to te, kiedy dzieci już umieją piosenki i robimy powtórki. Wtedy czuć emocje, radość, ekscytację na najwyższym poziomie. Na dodatek mali soliści… ah, to mnie zachwyca z podwójną mocą. Są przerażeni, ale czują się tacy ważni, docenieni i tak pięknie się starają, że i ja nierzadko ocieram łzy, kiedy patrzę na nich, takich łamiących własne bariery.
Na pewno dzieci są bardziej wymagającymi uczniami niż dorośli. Potrzebują więcej uwagi i cierpliwości. W końcu nauka kilku piosenek (w tym jednej po angielsku) w kilka godzin to prawdziwe wyzwanie! Do tego podczas występu dzieci pojawiają się elementy choreografii!
Tak :) Dzieci to wymagający artyści, ale praca z nimi to największa przyjemność. Efekt końcowy zawsze mnie „powala na łopatki”. Prawie zawsze mnie zaskakują tym jak śpiewają na końcu, bo w czasie prób są momenty ciężkie, albo takie kiedy już, już myślę, że nie damy rady. A tu na koniec piękne, totalne zaangażowanie. Poczucie, że ciężką pracą wspólnie doszliśmy do tak pięknego efektu.
Nie da się ukryć, że udział w warsztatach to dla nich także cenna lekcja współdziałania w grupie, słuchania innych, ale i szansa na rozwinięcie poczucia rytmu i wrażliwości muzycznej oraz zawiązania nowych przyjaźni. Do tego bycie członkiem wielkiego chóru to zdecydowanie powód do dumy dla każdego małego chórzysty! Widziałam, że wielu małych uczestników koncertu czuło się na scenie jak przysłowiowa ryba w wodzie!
Dzieci śpiewając wspólnie ogromnie się rozwijają, widuję to na co dzień, nie tylko w czasie warsztatów (prowadzę więcej takich warsztatów w Polsce) ale najbardziej na regularnych próbach mojego dziecięcego chóru KIDS Gospel Joy. Przychodzą do mnie nieśmiałe, pozamykane… a po kilku miesiącach takiego wspólnego śpiewania widać: rozwój muzyczny, osłuchanie, nowe przyjaźnie ale przede wszystkim, co najważniejsze, te dzieci się niesamowicie otwierają, podejmują próby samodzielnego śpiewania do mikrofonu, wychodzą na scenę coraz pewnie i śmielej. Po kilku latach takiego śpiewania widziałam zupełnie inne osoby w tych samych ciałkach :)
Podczas występu dorosłych zaś już po raz kolejny miałam przyjemność oglądać Tyree Morrisa wraz ze swoją ekipą i po raz kolejny nie kryję zachwytu. Jego pozytywna energia “zaraża” tłumy, a siła głosu czarnoskórych wykonawców powodują ciarki na całym ciele. Jak to się stało, że Tyree dołączył do składu koncertu finałowego? Czy znajomość z muzykiem to owoc tournee chóru w USA?
Tyree od lat marzył by wspierać muzycznie i ewangelizacyjnie jakieś nieprofesjonalne grupy gospel w Europie. To on nas „wytropił” w internecie, zadzwonił i zapytał, czy może do nas przyjechać i nam pomóc J. Tak, to absolutnie niesamowite, my nie mamy na to innego wytłumaczenia niż Boże błogosławieństwo. A ich głosy… ah i eh, mi brak słów po prostu, to jest mój odwieczny zachwyt i przeogromne emocje, kiedy mogę ich słuchać zupełnie na żywo.
Mam wrażenie, że muzyka gospel na przestrzeni ostatnich lat rośnie w siłę. Wystarczy chociażby spojrzeć na uczestników popularnych talent show, których sukcesywnie przybywa. Skądinąd wiem, że i Gospel Joy ma na swoim koncie sukces w tego rodzaju programie…?
Tak, zgadzam się, że choć nadal niszowa, to muzyka gospel dociera do coraz szerszej publiczności, zachwycają się nią już w prawie każdym zakątku Polski.
Prawdą jest też, że Gospel Joy wziął kiedyś udział w „Mam Talent” i doszliśmy aż do półfinału… co jest całkiem niezłym wynikiem jak na tak dużą grupę w programie, który stawia raczej na talent jednostki…
Chór Gospel istnieje już od 1997 roku. Zatem wielkimi krokami szykuje się 20-lecie zespołu. Czy z tej okazji planowane są jakieś koncerty specjalne?
Tak, mamy wielkie plany, jesteśmy na etapie pisania wniosków do miasta o pomoc w sfinansowaniu pewnych wydarzeń. A wśród nich nagranie płyty, wizyta wielu zagranicznych gości, muzyków, wokalistów z USA i Kanady i wspólne koncertowanie. Mamy nadzieje, że niebawem te plany nabiorą bardziej realnych kształtów i kolorów.
Na koniec warto wspomnieć, że do udziału w samych warsztatach ( a następne już lutym w Namysłowie) nie ma granic wiekowych i zgłosić się może naprawdę każdy. I to właśnie z tym jest piękne! Muzyka w końcu ma łączyć, a nie dzielić pokolenia, a gospel sprawdza się w tym doskonale! Dlatego dziękując za rozmowę życzę Pani dalszych sukcesów i samych pomyślności w Nowym Roku!
Dziękuję pięknie i zachęcam każdego do spróbowania swych sił na warsztatach! Cudowna atmosfera, wspaniali muzycy, przyjazna ekipa organizacyjna oraz sama fantastyczna muzyka gospel. To może być weekend, który zmieni życie!