Czy pies to książka o psie? Owszem, pies jest. Ba, nawet odgrywa rolę pierwszoplanową i jest motorem napędowym całej akcji. Uroczy, nieduży terier walijski z wyrazistym charakterem. Kiedy go poznajemy, szuka nowego domu, bo dotychczasowemu właścicielowi brak sił, by na stare lata zajmować się dwoma psimi podopiecznymi. Przypadek sprawia, że zwierzę trafia dziesięcioletniej Ani i jej mamy Karin. Rodzice dziewczynki właśnie się rozwiedli, a ona musiała zmienić dom, szkołę i odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tak oto spotykają się dwa cierpiące serca, jedno bijące pod miękkim futrem odepchniętego zwierzaka, drugie, pełne bolesnych doświadczeń, zamknięte w małej piersi dziesięciolatki. I wtedy okazuje się, że życie potrafi zaskoczyć również pozytywnie, a wokół pełno jest ludzi i zdarzeń, którym warto wyjść naprzeciw.
Dlaczego więc książka nie o psie? Czytając ją miałam wrażenie, że autorka chciałaby pokazać znacznie więcej niż uzdrawiającą moc relacji zwierzęcia z człowiekiem. To opowieść o tym, jak rozwód rodziców kształtuje rzeczywistość dziecka, które jest zmuszone dopasować się do nowej układanki, przekładane z miejsca na miejsce niczym bezwolny puzzel. To także opowieść o poszukiwaniu samego siebie, budowaniu nowych relacji i dostrzeganiu prawdy o innych. A przede wszystkim o akceptacji ludzi takimi, jacy są i czerpaniu z tej różnorodności radości i inspiracji do wspólnych działań. Jakby tego było mało, ważną częścią książki są podróże, w których autorka z zamiłowaniem i precyzją oddaje uroki krajów skandynawskich, zabierając czytelnika w niezapomnianą wyprawę od wioski rodem z Bullerbyn, przez norweskie fiordy aż po arktyczny krąg polarny. Wszystko to splata się w jedną, piękną i poruszającą opowieść, która daje nadzieję, że gorsze chwile to tylko chwile, a świat ma w zanadrzu wiele zaskakująco miłych niespodzianek.