Obawiamy się, że akceptując dzieci, rozleniwimy je, sprawimy, że nie będą się uczyć i rozwijać, ale osiądą na laurach. Czy brak akceptacji rzeczywiście wspiera rozwój? A może jest dokładnie odwrotnie? O tym, na czym polega akceptująca postawa wobec dziecka i jak się jej uczyć – mówi Agnieszka Stein.
Rozmawia: Małgorzata Stańczyk
Artykuł pochodzi z magazynu
"Newsweek Psychologia Dziecka", nr 5/2023;
opublikowano za zgodą redakcji
Ilustracja: Marianna Sztyma
Małgorzata Stańczyk: Czy wiek dzieci wpływa na to, jak bardzo jesteśmy skłonni je akceptować?
Agnieszka Stein: Bardzo. Często słyszę, jak rodzice mówią: „Myśmy bardzo długo akceptowali to, jak nasze dziecko reaguje, ale teraz jest już duże, więc chyba dłużej nie możemy”. I to wynika z autentycznej troski, z lęku, obaw, czasem też ze zmęczenia. Stoi za tym przekonanie, że rozwój ma swój progres, który powinien następować w określonym tempie. Gdy ten postęp się nie pojawia zgodnie z oczekiwaniami, rodzice zaczynają się niepokoić. Dodatkowo, w naszej kulturze wspieranie w rozwoju kojarzy się nam z brakiem akceptacji. Myślimy często, że akceptowanie czegoś oznacza, że zgadzamy się na to albo że nic z tym nie robimy.
Obawiamy się, że zaakceptowanie czegoś może zaowocować tym, że to pozostanie takie, jakie jest i rozwój nie będzie postępował?
Tak i to nie dotyczy tylko dzieci. Również dorośli mają takie obawy, że kiedy będą akceptować siebie, to nie będą się niczego uczyć, rozwijać, rozleniwią się, osiądą na laurach. Kiedy rodzice widzą dziecko robiące coś, czego ich zdaniem robic nie powinno, bo jest już na to za duże albo inne dzieci w jego wieku już tak nie robią, zaczynają odczuwać napięcie, niepokój i pojawia się w nich chęć kontroli zachowania. Napięcie zazwyczaj nie wspiera rozwoju, bo tworzy tylko oczekiwanie.
A akceptacja?
Akceptacja to sytuacja, w której bardziej skupiamy się na tym, jak dziecko wesprzeć, a przede wszystkim, jak zrozumieć, co się dzieje. Zanim zaczniemy coś zmieniać, albo sprawdzać, czy to w ogóle da się zmienić, warto najpierw przyjrzeć się temu, jak to wygląda. Akceptacja bardzo kojarzy mi się z przyjęciem na początek do wiadomości, jak na ten moment sprawy się mają, jak wygląda rzeczywistość. Na dodatek, rzeczywistość, którą obserwujemy, to jest już czas przeszły. To, co dziecko właśnie robi, już się wydarzyło. Mamy wpływ na to, co się wydarzy w przyszłości i możemy podjąć działania, które będą dziecko wspierać, ale nie zmienimy tego, co już się stało.
Jak wspierać zmianę?
Powolutku. Często chcąc wprowadzić jakąś zmianę, zaczynamy działać szybko, już teraz, oczekując natychmiastowych rezultatów. Akceptacja jest związana ze zwalnianiem, czyli z tym, że nawet dążąc do konkretnych efektów, bierze się pod uwagę czas, jaki zajmuje ich uzyskanie. Często o tym rozmawiam z rodzicami, którzy do mnie przychodzą. Mówię im: „Słuchajcie, wasze idee na temat tego, czego byście chcieli dla dziecka, są bardzo sensowne, ale rama czasowa, którą przyjęliście na tę sytuację, jest nierealistyczna”.
A jaką ramę czasową przyjmują rodzice?
Oczekują, że dziecko już od jutra zacznie coś robić inaczej. Na przykład: przestanie gryźć, bić albo zacznie odrabiać lekcje. To taka nadzieja, że wrócą z konsultacji do domu i on już dzisiaj te lekcje odrobi, albo już się w ten sposób nie będzie więcej do nas odzywał.
