Trudno oprzeć się wrażeniu, że przeszczepianie konwencji kryminału na grunt literatury dziecięcej stało się zjawiskiem bardzo popularnym i wysoko produktywnym.
Dość spojrzeć na szwedzką serię „Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai” Martina Widmarka by stwierdzić, że są ku temu powody. Po pierwsze: dzieci lubią tajemnice. Po drugie: cenią wymagania, którym są w stanie sprostać. Po trzecie: chcą mieć poczucie, że poradzą sobie samodzielnie z rozwiązaniem zagadki.
Lasse i Maja wychodzą naprzeciw dziecięcym potrzebom. Poruszają się w przestrzeni pewnego rodzaju osierocenia. Ich działaniem, decyzjami nie kierują osoby dorosłe. Nie są ograniczeni zakazami i nakazami rodziców czy opiekunów. Przeciwnie, sami generują ciąg zdarzeń, kierując się własną wolą, spostrzegawczością i umiejętnością kojarzenia faktów.
„- Pali się! – krzyczy Maja (…)” w „Tajemnicy pożarów” (…) Tam! Zobacz!
Czy małoletnim śledczym uda się wyjaśnić tajemnicę dziwnym podpaleń w szwedzkim miasteczku Valleby? Czy zaginięcie drogocennych przedmiotów ma coś wspólnego z nowym alarmem przeciwpożarowym i gaśnicą?
Tworząc obraz literacki autor posługuje się czasem teraźniejszym, aktywując proces identyfikowania się czytelników z bohaterami fikcyjnymi. Nieskomplikowane, ale nie infantylne, słownictwo umożliwia milusińskim samodzielne czytanie. Charakterystyczne, prowadzone rozedrganą, strzępiastą kreską ilustracje Heleny Willis doskonale komponują się z wartko płynącą akcją.
Lasse i Maja już dawno zdobyli moją sympatię. Czy zdobędą i waszą?