„Ostatnie piętro” to kolejna pozycja z cyklu Wojny dorosłych – historie dzieci. Tym bardziej przejmująca, że oparta na autentycznych wydarzeniach z życia autorki – Ireny Landau (czego dowiadujemy się ma końcu, w rozdziale „Co było dalej...”).
Akcja powieści rozpoczyna się w roku 1943, kiedy to mała Krysia wraca do domu i zastaje nieoczekiwany bałagan spowodowany wprowadzeniem się małej dziewczynki, Żydówki. Seria pytań skierowanych do mamy, autorytetu tłumaczącego wojenną sytuację, prowokuje jednocześnie młodego czytelnika do refleksji nad losami ukrywających się oraz stereotypami dotyczącymi prześladowanych. Prosta logika dziecięcego myślenia wyrażona w zdaniach: „Bo Niemcy chcą, żeby Żydzi zniknęli i jeśli znajdą tę dziewczynkę, to mogą jej zrobić coś strasznego. I ukarać rodziców”, tłumaczy wiele wyborów i decyzji.
Niezwykłą siłą książki Ireny Landau jest jej autentyczność i „zwyczajność” w opisywaniu koszmaru wojny jako ciągu codziennych zdarzeń i obserwacji. Krok po kroku Krysia, Cesia, a wraz z nimi czytelnicy, odkrywa zniekształconą, wojenną rzeczywistość i próbuje się do niej dopasować z całą, typową dla dziecka, elastycznością. Tłumaczy i objaśnia świat, nie za pomocą abstrakcyjnie brzmiących danych faktograficznych, ale poprzez pryzmat własnych wrażeń. Stąd dowiadujemy się, że niegdyś najzdolniejszy chłopiec w klasie, żebrze obecnie na ulicy, a wszyscy jego bliscy znaleźli się w getcie, czym jest „aryjska strona” i dlaczego „ucieczka była sto razy więcej warta niż wszystkie rowery na świecie”.
Książka, mimo że beletrystyczna, zawiera mnóstwo informacji o życiu w getcie: o opaskach noszonych przez wszystkich Żydów powyżej dziesiątego roku życia, o godzinie policyjnej, o głodzie i strachu, śmierci bliskich i powstaniu. I nasuwa się bolesna refleksja, na zasadzie porównania rówieśniczek, że dziecko żydowskie zmuszone zostało przez wojnę dorosnąć o wiele szybciej niż polskie. To Cesia tłumaczy zdumionej Krysi, jakie zasady rządzą współczesnym im światem: „Cesia, chociaż rozumiała, dlaczego ma siedzieć w tym okropnym miejscu, mimo że wiedziała, jak państwo Ródyccy ryzykują, dając jej schronienie, nie mogła powstrzymać się od płaczu (…) kryjówka nie była zrobiona dla zabawy (…) mogła uratować Cesi życie”. Prostota i szczerość uczuć bohaterki, która sama próbuje zdefiniować siebie w nowej rzeczywistości zmusza do empatii, a samotność małego dziecka oderwanego nie tylko od bliskich, rodziny, ale i pozbawionego własnej tożsamości kulturowej, wyznaniowej, wzrusza.
Bardzo wymowne jest zastosowanie myślenia życzeniowego. Dziewczynki marzą o wolnej Polsce, o wyjeździe na wieś, o studiach, ale sięgają też dalej: „wojna się skończy i już nigdy nikt nie będzie taki okrutny i zły, żeby dzielić ludzi na lepszych i gorszych z powodu wyglądu czy trochę innej wiary w Boga”. Poraża logika dojrzałości tego rozumowania i wyciągania wniosków. Jest to także ważna wskazówka dla współczesnych dzieci, które muszą zachować pamięć o przeszłości, by lepiej zrozumieć konflikty współczesnego świata stojącego u progu kolejnej wojny, zagrożeń terrorystycznych i dyskryminacji.
I w obliczu ogromu tego przytłaczającego smutku udzielającego się czytelnikowi, nagle jasny, nagły zwrot. Wręcz nieprawdopodobny, ale dla wszystkich, którzy przeżyli piekło wojny, często prawdziwy. Cesia trafia do kryjówki, w której spotyka.... (nie zdradzę kogo, niech tajemnicę odkryje czytelnik). Ale aż ma się ochotę wykrzyknąć: „Hurrra!”.
Piękne, że książka kończy się w 2014 roku, gdy spotykają się dorosłe Krysia i Cesia, a ostatnie karty informują, że autorka przeżyła wojnę. Jej mama i taka, również.
Polecam. I dzieciom i rodzicom.
Iwona Bednarczyk