A jaka rama rama czasowa jest realistyczna?
Zwykle okazuje się, że zmiana zachowań i to, by dziecko nauczyło się nowych strategii, było na nie gotowe rozwojowo i zaczęło sobie radzić w sposób oczekiwany przez rodziców, zajmuje kilka lat. Gdy rozmawiamy o jakimś kłopocie, ja lubię nazywać to - na podstawie mojej wiedzy na temat rozwoju, możemy spodziewać się, że za kilka lat tego kłopotu, tej trudności już nie będzie. Ale nie jutro…
Jak sobie poradzić z informacją, że to, czego potrzebujemy, oczekujemy, pragniemy, będzie dostępne dopiero za kilka lat?
Akceptacja daje nam narzędzia do bycia w kontakcie z rzeczywistością. Daje nam opcje zadawania pytań, np.: „Skoro tak wygląda nasza rzeczywistość, to jak możemy najlepiej sobie w niej radzić?”. Mam na myśli ukierunkowanie uwagi na to, co my, dorośli, możemy zrobić w tej sytuacji, w której jesteśmy. Warto szukać tego, co mieści się w zakresie naszych możliwości, bo nie wszystko, co chcielibyśmy zrobić jest możliwe. Niektóre rzeczy są bardzo trudne. Sama akceptacja jest trudna.
A jakie działania możemy podjąć w sytuacji, gdy na zmianę w zachowaniu dziecka przyjdzie poczekać kilka lat?
Mogę zaakceptować to, że moje dziecko sobie z czymś nie radzi, dzięki czemu zmniejszę napięcie wokół danej sytuacji w moim domu. Warto jednak zaakceptować także to, że skoro ta sytuacja budziła we mnie i w naszej rodzinie napięcie przez ostatnie kilka miesięcy lub lat, to prawdopodobnie nie zmieni się z dnia na dzień.
Czyli z jednej strony akceptuję i przyjmuję do wiadomości stan, w jakim jesteśmy w danej chwili, a z drugiej strony to, że jest mi trudno.
Tak. Akceptuję to, że mój sposób przeżywania tej sytuacji nie jest zależny tylko od moich chęci i decyzji, ale też od moich możliwości.
Co daje taka postawa?
Na nieakceptowanie rzeczywistości, czyli na walkę i siłowanie się z rzeczami, których nie da się zmienić, zużywamy bardzo dużo energii. To tak, jakby ktoś starał się całymi dniami przepchnąć betonową ścianę, która stoi obok. Skąd miałby mieć energię na inne rzeczy, skoro cały czas przepycha? Już samo to, że przestaniemy wkładać energię w to, czego nie da się zmienić, wnosi zmianę. Drugi ważny temat dotyczy tego, co nasz brak akceptacji robi naszej relacji i jak wpływa na to, jak dziecko odbiera siebie. Wyobraźmy sobie, że ono, zgodnie z tym, co powiedziałam wcześniej o rozwoju, nie jest w stanie zmienić tych rzeczy, z którymi jest nam trudno, nie ma pojęcia, co z tym zrobić, a widzi, jak nam jest źle w związku z jego zachowaniem. Bywa, że i dzieci zaczynają wtedy wkładać swoją energię w to, co w danej chwili nie może ulec zmianie.
W akceptacji dziecka pomaga przekonanie, że to, co robi i jak sobie radzi, jest najlepszą dostępną mu strategią, że ono się stara, próbuje, że jemu też zależy. Brak akceptacji karmi się często taką myślą, że dziecko mogłoby postarać się zrobić coś inaczej
Bo dzieci bardzo chcą spełniać oczekiwania ważnych dorosłych…
To się zdarza także wtedy, gdy rodzice nie wyrażają swojego oczekiwania. Bywa, że samo dziecko ma pragnienie zmiany, z którego rodzi się napięcie. Nie wystarczy wtedy brak oczekiwania ze strony rodziców. Potrzebne jest także zaopiekowanie się pragnieniem dziecka, tym że ono czegoś by chciało, że trudno mu zaakceptować fakt, że to jest poza jego zasięgiem, że często nie wystarczy chcieć coś zmienić, żeby być w stanie to zrobić.
I tu dochodzimy do tematu dziecięcej samoakceptacji. Czym ona jest?
Myślę, że warto dokonać rozróżnienia pomiędzy samoakceptacją i samooceną, bo to dwie różne rzeczy. Samoocena to ocena, określanie siebie: jaka jestem, w czym jestem dobra, co potrafię, jakie mam zalety i kompetencje, jak wypadam na tle innych ludzi. Natomiast samoakceptacja polega na tym, że przyjmuję siebie do wiadomości taką, jaką jestem, nie skupiając się na odnoszeniu się do tego, jak to, jaka jestem, ma się do zewnętrznych punktów odniesienia czy standardów. Dorośli bardzo często spodziewają się, że wspierające i karmiące dla dziecka będzie skoncentrowanie się w komunikacji z nim na tym, co mu wychodzi, co robi dobrze, co powoduje, że jest zadowolone z siebie. Tymczasem, te rzeczy mają niewiele wspólnego z samoakceptacją. Owszem, jak człowiek siebie akceptuje, to ma bardzo dużą szansę być zadowolony z siebie i czuć się ze sobą dobrze. Jednak zadowolenie z własnych kompetencji i sukcesów nie prowadzi do samoakceptacji.
Jak więc wspierać dziecko w samoakceptacji?
Akceptując je. Dbając o jego dobrostan fizyczny i emocjonalny. To, na ile jesteśmy w stanie siebie akceptować i patrzeć na siebie życzliwym okiem jest związane z naszą równowagą emocjonalną. Samoakceptacja, która jest bliska znaczeniowo poczuciu własnej wartości, jest nam dostępna wtedy, gdy czujemy się dobrze w swojej głowie i w swoim ciele. Kiedy jesteśmy w dobrostanie, to o wiele łatwiej jest nam myśleć o sobie w łagodny sposób. Natomiast, kiedy jesteśmy w nierównowadze, w trybie walki, to nie akceptujemy siebie, chcemy się zmieniać, jest nam źle. To taki stan, w którym jesteśmy nastawieni na szybką zmianę, wymagającą dużej mobilizacji energii. Wobec tego wszystkie narzędzia związane z dbaniem o dobrostan, w które wyposażymy dzieci, wspierać je będą także w samoakceptacji.
Wróćmy jeszcze do trudności z akceptacją naszych dzieci. Rodzice często mówią: „Ależ ja go akceptuję, ale nie mogę zaakceptować jego zachowań, np. tego, jak odnosi się do mnie albo tego, że się nie uczy”.
Wróciłabym do znaczenia słowa akceptacja: co to znaczy, kiedy ktoś mówi, że kogoś nie akceptuje? Powiedziałabym tak: Jeżeli akceptacja oznacza przyjęcie do wiadomości rzeczywistości, to czy możesz przyjąć do wiadomości, że zachowanie dziecka już się wydarzyło, nie da się tego cofnąć?
Rodzic odpowiada: „Mogę, ale nie mam zgody na to, żeby to się nie wydarzyło ponownie”.
Jeżeli nie mamy zgody na to, żeby dziecko pokłóciło się z kolegą, to jedynym sposobem jest trzymać je w domu. Wiąże się to z niełatwym pytaniem o to, jak wiele razy trzeba próbować nie mieć zgody, żeby zobaczyć, że to nie działa… Czasem, gdy trudno coś akceptować, można zacząć od eksperymentu. Polega on na tym, by spróbować mieć na coś zgodę tylko przez najbliższe pięć minut. Co się wtedy wydarzy? Co to zmienia? Jakie myśli się pojawiają? Zwykle okazuje się, że nic strasznego się w tym czasie nie stało i rodzice otwierają się na to, by zacząć coś akceptować na dłużej.
Co jeszcze może pomóc?
W akceptacji dziecka pomaga też przekonanie, że to, co ono robi i jak sobie radzi, jest najlepszą dostępną mu strategią, że ono się stara, próbuje, że jemu też zależy. Brak akceptacji karmi się często taką myślą, że dziecko mogłoby postarać się zrobić coś inaczej. Za tym idzie obawa, że jeśli ja coś zaakceptuję, ono przestanie się starać, choć do tej pory mówiłam, żeby się postarało, ale to nie pomagało. Trudno jest rezygnować z dobrze znanych strategii, nawet jeśli są nieskuteczne. To tak, jakby ktoś uważał, że trzyma sufit tym swoim brakiem akceptacji. Wprawdzie nic poza tym nie może zrobić, bo ma obie ręce zajęte trzymaniem, ale równocześnie ma taką fantazję, że jak go puści, to coś się zawali.
Wychowanie oparte na akceptacji polega na celebrowaniu wyjątkowości i podmiotowości dziecka. To jest takie wychowanie, które widzi w dziecku ważnego, wartościowego człowieka, który ma coś do zaoferowania światu. Wartość tej osoby nie zawiera się tylko w tym, czy ona spełnia oczekiwania lecz związana jest z samym jego istnieniem
Chodzi o te dalekosiężne obawy o to, żeby dziecko wyrosło na ludzi?
Bardzo często. Chociaż wyrastanie na ludzi to proces wieloletni, niezależny od tego, co zrobimy w ciągu najbliższych pięciu minut. W naszej kulturze panuje przekonanie o niezwykłej wartości i ważności małych rzeczy. One są rzeczywiście ważne wtedy, gdy dotyczą bezpieczeństwa. Wtedy po prostu trzeba dziecka pilnować. Rozmowa i samo oczekiwanie nie zagwarantują, że dziecko czegoś nie zrobi. Nie tłumaczy się dziecku, że lekarstw nie można jeść, jak cukierków, tylko zamyka się apteczkę na klucz.
To dotyczy młodszych dzieci. A co ze starszymi?
Kiedy myślę o dziecku szkolnym, to zastanawiam się, co miałoby być na tyle niebezpieczne, że trzeba byłoby to dziecku uniemożliwić. Nieuniknione jest akceptowanie tego, że nasz wpływ na to dorastające dziecko jest coraz bardziej ograniczony. Im starsze dziecko, tym mniej możliwe jest to, że uda mi się je kontrolować i uniemożliwiać mu wykonywanie różnych czynności. Kontrola zachowania drugiego człowieka nie jest możliwa, niezależnie od tego, czy to dziecko, partner, rodzic, przyjaciel. Dążenie do tego nosiłoby znamiona przemocy.
Na czym polega wychowanie oparte na akceptacji?
Słysząc określenie „oparte na akceptacji”, myślę o wychowaniu opartym na celebrowaniu wyjątkowości i podmiotowości dziecka, na głębokim przekonaniu, że jego istnienie, takie, jakie ono jest, jest wartością samą w sobie. Nie musi być inne, żeby można go było akceptować, celebrować, przyjmować. Jest takie określenie: „dziecko wychowuje się, żeby wyszło na ludzi”. Przychodzi mi do głowy, że to jest takie wychowanie, które widzi w dziecku ważnego, wartościowego człowieka, który ma coś do zaoferowania światu. Wartość tej osoby nie zawiera się tylko w tym, czy ona spełnia oczekiwania lecz związana jest z samym jego istnieniem.
Trudno to dawać, bo nie wszyscy to dostaliśmy.
Mało kto z nas to dostał. Poza tym jednak akceptacja w rozumieniu naszej dzisiejszej rozmowy jest świadomym procesem. To, że ludzie akceptują innych, siebie, rzeczywistość w taki sposób kojarzy mi się z tym, że podejmują decyzję, uczą się tego, wchodzą w proces rozwoju. Uczyć się akceptującej postawy, to tak, jak uczyć się obcego języka. To wymaga czasu, wysiłku. Mam jednak przekonanie, że to coś, co zmienia życie ludzi na lepsze. Warto zatem spróbować.
Warto zacząć od tych pięciu minut eksperymentu.
Tak, warto zobaczyć, czy świat się zawali, jeżeli przez pięć minut będę coś akceptować.
Agnieszka Stein
Psycholog, prekursorka rodzicielstwa bliskości w Polsce. Wspiera rodziców w towarzyszeniu dzieciom oraz w ich własnym rozwoju. Szkoli profesjonalistów, pracujących z dziećmi i rodzicami w nurcie rodzicielstwa bliskości. Autorka książek dla rodziców